[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich obliczenia były nieomylne zarówno w architekturze, jak i rzeźbie.— O, tak — przyznał Duplessis, choć nie umiał pojąć, do czego zmierza ten oryginalny wstęp.— Słyszałem kiedyś — kontynuował Willburn — że Swetoniusz wyraził się, iż nic tak nie wyróżnia Rzymian, jak zamiłowanie do ścisłości.— To nie Swetoniusz, jeśli pan pozwoli.To Pliniusz Młodszy.— Pół wieku minęło od czasu, kiedy studiowałem Pliniusza, panie profesorze — rzekł wesoło Willburn.— Pamięć ludzka jest zawodna.Tak więc Rzymianie bardzo cenili ścisłość.Zarówno w języku, jak i w obliczeniach matematycznych.Myślę, że umieli również biegle mierzyć czas.— O, tak — powiedział Duplessis i potarł dłonią podbródek.Już wiedział, do czego zmierza Willburn.Był na to przygotowany.— Pan zmierza do dziwnej niejasności w moich zeznaniach, panie inspektorze — rzekł.— To rzeczywiście zastanawiające.Wszedłem do pensjonatu kilka minut po dziewiątej, a o dziewiątej trzydzieści zaalarmowałem wszystkich o wykryciu zbrodni.Zdaję sobie sprawę z wagi podejrzenia, jakie na mnie ciąży.Ale naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić… Czy ja wiem? Stałem jak zahipnotyzowany.Willburn kiwał głową.— Pan czyta w moich myślach, panie profesorze.Szkoda, że ja nie umiem czytać w pańskich.Roześmiał się beztrosko.— Powiem szczerze, że to mnie zastanawia i niepokoi.Oczywiście, mógł pan przeżyć silny wstrząs.To zrozumiałe.Ale taki szok nie trwa przecież blisko pół godziny.Pan Duplessis rozłożył ręce.Na jego twarzy pojawił się wyraz rozterki i zażenowania.— Proszę pana.Niechże pan mnie zrozumie.Mówię całą prawdę… Czuję, że jestem nie w porządku wobec panów.Ale nie znajduję na to rady.Byłem tak wstrząśnięty.Najlepszy dowód z tymi papierosami, czy nie mam racji?Willburn skupił się.Ten człowiek za często wraca do papierosów — przemknęło mu przez głowę.— Te papierosy go dręczą.Są jego bronią, której nadużywa.Kłamie.— Panie profesorze — powiedział chłodniej, z naciskiem.— Jesteśmy ludźmi cierpliwymi.I pan, i ja.Pan czyta Cezara.Do tego trzeba nie lada cierpliwości.Ja wybrałem sobie cierpliwość jako zawód mego życia.Możemy jeszcze długo rozmawiać na temat wstrząsów psychicznych.Ale myślę, że problem lunatyzmu można uznać za wyczerpany.Duplessis chciał coś powiedzieć, ale Willburn kontynuował oschle:— Antoni Hayes spotkał pana na korytarzu kilka minut przed pół do dziesiątej.Powiedzmy o dziewiątej dwadzieścia.Działo się to przed odkryciem przez pana zwłok Marii Van!Duplessis chciał zaprzeczyć, ale ugryzł się w język.Milczał długo, zbyt długo…— Proszę pana — rzekł nagle, pełen determinacji.— Nie powiem panu nic więcej.Są sprawy, o których uczciwy mężczyzna nie mówi.Willburn myślał szybko, ale logicznie.Przyjmijmy, że Duplessis mówi teraz prawdę.A więc kobieta.Jedna z trzech kobiet, zamieszkałych w pensjonacie.Maria Van? Oczywiście, że Maria Van! Był sam na sam z nagą Marią Van w łazience.Trwało to dziesięć minut.Potem poszedł do siebie.Minął Antoniego Hayesa.Wrócił do łazienki, zabił Marię Van i podniósł alarm.Po co wrócił? Dlaczego nie zabił jej przedtem? A może zabił ją przedtem i kiedy spotkał Antoniego Hayesa, było już po wszystkim?Willburn odczuwał, że jest gdzieś blisko prawdy, ale nie wiedział, w jakim kierunku zmierzać.Dlaczego współczesna medycyna powiada: „Zgon nastąpił między godziną dwudziestą pierwszą a dwudziestą pierwszą trzydzieści”.W ciągu trzydziestu minut można umrzeć tysiąc razy.— Kogo pan osłania? — powiedział ostro Willburn i stwierdził, że Duplessis drgnął.Duplessis drgnął i chciał usiąść.Krąg zaczynał się zacieśniać…Willburn patrzył na niego i zgniatał w palcach papierosa.Przemknęła mu myśl, że nie osłania się umarłych kobiet o reputacji bądź co bądź wątpliwej.A więc kto wchodzi w grę? Pani Perret i baronowa.Papierosy baronowej.Baronowa czytuje Czarodziejską górę.Dama o intelektualnych ambicjach.— Baronowa Groeck… — rzekł inspektor i urwał natychmiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]