[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oscar złapał ją za rękę - lekko, ale gestem posiadacza - i zatrzymał.Odwróciła się i nagle wszystkie zabawne sceny z romansów wydały się jej prawdziwe i śmiertelnie poważne.Serce podeszło jej do gardła, policzki poczerwieniały, ziemia zatrzęsła się pod stopami.Nie było w tym nic miłego, tylko mdła bezsilność, przed którą nie umiała się bronić.Jedyną pociechę - w dodatku niewielką - stanowił fakt, że jej partner w tym tańcu pożądania był chyba równie wypłoszony.Ujadanie psa ucichło jak nożem uciął.Charlie zawołał ją po imieniu i Oscar odwrócił się w stronę drzwi.Jude również.Na progu stał zdyszany Estabrook, w ręce trzymał sękatą gałąź.Za jego plecami pojawił się potwór - istota o spalonej, zmiażdżonej twarzy (na gałęzi, którą trzymał Charlie, widać było strzępy spalonej skóry) wyciągała na oślep ramiona, próbując go dosięgnąć.Jude krzyknęła.Poparzony stwór rzucił się naprzód, stracił na progu równowagę i upadł.Opaloną do gołej kości dłonią próbował się jeszcze złapać futryny, ale Charlie wyrżnął go gałęzią w głowę.Bryznęły odłamki kości.Potwór nie znalazł ręką oparcia i poleciał na ziemię.Srebrzysta krew trysnęła na posadzkę.Oscar jęknął cicho.- Ty popaprańcu! - krzyknął Charlie.Dyszał ciężko, jego oczy płonęły żarem.- Puść ją!Oscar zwolnił uścisk na ramieniu Jude, a jej zrobiło się żal.Uczucie, jakim darzyła Charliego, stanowiło zaledwie preludium do tego, co czuła w tej chwili - tak jakby kochała go przez wzgląd na pamięć mężczyzny, którego nigdy nie znała.Teraz zaś, kiedy go spotkała, kiedy usłyszała prawdziwy głos, a nie tylko jego echo, Estabrook - mimo spóźnionych przejawów bohaterstwa - wydał się jego nędzną namiastką.Nie wiedziała, skąd biorą się w niej te uczucia, ale miały moc pierwotnego instynktu i nie zamierzała się im sprzeciwiać.Oscar był otyły, ubierał się z przesadną elegancją i wyglądał na aroganta; gdyby miała wybór, z pewnością nie takiego mężczyzny by szukała.A jednak z powodów, których na razie nie rozumiała, odmówiono jej tego wyboru; zwyciężył popęd bardziej prymitywny niż świadome pożądanie.Obawy o bezpieczeństwo Charliego i jej własne nagle straciły znaczenie, stały się zupełnie abstrakcyjne.- Nie zwracaj na niego uwagi - dodał Charlie.- Nie zrobi ci krzywdy.Przy bracie wyglądał jak cień człowieka, wstrząsany drgawkami i tikami nerwowymi.Jak mogła go kochać?- Chodź - powiedział i skinął na nią.Nie poruszyła się, dopóki Oscar się nie odezwał:- Idź.Bardziej z posłuszeństwa wobec Oscara niż z własnej woli ruszyła w stronę Charliego.Na próg padł cień następnej postaci i w drzwiach stanął elegancki młody człowiek.Miał tlenione włosy i twarz tak idealną, że aż banalną.- Nie zbliżaj się, Dowd - uprzedził go Oscar.- To tylko ja i Charlie.Dowd spojrzał na leżące przy drzwiach zwłoki i przeniósł wzrok na Oscara.- On jest niebezpieczny - ostrzegł.- Wiem - odparł Oscar.- Wyjdź na zewnątrz z Dowdem, Judith.- Nie podchodź do tego skurczybyka - uprzedził ją Charlie.- To on zabił Skina.A drugi taki potwór czeka przy drzwiach.- To są pustkowce, Charles - zauważył Oscar.- Żaden z nich nie skrzywdzi naszej ślicznej Judith.Spójrz na mnie, Judith.- Jude odwróciła się do niego.