[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do pasa mieli przymocowane niewielkie urządzenia odstraszające, na wypadek gdyby zainteresowały się nimi rekiny, ale jedynymi stworzeniami, których uwagę zwrócili, były meduzy i inne żyjątka unoszone przez prądy morskie.Kochali się potem, na miękkim piasku, a potem kochali się jeszcze raz.Leżeli później, jak to mieli w zwyczaju, Pinchas z głową na lewej piersi Petry, ona – masując delikatnie jego zwiotczały członek i mosznę – i rozmawiali szeptem.– Uwierzyłeś jej.co do Savi? – zapytała Petra.Jej palce dokładnie znały ciało Pinchasa.Z zamkniętymi oczami, czując odległy zapach wodorostów i o wiele bliższy aromat ciała Petry i jej słodkiego potu, Pinchas odparł.– Nie wiem.Naprawdę mnie to nie obchodzi.– Cóż – rzekła Petra, całując go w czubek głowy – dowiemy się jutro.Pinchas pocałował jej sutek.– Tak.Dowiemy się jutro.– Jeżeli jest jakieś jutro – szepnęła Petra.– Tak – odparł Pinchas i dotknął policzkiem jej piersi.Jego penis poruszył się i zesztywniał w dłoni Petry.– Dobre nieba – powiedziała, przytulając go mocniej i całując namiętnie.– Tak – wyszeptał jej Pinchas do ucha.Końcowy faks na Bliskim Wschodzie miał nastąpić zaraz po zachodzie słońca.Wszyscy ludzie starego stylu mieli oczywiście zostać wyfaksowani w tym samym momencie.Wielu planowało pożegnalne przyjęcie na tę okazję, lecz większość postanowiła przeżyć wydarzenie w samotności lub – tak jak Pinchas i Petra – w towarzystwie bliskich.Wyfaksowali się do Jerozolimy na kolację.Pinchas był tam wcześniej, ale Petra nie.Miasto było opustoszałe.Nie brakowało tylko kelnerobotów, które przygotowały im wspaniały posiłek w hotelu King David na zachód od murów Starego Miasta i, oczywiście, vyonixów.Jarzyny były świeże i dobrze przyrządzone, baranina apetyczna, a wino wyśmienite, lecz żadne z nich nie zwracało na to uwagi.Co jakiś czas chwytali się za ręce.Po kolacji, w czerwonym blasku słońca wiszącego nisko nad Gaza Road, ruszyli spacerem przez Bramę Jaffy do Starego Miasta.Omijając David Street i inne główne arterie, poszli wąskimi uliczkami dawnych dzielnic: chrześcijańskiej i muzułmańskiej.Panował tam półmrok, lecz przy Bazylice Grobu Pańskiego wyszli z cienia i przeszli starożytnym mostem w blasku różanego światła.– Idąc w chwale, mostem z pajęczyny – powiedziała Petra bardzo cicho.– Co takiego?– To legenda, którą Savi opowiedziała mi dziesięciolecia temu – odparła Petra.– Jakiś mit o wejściu do Jeruzalem na końcu dni.Nie pamiętam, czy była chrześcijańska, muzułmańska czy żydowska.To nieważne.– Ujęła jego dłoń i szli dalej ku Haram esh-Sharif.– Lepiej się pospieszmy – rzekł Pinchas, spoglądając nerwowo na wąski pasek bezchmurnego nieba nad wysokimi murami, po którym przesuwały się ringi.Orbitalne miasta błyszczały w długich promieniach zachodzącego słońca.W pustym mieście było zadziwiająco dużo vyonixów.Musieli przeciskać się pomiędzy ich nieruchomymi, pordzewiałymi korpusami, idąc pospiesznie ku Zachodniej Ścianie.Do końcowego faksu zostało pięć minut.Wychodząc na wzgórze nad placem przed Ścianą Płaczu, stanęli jak wryci, wciąż trzymając się za ręce.Światła na placu paliły się, mimo że wciąż było dość widno.W dole, wypełniając niemal całą przestrzeń pomiędzy nimi i Ścianą, stały setki tysięcy vyonixów, zwróconych ku Ścianie.– Chodź – powiedział Pinchas, czując dziwny, ciężki ucisk wzbierający w piersiach i gardle.Chwycił Petrę za rękę i ruszyli w dół po schodach pomiędzy milczący, nieludzki tłum.Przesuwający się obok nich robot zablokował im drogę.Swoimi komiksowymi łapami szarpał Pinchasa za rękaw.Pinchas zrozumiał.Przyjął papierową myckę od robota i włożył na głowę.Robot odstąpił i pozwolił im przejść.Pinchas zatrzymał się ponownie.– Spójrz – powiedział drżącym głosem, wskazując na coś.Została jedna minuta do końcowego faksu.– Wiem – wyszeptała Petra.– Jest ich tak wielu.Nigdy nie widziałam aż tak wielu.– Nie, to nie to – rzekł Pinchas.Wskazał ponownie.Góra Świątynna jakby ożyła.Kiedy poprzednio był w Jerozolimie, Kopuła Na Skale i meczet Al-Aksa leżały w gruzach.Teraz setki vyonixów uwijały się na murach, wznosząc potężną budowlę z białego jerozolimskiego piaskowca.– O cholera – wyszeptał Pinchas.– Odbudowują świątynię.– Kto? – spytała kompletnie oszołomiona Petra.Zanim Pinchas zdążył odpowiedzieć, wszystkie vyonixy w okolicy – tysiące na placu przed Ścianą Płaczu, setki stłoczone przed samym murem, setki na rusztowaniach wokół nowej Świątyni – obróciły się w stronę dwojga starostylowców.Dźwięk, jaki ich dobiegł, nie był hałasem – nie mową ani dźwiękiem przypominającym coś, co Petra albo Pinchas kiedykolwiek słyszeli – lecz modulowanym szumem, który przeniknął przez ich ciała i czaszki, jakby w jakiś straszliwy sposób przewodziły go kości.Był na tyle donośny, by być głosem Boga, ale z pewnością nim nie był.Trzydzieści sekund przed końcowym faksem dźwięk sprawił, że Petra i Pinchas, daremnie zatykając dłońmi uszy i wyjąc z bólu, padli na kolana przed szeregami ślepych, lecz wyraźnie gapiących się na nich vyonixów, podczas gdy przewodzony przez kości dźwięk rósł i rósł.– Itbah al-Yahud!Savi – wciąż we wnętrzu góry lodowej – na kilka minut przed końcowym faksem odczytała czas na fluorescencyjnej tarczy zegarka i stwierdziła, że pora działać.Za pomocą dużego palnika przebiła się z tunelu-szczeliny do spalonego namiotu, najostrożniej jak mogła.Był to oczywiście ten namiot.Został spłaszczony, lecz wypychająca sita lodu przywróciła go niemal do pierwotnego kształtu i wydawało się, że wzdął się jeszcze bardziej, kiedy Savi skończyła roztapiać wokół niego lód.Wbiła hak w sklepienie nowej lodowej jaskini i przyczepiła do niego karabińczyk, po czym zawiesiła na nim namiot.Działała już tylko jedna świetlówka i Savi wzięła ją ze sobą, gramoląc się ze śpiworem i notatnikiem do czarnej gardzieli namiotu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]