[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc, kobieta prezentowała się aż za dobrze – nie miała szaro-bladej cery typowej dla kogoś jedzącego produkty niskiej jakości i szła nieodpowiednio: w jej udach było zbyt wiele energii.Ergo: też nie Prol.Mogła co prawda być tancerką albo prostytutką ubraną jak Prol, ale wątpił w to.Potwierdzenie słuszności obserwacji nastąpiło, gdy go mijała.Zatoczyła się i otarła o niego, przy okazji dokonując błyskawicznego a fachowego obmacania.Typowego dla zawodowych agentów, ochroniarzy i policjantów.Musiało wypaść dobrze, gdyż poszła dalej, ale ledwie Mullins skręcił za najbliższy narożnik, rezygnując z wizyty w burdelu, dostrzegł grupę policjantów czekających obok blokującego chodnik patrolowca.– Ty! – wrzasnął najbliższy, w pełnym oporządzeniu szturmowym łącznie z przyciemnionym wizjerem hełmu.Dwóch innych, podobnie wyekwipowanych, wysunęło się do przodu, zachodząc Mullinsa z boków.– Nazwisko! – zażądał pierwszy.– Gunther Orafson – odparł Johnny podłą francuszczyzną z niemieckim akcentem.Następnie lewą ręką podał mu znaczek identyfikacyjny, rozsunął nogi i umieścił prawą dłoń na karku, lewą rękę wyciągając przed siebie z podniesioną dłonią.Była to pozycja, której Prole uczyli się zaraz po nauce chodzenia.Policjant wsunął identyfikator do szczeliny czytnika i machnął nim przed dłonią i twarzą Mullinsa.W teorii system identyfikacyjny sprawdzał, czy posługujący się identyfikatorem to rzeczywiście niejaki Gunther Orafson, pomocnik operatora suwnicy w fabryce Krupp Metal Werke.W tym celu zeskanował siatkówkę, rozmieszczenie czternastu punktów dłoni i palców oraz topografię twarzy wykonaną w podczerwieni wraz ze skanem DNA i porównał to z informacjami w bazie danych.Wszystko w ciągu dwóch sekund.W praktyce system został ogłupiony przez serię wynalazków wymyślonych przez speców z Gwiezdnego Królestwa Manticore, a możliwych do wykonania i używania dzięki znacznie wyższemu poziomowi techniki.Prawdziwy Gunther Orafson został zatrzymany kilka lat temu przez kogoś takiego jak Johnny, przebranego za policjanta i używającego urządzenia na oko nie różniącego się od policyjnego.Tyle że nie porównywało ono zebranych danych, a starannie je zapisywało.W ten sposób w jednym punkcie kontrolnym funkcjonującym kwadrans w ruchliwym miejscu zebrano kilkadziesiąt autentycznych tożsamości do przyszłego wykorzystania.Q naturalnie miał dostęp do wszystkich.Dysponując tymi informacjami, specjaliści przygotowali stosowne rekwizyty.Holograficzne szkła kontaktowe, cienkie błony na dłonie i twarz z naniesionymi odpowiednimi wzorami identyfikacyjnymi i wzorcem DNA.Całość uzupełniał jeszcze dozownik feromonów, gdyby okazało się, że aparatura identyfikacyjna została wymieniona na nowocześniejszą.Wszystko wręcz krzyczało, że sprawdzany to Gunther Orafson.Poza twarzą.Tyle że system identyfikacyjny używany przez policję i Urząd Bezpieczeństwa Ludowej Republiki Haven był tak nowoczesny, że nikomu od lat nie przyszło do głowy, by bawić się w hologramy twarzy, które zresztą były najłatwiejsze do podrobienia.Systemowi musiał spodobać się wynik, bo czytnik wypluł identyfikator i rozświetlił się na zielono.– Co tu robisz? – spytał gliniarz.Pytanie nie należało do standardowych, więc Johnny odparł bojaźliwie:– Mieszkam w dziewiętnastym bloku na Kurferdam Strasse, poszedłem do marketu Gellona, bo słyszałem, że rzucili tam mięso.Ale nie rzucili, to wracam do domu.– Wiem, gdzie mieszkasz, matole – policjant oddał mu identyfikator.– Do domu.Dziś będzie godzina policyjna.– Tak jest, panie władzo.