- Nic ci nie grozi.Rozumiesz? Nikt nie zrobi ci krzywdy.Wierzyła mu.Nie patrząc w stronę Charliego, podeszła do wyjścia.Morderca psa podał jej rękę, kiedy musiała przestąpić nad ciałem pustkowca, ale nie przyjęła jej.Wyszła lekkim krokiem i z lekkim sercem.Dowd szedł za nią.Czuła na sobie jego wzrok.- Judith.- powiedział, jak gdyby zaskoczony.- Tak, to ja - przytaknęła.Czuła, że jej imię ma w tej chwili ogromne znaczenie.Niedaleko pawilonu dostrzegła drugiego pustkowca.Przykucnięty na ziemi bezmyślnie przyglądał się zabitemu Skinowi, wodząc palcami po jego boku.Odwróciła wzrok.Nie chciała, żeby ponury widok zepsuł jej radosny nastrój.Wyszli z Dowdem na skraj lasu, skąd widziała szmat nieba.Słońce zachodziło, przybierając coraz bardziej ognisty kolor.Park, ogrodowe tarasy i dom malowały się w jego świetle niezwykle urokliwie.- Czuję się tak, jakbym już tu kiedyś była - stwierdziła Jude.Ta myśl wydała się jej dziwnie kojąca.Podobnie jak uczucia wobec Oscara, wypływała z otchłani jaźni, których istnienia sobie nie uświadamiała; pogodzenie się z nią było w tej chwili ważniejsze niż znalezienie jej źródła.I to właśnie zrobiła.Z radością.Ostatnio tak często bywała świadkiem i uczestnikiem wydarzeń, na które nie miała żadnego wpływu, że miło było doświadczyć tak głębokiego i instynktownego uczucia, którego źródeł nie musiała analizować.- Pamięta pani coś szczególnego w związku z tym miejscem? - zainteresował się Dowd.- Nie - odparła po namyśle.- Po prostu wydaje mi się, jakbym tu.pasowała.- Może to i lepiej.Wie pani, jak to jest z pamięcią.Bywa zdradliwa.Nie podobał się jej ten człowiek, ale mówił sensownie.Z trudem sięgała pamięcią dziesięć lat wstecz; starsze wspomnienia na dobrą sprawę nie istniały.Jeżeli kiedyś - gdy nadejdzie czas - wrócą, przyjmie je z wdzięcznością, ale na razie miała przed sobą pełny puchar uczuć, kto wie czy nie bardziej atrakcyjnych przez swą tajemniczość.Z Czarnej Kaplicy dobiegały podniesione głosy, ale tak zwielokrotnione echem i stłumione odległością, że nie dało się zrozumieć słów.- Rodzinna sprzeczka - mruknął Dowd.- Co czuje kobieta, o którą walczą mężczyźni?- Nikt o mnie nie walczy.- Oni chyba myślą inaczej.Glosy wzniosły się do krzyków i nagle przycichły.Jeden z braci - Oscar, pomyślała Jude - mówił, drugi z rzadka wtrącał coś od siebie.Targowali się o nią? Przerzucali się ofertami? Przyszło jej do głowy, że mogłaby wmieszać się do rozmowy.Wrócić do Kaplicy i ujawnić, co czuje - choćby nawet miało się to wydać kompletnie irracjonalne.Lepiej od razu powiedzieć prawdę, niż pozwolić, by Charlie spłukał się zupełnie, a potem przekonał, że nagrody i tak nie dostanie.Zawróciła.- Co pani robi? - zdziwił się Dowd.- Muszę z nimi porozmawiać.- Pan Godolphin mówił.- Słyszałam.Muszę z nimi porozmawiać.Zobaczyła, jak z prawej strony ścieżki pustkowiec wstaje z ziemi.Nie patrzył na nią; wzrok miał utkwiony w drzwi pawilonu.Wciągnął w nozdrza powietrze i gwizdnął przenikliwie, żałośnie, jak gdyby wył z bólu.Długim, nieco zwierzęcym krokiem ruszył w stronę wejścia.Wyprzedził Jude, pierwszy stanął w progu i w pośpiechu podeptał ciało swojego zabitego brata.Kiedy znalazła się kilka metrów od drzwi, poczuła zapach, który napawał go takim smutkiem.Zefirek - zbyt ciepły jak na tę porę roku i niosący woń nieznanych w tym świecie perfum - powiał z Kaplicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]