[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się za tym kryje? Czy jest forpocztą? Czy też.jedynym pozostałym przy życiu reprezentantem jakiegoś ludu? Z jak daleka przybył? Z Marsa? Z Wenus?Dogonili go koło domu.Stał przy drabinie, a dziwny pręt spokojnie spoczywał na ziemi.Zafascynowany gość bawił się jo-jo należącym do Molly.Zobaczywszy ich rzucił zabawkę, podniósł swoje urządzenie, wsunął je na ramiona, skoczył do góry i miękko wylądował na dachu.- li-ju! - krzyknął dobitnie i zeskoczył na dół.Pręt był tak stabilny, że kiedy opadał, długie ciało przybysza bujało się w powietrzu.- Bardzo ładnie - pochwalił Jack.- I robi wrażenie.Ale ja muszę wracać do roboty.- Podszedł do drabiny., Miau skoczył ku niemu i złapał za ramię skamląc i gwiżdżąc w swoim dziwnym języku.Wziął pręt i podał go Jackowi.- Chce, żebyś go użył - stwierdziła dziewczynka.- Nie, dziękuję - odparł Jack przeczuwając zbliżający się zawrót głowy, którego doznał podczas wspinaczki.- Wolę drabinę - i wyciągnął ku niej rękę.Miau, podskakując niezadowolony, sięgnął ręką za plecami Jacka i przewrócił drabinę.Padając przekoziołkowała przez jakieś pudło i boleśnie uderzyła Garry’ego w goleń.- Lepiej użyj jednak latającego pasa, tatusiu.Jack spojrzał na Miaua.Srebrny człowiek wyglądał tak miło, jak na to pozwalała jego fizjonomia; z drugiej strony może warto byłoby sprawić mu trochę przyjemności.Jack stwierdził, że skoro już stoi bezpiecznie na ziemi, to nie ma znaczenia, czy ów fantastyczny przedmiot będzie funkcjonował na jego ramionach, czy też nie.A gdyby zawiódł nad samym dachem, no cóż, dom w końcu nie jest aż taki wysoki.Niechętnie wsunął ramiona w pierścienie.Miau wskazał na dach, na Jacka, i udał, że skacze.Garry nabrał dużo powietrza, ostrożnie wycelował i mając nadzieję, że urządzenie nie zadziała - skoczył.Wystrzelił w górę blisko domu - prawdę mówiąc, zbyt blisko.Okap z hakiem grzmotnął go dokładnie w to samo miejsce, w które przed chwilą uderzyła drabina.Jack wcale się jednak nie zatrzymał, Łagodnie poleciał na dach, szybował przez zapierającą dech w piersiach chwilkę, a potem zaczął opadać.Sądził, że dyndającymi nogami uda mu się zatrzymać na dalekim skraju dachu.O włos jednak go minął.Zdołał jedynie uderzyć się potężnie tą samą golenią w to samo miejsce, ale o przeciwległy okap.Ciągnąc za sobą stek przekleństw wylądował - w koszu z praniem wieszanym właśnie przez Ins.Żona, odwróciwszy się od sznura na bieliznę, stanęła naprzeciw niego.- Jack! Cóż ty u diabła.-.wynoś mi się stąd! Stoisz na moim praniu brudnymi.Och!- Och! Och! - zadrwił i zrobiwszy krok do tyłu wyszedł z kosza.Stopą trafił na należący do córki wagon pociągu pośpiesznego, którego Iris używała do przewożenia ciężkiego kosza.Chcąc utrzymać równowagę skoczył - i natychmiast uniósł się w powietrze.Tym razem miał więcej szczęścia.Poszybował bez problemu nad kuchennym skrzydłem domu i wylądował, w pobliżu Molly i Miaua.- Tatusiu, leciałeś zupełnie jak ptak!- Zaraz będę wyglądał zupełnie jak nieboszczyk, sądząc po wyrazie twarzy twojej matki.- Zrzucił z siebie „latający pas” i dał nura do domu, kiedy zza rogu wyszła Iris.Usłyszał rozradowaną córkę mówiącą „poszedł tam”, gdy przedzierał się przez ruinę pokoju gościnnego i wychodził frontowymi drzwiami.Obchodził dom, gdy strzeliły drzwi od kuchni.Podbiegi do gościa, wyrwał mu urządzenie, wślizgnął się w nie i skoczył.Tym razem wymierzył bezbłędnie.Z łatwością pokonał wysokość domu, chociaż o mało nie wylądował okrakiem na sznurach.Kiedy Iris, wściekła i zdyszana, wypadła z domu jak burza, zajęty był wieszaniem pościeli.- Co ty sobie wyobrażasz? - wrzasnęła rozgniewana.- Nic takiego, po prostu pomagam ci wieszać pranie, skarbie - odrzekł.- Co to jest.ten przedmiot, który masz na plecach?- Jeszcze jeden dowód na wszechobecność przyrządów z zakresu science fiction - odparł spokojnie.- Jest to wielostronny trójwymiarowy regulator masy, albo skokochron.Z jego pomocą mogę latać jak mewa, unikając trosk ziemskich i zalotów pięknych rudowłosych w tych momentach, kiedy ich względy są mi niemiłe.- Kiedyś, i to w niezbyt odległej przyszłości, chuderlawa tyczko, wyciągnę język z twojej obłąkanej głowy i zawiążę na nim kokardę.- Zaśmiała się.Westchnął z ulgą, podszedł i pocałował żonę.- Przepraszam bardzo, kochanie.Zgłupiałem ze strachu zwisając z tego czegoś.Nie widziałem kosza na bieliznę, a nawet gdybym go wcześniej zauważył, nie wiem, jak mógłbym go ominąć.- Co to jest, Jack? Jak to działa?- Pojęcia nie mam.Na końcach są urządzenia odrzutowe.Mają wielką siłę odrzutu, kiedy duży ciężar przyciąga je ku ziemi.Większą moc przy ziemi niż wysoko w górze.Kiedy ciężar się zmniejsza, odrzut maleje.Dlaczego tak się dzieje i skąd czerpią energię - nie potrafię powiedzieć.O ile mogłem się zorientować, zasysają powietrze na górze i wydmuchują przez silniki.Aha, i jeszcze jedno - bez względu na to, w którą stronę zwrócony jest pręt, odrzut kieruje się ku ziemi.- Skąd to masz?- Z drzewa.Należy do Miaua.Najwyraźniej używał tego urządzenia jako spadochronu.Kiedy opadał, w jeden z pierścieni wślizgnęła się gałąź.Miau wysunął się z maszyny, spadł i złamał sobie rękę.- Co z nim zrobimy, Jack?- Sam się tym zamartwiam od jakiegoś czasu.Nie możemy go przecież sprzedać do cyrku.- Przerwał, zamyślony.- Niewątpliwie zna wiele rzeczy, które mogłyby się okazać cenne dla ludzkości.Ot, choćby ten jeden przedmiot zmieniłby oblicze ziemi! Posłuchaj tylko - ważę osiemdziesiąt kilo.Padłem na to urządzenie niespodziewanie, kiedy straciłem oparcie w drzewie, i natychmiast zostałem uniesiony.Sądząc po budowie, Miau waży więcej ode mnie.Przedmiot uniósł go, kiedy trzymając go nad głową po prostu oderwał nogi od ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]