– Mullins schował identyfikator i natychmiast ruszył w dalszą drogę.Gliniarz musiał wywodzić się z Proli, bo policja została pod rządami Pierre’a bardzo rozbudowana, ale nie zmieniło to odwiecznych zwyczajów: Prole nie gadali z glinami i vice versa.Wyglądało to na rutynowy lotny punkt kontrolny, ale biorąc pod uwagę bliskość burdelu, wokół którego aż roiło się od tajniaków, Johnny uznał, że i ten punkt kontaktowy został spalony.Zrobiło mu się żal Medy.Mimo zboczonych preferencji miała prawdziwą klasę.A co gorsza znaczyło to, że pozostał już tylko Tommy Two-Time.Ubecja tym razem okazała się wyjątkowo skuteczna.* * *– Sie masz, Tommy – oświadczył Mullins, wchodząc do sklepiku i starając się oddychać przez usta.Jednym z głównych, choć nie najważniejszym powodem, dla którego nie lubił mieć do czynienia z Tommym, był fakt, że w jego sklepiku, na zapleczu którego mieszkał, zawsze śmierdziało jak w więziennej latrynie, bo mu kibel regularnie wybijał.Co prawda do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale nie znaczyło to, że można to także polubić, a to była zdecydowanie najbardziej śmierdząca zielarnia we wszechświecie.Thomas Totim był zielarzem, którą to profesję uznawano za szacowną i potrzebną.W społeczeństwie, w którym wszyscy objęci byli „przymusową, ujednoliconą opieką medyczną”, co oznaczało wielogodzinne wyczekiwania w przychodniach, traktowanie przez personel medyczny jak zbędny dodatek do pensji i często wizytę u pijanego lekarza, zielarze i znachorki stanowili podstawę leczenia dla Proli.Na pólkach stało trochę tanich lekarstw ziołowych, a zamknięta szafa pod lewą ścianą zawierała cenniejsze specyfiki.Pod przeciwległą do drzwi ścianą znajdowały się lodówki, akwaria i wiwaria, jako że część medykamentów sprzedawanych przez zielarzy była pochodzenia zwierzęcego.W przypadku Tommy’ego to ostatnie nie było aktualne – poza jednym wszystkie były puste.Bo do Tommy’ego Two-Time ludzie nie przychodzili po zioła, tylko po narkotyki.– O kurwa – wzruszył się gospodarz.– Nie wierzę własnym oczom.– To idź do lekarza – poradził mu Mullins, odgarniając pokryty pleśnią korzeń.– Co masz na składzie? Spank? Rock?Pod rządami Legislatorów wiele miękkich narkotyków zostało zalegalizowanych.Oficjalnym powodem było zmniejszenie liczby drobnych przestępstw, a prawdziwym zasada: „Naćpany Prol to szczęśliwy Prol”.Swego czasu podwyższono nawet Dolę, dodając pozycję „farmaceutyczne środki uspokajające”.Jednak ani Legislatorzy, ani ekipa Pierre’a nie byli na tyle głupi, by zalegalizować twarde narkotyki, takie jak spank zmieniający każdego samca w gwałciciela, a po pięciu dawkach w wariata, czy rock powodujący tak głębokie wejrzenie w siebie, że po zbliżonej liczbie dawek z człowieka robiła się roślina.Były też inne, bo pod tym względem ludzka pomysłowość od wieków nie znała granic, a Tommy miał dojście do wszystkich.Naturalnie za odpowiednią cenę.– Wstąpiłeś do UB, Johnny? – spytał handlarz.– Coś mi się nie wydaje.A o tobie i twoim kumplu wszędzie aż huczy.– Co ty nie powiesz? – zdziwił się uprzejmie Mullins, podchodząc do jedynego zajętego akwarium wypełnionego w połowie wodą, w połowie ziemią.W pozostałych rozkładały się lub spoczywały zmumifikowane szczątki paru ostatnich mieszkańców, w tym zaś znajdowało się pięć okazów dobrze odżywionych diabłów rzecznych z planety Gilgamesh.Diabły rzeczne były stworzeniami drapieżnymi i oficjalnie zaklasyfikowanymi jako ryby, choć w praktyce były ziemno-wodne.Mogły oddychać wodą i powietrzem i choć zachowały rybi kształt dolnej płetwy, górne bardziej przypominały ramiona zakończone przyssawkami.Miały po trzy pary oczu i wszystkie uważnie śledziły ruch dłoni Johnnyego, gdy ten zapukał w pancerne szkło, z nadzieją, że uda się ugryźć choć kawałek.A miały czym, bo ząbki posiadały trzycentymetrowej długości.Wszystkie też migotały niczym tęcza, zmieniając ubarwienie skóry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]