[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał nadzieję, że stary wioślarz być może zechce się z nim zobaczyć.Po trzech dniach zaskoczył go telefon od pani Elliot, która okazała się córką Deeringa, prowadzącą mu gospodarstwo.- Kochany staruszek nie widzi dziś dalej niż koniec nosa - powiedziała pani Elliot - musiałam więc przeczytać mu pański list.Z radością się z panem zobaczy.Może w niedzielę, około wpół do dwunastej, po porannej mszy? Chyba że to panu nie odpowiada.- Doskonale, przyjadę.Proszę przekazać ojcu, żeby spodziewał się mnie około jedenastej trzydzieści.- To musi być ranek - tłumaczyła pani Elliot - gdyż, rozumie pan, on śpi po południu.A przy okazji, napiszę panu, jak do nas dojechać, i wyślę list pod adresem pańskiego college’u.W niedzielę rano Bob wstał na długo przed wschodem słońca.Do Tewkesbury jechał wynajętym samochodem.Wolałby pociąg, ale kolej brytyjska wstawała zbyt późno, by mógł dojechać na miejsce na czas.Jadąc przez Cotswolds bez przerwy powtarzał sobie, że musi się trzymać lewej strony, a od czasu do czasu zastanawiał się jeszcze, kiedy Brytyjczycy zaczną wreszcie budować drogi mające więcej niż jeden pas.Na miejsce dotarł kilka minut po jedenastej.Dzięki wskazówkom pani Elliot bez kłopotu odnalazł Stone House.Zaparkował przy małej furtce.Ledwie zdążył postawić stopę na żwirowej ścieżce, w drzwiach domku pojawiła się kobieta.- Pan Kefford, zgadza się” - spytała.- Jestem Su-san Elliot.- Bob z uśmiechem uścisnął podaną dłoń.- Powinnam uprzedzić pana - ciągnęła pani Elliot, prowadząc go do frontowych drzwi - że będzie pan musiał mówić głośno.Ostatnio ojciec nieco przygłuchł, obawiam się także, że pamięć służy mu nie najlepiej.Doskonale pamięta wszystko, co się zdarzyło, kiedy był w pana wieku, ale nic z tego, co mówiłam wczoraj.Musiałam przypominać mu trzykrotnie, o której godzinie pan przyjedzie.- Bardzo mi przykro, pani Elliot, że sprawiłem państwu tyle kłopotów.- Ależ to żaden kłopot! - Gospodyni weszła z nim do środka i poprowadziła go korytarzem.- Prawdę mówiąc, ojciec był bardzo podniecony, że amerykański wioślarz z Cambridge odwiedza go po tylu, tylu latach.Od dwóch dni mówi tylko o tym.Jest bardzo ciekaw, dlaczego postanowił pan do nas przyjechać - dodała konspiracyjnym szeptem.Wprowadziła gościa do saloniku.Bob od razu dostrzegł starca, siedzącego w giętym, obitym skórą fotelu, otulonego ciepłym szlafrokiem, podpartego kilkoma poduszkami, z kraciastym kocem okrywającym mu kolana.Nie potrafił uwierzyć, że ten kruchy człowiek wiosłował kiedyś na olimpiadzie.- Czy to on? - zapytał głośno starzec.- Tak, ojcze - zapewniła pani Elliot równie głośno.- To pan Kefford.Przyjechał z Cambridge specjalnie, żeby się z tobą zobaczyć.Bob podszedł i potrząsnął wyciągniętą, kościstą dłonią.- To miło, że fatygował się pan taki kawał drogi - powiedział starzec, podciągając koc nieco wyżej.- Bardzo dziękuję, że zechciał pan mnie przyjąć - odparł Bob, siadając naprzeciw niego w wygodnym fotelu, który wskazała mu pani Elliot.- Może wypijesz filiżankę herbaty, Kefford? - zaproponował biskup.- Nie, dziękuję.Niczego mi nie trzeba.- Jak sobie życzysz.Powinienem cię ostrzec, Kefford, że nie potrafię już skupić uwagi tak długo jak niegdyś.Lepiej więc od razu mów, po co przyjechałeś.Bob spróbował uporządkować myśli.