[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Śmiesznie? — spytał Gaj głucho.— W ogóle nie bywa pan poważny?— Bywam — dobrodusznie odpowiedział Szczurołap.— Ale ten widok nie należy do przyjemnych.Burza słabła.Grom nie strzelał już więcej niczym armata, tylko ze zmęczeniem powarkiwał zza rzeki, która, przeciwnie, rozochociła się, nadęła i wyobraziła sobie, że jest potężnym potokiem.Ulewa stała się deszczykiem, droga zmieniła się w jednolitą, żółtą maź.— Co teraz? — zainteresował się posępnie Gaj.— Teraz… — Szczurołap z roztargnieniem głaskał brew.— Teraz… Dasz radę tu zawrócić?Deszcz całkiem ustał.Samochód co rusz buksował kołami, Gaj z przerażeniem myślał o zamilkłym silniku i grzęznących kołach— co wtedy, dla spełnienia obietnicy przyjdzie mu go na plecach targać?!— Posłuchaj, chłopcze… Tak zwany „współczesny folklor”— rzeczywiście zamierzasz zająć się tym na poważnie? Czy tylko przypadkiem — starucha naplotła, wyobraźnia popracowała… Co?Gaj westchnął.— Oto, do czego zmierzam — znam jedną historię, akurat o tutejszych siołach, bardzo interesującą — a ty jej nie znasz.O co się założymy, że nie znasz?— Droga kiepska — wymamrotał ze zmęczeniem Gaj.— Niech pan wybaczy, muszę się skupić.— Skupiaj się.Nie będę ci przeszkadzał.Po prostu w dowód wdzięczności chcę ci opowiedzieć pewną historię… Hm, wyobraź sobie, że wiele setek lat temu w okolicznych krajach szalała epidemia.Jedne osady wymierały całkowicie, inne w przerażeniu rozbiegały się… ludzie ginęli w polu, zabijały ich zwierzęta, głód… Skupiaj się, skupiaj, uznaj, że mówię sam do siebie.I pewnego razu, w jednej z osad pojawił się człowiek, który wynalazł lekarstwo.Nie szczepionkę, o szczepionce wtedy nawet mowy być nie mogło… Ale ten chłopak był uczniem znachora, zielarzem i w ogóle utalentowanym uczonym — skomponował pewien napój, i to całkiem intuicyjnie… I proszę, udało mu się wyleczyć połowę osady, choć i o własną skórę, co tu kryć, walczył… Strach, rozpacz, wymęczeni ciemni ludzie… Tak, odważny był to chłopak.I uparty.Wypełnił swoją robotę — ów dzwon, który dzwonił u nich za umarłych… dzień i noc dzwonił… dzwon wreszcie zamilkł.I nastał czas wdzięczności…Gaj nie odrywał wzroku od drogi.Starannie omijał rozmyte deszczem koleiny — i słuchał, słuchał z wciąż wzrastającym napięciem i dlatego przedłużająca się pauza zmusiła go do zadania pytania:— Odwdzięczyli się?— Tak, jeszcze jak.Okrzyknęli go czarownikiem.A wiesz, jak zazwyczaj traktowano czarowników?— Dobrze ich nie traktowano…— A pewnie.Cóż jest dobrego w dymiącym pięciometrowym ognisku?Samochód podskoczył, trafiwszy kołem na kamień.— Chcieli go spalić?— Chcieli.Chcieli i spalili, nie miej wątpliwości, także oni byli ludźmi solidnymi, z charakterem i lubili doprowadzać sprawę do samego końca.Gaj milczał.Z jakiegoś powodu zrobiło mu się bardzo smutno.Po prostu żałośnie.— Bajka zrobiła na tobie wrażenie? Samochodem znów zatrzęsło.— Nie — powiedział wolno Gaj.— Bajki są sprawiedliwe.W bajce by było — pacjenci padli zbawcy do nóg i ogłosili go królem… A to, co pan opowiedział, bardziej przypomina prawdę.— Co za różnica — uśmiechnął się Szczurołap.— Wszystko to działo się tak niewyobrażalnie dawno temu…— Wszystko to powtarzało się wiele razy, również całkiem niedawno — odparł tym samym tonem Gaj.— Ze zbawcami… postępują właśnie tak.Zresztą, po co ja to panu mówię, pan wie to lepiej ode mnie…— Słuchaj, podobasz mi się — powiedział całkiem poważnie Szczurołap.— A ten chłopak, o którym mowa, był całkiem młody.A wyglądał na jeszcze młodszego — ale nie na tyle dziecinnie, by go żałować.I nie dość staro, by zacząć go poważać… I nie był miejscowy.Obcy; kto wie, jeśli wyrósłby pomiędzy wieśniakami…Gaj zerknął nań ostrożnie:— A pan tak mówi, jakby to wszystko widział własnymi oczyma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]