[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Bez problemu – powiedział.Myślę, że wiedział, co mówi.Był górnikiem.Poszedłem pomóc Pierowi i Walkerowi wyjąć narzędzia z bagażnika, a Coertze zbliżył się do osypiska i zaczął mu się przyglądać.Od tej chwili przejął dowodzenie i pozwoliłem mu na to.W przeciwieństwie do niego, nic nie wiedziałem o takiej pracy.Rozkazy wydawał zdecydowanym głosem, a my wykonywaliśmy je bez ociągania.– Nie musimy odkopywać wszystkiego – powiedział.– Odpaliłem ładunki tak, że z tej strony zasypało stosunkowo niewiele, nie więcej niż dziesięć stóp.– Wydaje mi się, że to cholernie dużo – powiedziałem.– Pestka – odparł z pogardą dla mojej niewiedzy.– Nie jest to lita skała, wszystko jest tu dość luźne – odwrócił się.– Za tym budynkiem – wskazał – znajdziesz kilka drewnianych belek, które wybrałem trzy lata temu.Wyciągnijcie je razem z Moresem.My z Walkerem zaczniemy kopać.– A co ja mam robić? – przypomniała o sobie Francesca.– Możesz ładować na taczkę to, co wykopiemy.Później wywieź i rozrzuć tak, aby wyglądało możliwie naturalnie.Morese ma rację, nie powinniśmy zostawić tu sterty kamieni.Piero i ja wzięliśmy latarki.Drewno znaleźliśmy tam, gdzie wskazał nam Coertze.Myślałem o Coertzem, przyjeżdżającym tu co trzy, cztery lata, sfrustrowanym problemem, którego nie umiał rozwiązać.Musiał wielokrotnie planować odkopanie złota i spędził całe godziny na wybieraniu drewna do pracy, której pora mogła nigdy nie nadejść.Nic dziwnego, że był taki drażliwy.Przeniesienie całego drewna zajęło nam około godziny.Przez ten czas Coertze i Walker wkopali się na trzy stopy w głąb osypiska.Szło nieźle.Powiedziałem to głośno, a Coertze odparł:– Dalej nie pójdzie już tak łatwo.Będziemy musieli się zatrzymać i podeprzeć strop stemplami.Zajmie to trochę czasu.Tunel, który kopał, nie był zbyt wielki – około pięciu stóp wysokości i dwóch szerokości.Miejsce wystarczające na jednego człowieka.Coertze zaczął wybierać belki na stemple, a Piero i ja pomagaliśmy Francesce rozsypywać gruz.Coertze miał rację.Ostemplowanie stropu zajęło dużo czasu, lecz trzeba było to zrobić.Źle by się stało, gdyby całość się zawaliła, gdyż musielibyśmy zaczynać od nowa, a poza tym ktoś mógłby ucierpieć.Wzeszedł księżyc, co ułatwiało rozprowadzenie gruzu, światła samochodu zostały więc wyłączone, a Coertze pracował przy świetle lampy Tilleya.Nikomu nie pozwolił pracować przy kopaniu, więc Walker, Piero i ja pomagaliśmy mu kolejno, stojąc za nim i podając na zewnątrz luźne kamienie.Po upływie następnych trzech godzin mieliśmy już sześć stóp dobrze podpartego stemplami przejścia przez osypisko.Zrobiliśmy przerwę na posiłek.Piero sam zaczął rozmowę na temat odebrania mu pistoletu.– Zeźliłem się, gdy to zrobiłeś.Nie lubię patrzeć, jak celują do mnie.– Nie był nabity – odparłem.– Domyśliłem się i rozzłościło mnie to jeszcze bardziej – nieoczekiwanie zachichotał.– Teraz jednak myślę, że dobrze się stało.Trzeba za wszelką cenę unikać strzelaniny.Znajdowaliśmy się w pewnej odległości od wylotu tunelu.– Czy Francesca mówiła ci o Coertzem?– Tak.Powtórzyła mi to, co jej powiedziałeś.W ogóle o czymś takim nie pomyślałem.Byłem zaskoczony, gdy Donata Rinaldiego znaleziono martwego, lecz nie sądziłem, aby ktoś mógł go zamordować.Wszyscy byliśmy przyjaciółmi.Złoto jest rozpuszczalnikiem przyjaźni, pomyślałem, lecz przy mojej skromnej znajomości włoskiego nie potrafiłem tego wyrazić.Zamiast tego spytałem:– Czy na podstawie tego, co pamiętasz z tamtych czasów, uważasz, że Coertze mógł zabić tych czterech ludzi?