- Interesuję się pewnym wioślarzem z Cambridge.Był w reprezentacji mniej więcej w pańskich czasach.- Jak się nazywał? Nie pamiętam przecież ich wszystkich.Bob spojrzał na starca.Obawiał się, że marnuje czas.- Mortimer - powiedział.- Dougie Mortimer.- D.J.T.Mortimer - powtórzył starzec bez chwili wahania - to ktoś, kogo nie da się łatwo zapomnieć.Jeden z najlepszych wioślarzy w całej historii Cambridge.o czym Oxford miał okazję przekonać się na własnej skórze.- Deering umilkł.- Pan nie jest dziennikarzem? - spytał po chwili.- Nie, proszę pana.To tylko taki mój kaprys.Przed powrotem do Stanów chciałbym czegoś się o nim dowiedzieć.- Z pewnością pomogę ci, jeśli tylko będę w stanie - obiecał starzec piskliwym głosem.- Dziękuję panu.Właściwie to chciałbym zacząć od końca, jeśli wolno.Chciałbym zapytać, czy nie zna pan przypadkiem okoliczności jego śmierci?Na kilka długich chwil zapadła cisza.Stary duchowny zamknął oczy; Bob był niemal pewien, że zapadł w sen.- W moich czasach nie mówiło się o tym głośno - powiedział w końcu.- Zwłaszcza że było to wówczas nielegalne, rozumie pan?- Nielegalne? - powtórzył zdumiony Bob.- Samobójstwo.Głupie prawo, jeśli bliżej się nad tym zastanowić, nawet jeśli mowa o grzechu śmiertelnym.Nie można przecież wsadzić do więzienia kogoś, kto nie żyje, prawda? Choć, oczywiście, fakt ten nigdy nie został potwierdzony, wie pan.- Czy mogło mieć to coś wspólnego z klęską Cambridge w 1909 roku, kiedy nasza osada miała tak wielką przewagę?Deering zastanawiał się przez chwilę.- Myślę, że to możliwe - orzekł wreszcie.- Muszę przyznać, że sam się nad tym zastanawiałem.Brałem udział w tych regatach, o czym może wiesz.- Znów przerwał.Oddychał ciężko.- Cambridge miało znaczną przewagę, a my nawet się specjalnie nie staraliśmy.Nigdy do końca nie wyjaśniono, co się zdarzyło.Krążyło mnóstwo plotek, oczywiście, ale nie było żadnych dowodów.Żadnych.- Żadnych dowodów na co?Cisza.Bob poczuł niepokój.Może starzec uważa, że posunął się za daleko?- Moja kolej, by zadać ci kilka pytań, Kefford - odezwał się w końcu Deering.- Ależ oczywiście, proszę pana.- Córka powiedziała mi, że był pan sternikiem osad, które zwyciężyły w regatach trzy razy z rzędu.- To prawda, proszę pana.- Gratulacje, chłopcze.Powiedz mi jedno: gdybyś chciał przegrać jeden z tych wyścigów, czy mógłbyś to zrobić tak, by załoga nie miała pojęcia, co się właściwie stało?Teraz z kolei Bob zamilkł i zaczął myśleć.Po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł do tego pokoju, zdał sobie sprawę, że ukryty w kruchym ciele mózg wcale nie musi być kruchy.- Tak.Chyba tak - przyznał wreszcie.- Zawsze można bez ostrzeżenia zmienić rytm albo udać, że uderzyło się w coś na łuku Surrey.W wodzie pływa tyle śmiecia.można się uprzeć, że zderzenie było nieuniknione.- Chłopak spojrzał starcowi wprost w oczy.- Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś mógłby zrobić coś takiego specjalnie.- Mnie też.Gdyby ich wioślarz nie przyjął święceń.- Nie bardzo rozumiem, proszę pana.- Oczywiście, oczywiście, chłopcze.Ostatnio coraz częściej się przekonuję, że moja myśl wymyka się porządkowi przyczyny i skutku.Spróbuję to wyjaśnić.Jednym z wioślarzy Cambridge w 1909 roku był chłopak nazwiskiem Partridge, Bertie Partridge.Został proboszczem parafii Chersfield w Rutland.Pewnie tylko tam go chcieli - zachichotał starzec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]