– Nie mógł zabić Harrisona, gdyż sam widziałem, jak zginął.Został zastrzelony przez Niemca, którego potem zabiłem ja.Ale inni – Parker, Corso i Rinaldi – tak, myślę, że Coertze mógł ich zabić.To człowiek, który nie zawahał się nigdy przed zabijaniem.– Mógł ich zabić, ale czy to zrobił? – zapytałem.Piero wzruszył ramionami.– Kto to może powiedzieć? To było tak dawno, w dodatku nie ma świadków.W tym rzecz.Nie było sensu nalegać, wróciliśmy więc do naszej pracy.Coertze pospiesznie zjadł posiłek, aby szybciej wrócić do roboty.Oczy błyszczały mu w świetle lampy.Gorączka złota trzymała go mocno, zwłaszcza że znajdował się zaledwie o cztery stopy od skarbu, na który czekał piętnaście lat.Walker był równie podniecony.Gdy tylko Coertze zrobił ruch, natychmiast stanął na nogi i obaj pospieszyli w stronę sztolni.Piero i Francesca zachowywali się spokojniej.Nie widzieli dotąd złota, a same słowa nie mają tej mocy co bezpośredni kontakt.Francesca wolno skończyła swoją nocną przekąskę, po czym zebrała talerze i zaniosła je do samochodu.– Bardzo dziwna kobieta – powiedziałem do Piera.– Każde dziecko chowane w obozie partyzanckim stałoby się dziwne – odparł.– Miała trudne życie.– Jak zrozumiałem, zaliczyła nieudane małżeństwo – powiedziałem ostrożnie.– Estrenoli to degenerat – fuknął.– W takim razie dlaczego za niego wyszła?– Sposoby postępowania aristos są nam obce – rzekł.– Małżeństwo zostało zaaranżowane, tak przynajmniej wszyscy sądzą.Lecz naprawdę to nie było tak.– Co masz na myśli? Wziął papierosa, którym go częstowałem.– Wiesz, co komuniści zrobili jej ojcu?– Coś mi o tym wspominała.– To hańba.On był mężczyzną, prawdziwym mężczyzną.Nie byli godni nawet tego, aby mu lizać buty.Teraz jest tylko pustą skorupą, starym, załamanym człowiekiem.– Potarł zapałkę i przez moment płomień oświetlił mu twarz.– Niesprawiedliwość może złamać ducha człowieka, nawet jeśli ciało wciąż chodzi po ulicach.– Cóż to ma wspólnego z małżeństwem Franceski?– Jej ojciec sprzeciwiał się temu.Znał ród Estrenolich.Lecz Madame nalegała.Widzisz, młody Estrenoli pragnął jej.Nie była to miłość, tylko pożądanie.Madame jest bardzo piękną kobietą, dlatego chciał ją mieć, lecz nie mógł jej dostać ot tak.Wiedziała, jaki jest.Wszystko to było niejasne.– Czemu więc, u diabła, wyszła za niego?– Tu właśnie Estrenoli wykazał się sprytem.Ma wuja w rządzie i powiedział, że być może ponownie rozpatrzą sprawę jej ojca.Oczywiście, miało to swoją cenę.– Rozumiem – odparłem zamyślony.– Więc wyszła za niego.Wolałbym raczej, żeby poślubiła zwierzę.– I okazało się, że nie potrafi spełnić obietnicy?– Nie potrafi? – Piero skrzywił się z niesmakiem.– Nie miał zamiaru jej spełnić.Estrenoli nie dotrzymywali słowa w ciągu ostatnich pięciuset lat – westchnął.– Widzisz, ona jest dobrą córką Kościoła i kiedy wyszła za niego, Estrenoli wiedział, że ma ją na zawsze.I był z niej dumny, o tak, bardzo dumny.Była najpiękniejszą kobietą w Rzymie.Kupił jej stroje i ubrał, tak jak dziecko ubiera lalkę.Była najkosztowniej ubranym manekinem we Włoszech.– A potem?– A potem znudził się nią.Jest zboczeńcem i wrócił do swoich małych chłopców, narkotyków i innych podobnych uciech Rzymu.Signor Halloran, rzymska arystokracja jest najbardziej zepsuta na świecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]