[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żona, rozsądna kobieta, pozwalała na ten stosunek i zachęcała do niego.Dla mnie Tim stał się niezastąpiony, nasza przyjaźń rozwijała się bez większych komplikacji.Tragedia wydarzyła się nagle i niespodziewanie.Przyjaciel zakochał się w kimś innym.Tim został wyłączony z bezpiecznej wspólnoty rodzinnej i regularnego współżycia.Runął bezradnie w bagno alkoholizmu, narkomanii i seksu najbrutalniejszego rodzaju.Czułość i bliskość przemieniły się w namiętność, prostytucję i bezwzględne wykorzystywanie.Schludny, punktualny, obowiązkowy, zaczął nagle zaniedbywać pracę i pokazywać się otwarcie z dziwnymi indywiduami, które go maltretowały.Czasem nie było go przez kilka dni, czasem dzwonił i zasłaniał się grypą żołądkową, zawsze grypą żołądkową.Skłoniłem go, aby poszukał opieki psychiatrycznej - nic nie pomagało.Szeroko otwarte oczy przygasły i nabiegły krwią, wąskie usta były coraz bardziej zgorzkniałe, makijaż coraz bardziej niedbały, z włosów łuszczyła się farba, a odzież cuchnęła dymem papierosowym i perfumami.U pedałów nie ma wierności, ponieważ nie możemy mieć dzieci, nie sądzisz, że byłaby ze mnie całkiem dobra mama? Człowiek zmuszony jest żyć z nosem tak głęboko w gównie, że się dusi.Nie jest to akurat czułość i bliskość, jak myślisz? Nie wierze w zbawienie, nie, pełny brzuch i kropelka w tyłku, to moja ewangelia.Może to i lepiej dla nas obu, że ze sobą nie żyjemy.To by tylko stworzyło zazdrość i nieprzyjaźń, ale mimo to szkoda, że nigdy nie chcesz spróbować choć troszkę.Jestem zresztą z nas obu bogatszy, bo jestem i kobietą, i mężczyzną.Ponadto jestem cholernie chytry, bardziej niż ty.Tim umarł w pewien niedzielny poranek, gdy odziany w dres z figurkami Kaczora Donalda na kuchennym fartuszku przyrządzał sobie śniadanie.Upadł i nie podniósł się już z podłogi, śmierć nastąpiła prawdopodobnie w kilka sekund.Dobra śmierć dla małego dzielnego człowieka, który o wiele bardziej bał się miłosiernej śmierci niż bestialskiego życia.Do chóru w „Alkestis” Alf Sjöberg wybrał rosłe młode aktorki, a wśród nich obiecującą Margarethę Byström, która właśnie ukończyła szkołę aktorską.Jakiś inny reżyser chciał ją zaangażować do dużej roli.Przeniosłem ją samowolnie, nie pytając Sjöberga.Decyzja ta została zatwierdzona przez reprezentację i listę ról przybito na tablicy ogłoszeń.W kilka godzin później rozległ się ryk, który przeniknął przez podwójne dobrze izolowane drzwi i grube na metr ściany gabinetu szefa.A potem znowu trzask i wrzask.Do pokoju wtargnął Alf Sjöberg, blady z gniewu, i zażądał, abym natychmiast zwrócił mu Margarethę Byström.Oświadczyłem, że to niemożliwe, że trzeba dać jej wreszcie porządną szansę, a ponadto nie ustąpię przed dyktatem.Sjöberg ryknął, że w końcu da mi po pysku.Wycofałem się za stół do posiedzeń i powiedziałem coś o cholernych, godnych parobka manierach.Rozwścieczony reżyser odparł, że zwalczałem go od pierwszego dnia i że wreszcie miarka się przebrała.Podszedłem do niego mówiąc, by mnie uderzył, jeśli sądzi, że tego rodzaju argumentacja na coś się przyda.Wywołałem przestraszony uśmiech.Sjöberg trząsł się cały, twarz mu drgała.Obaj oddychaliśmy ciężko.Powiedział, że teraz będę musiał tańczyć tak, jak on mi zagra.W tym momencie zdaliśmy sobie obaj sprawę z szalonego komizmu sytuacji, ale daleko nam było do śmiechu.Sjöberg usiadł na najbliższym fotelu i zapytał, jak dwóch stosunkowo dobrze wychowanych ludzi może zachowywać się tak idiotycznie.Przyrzekłem, że dam mu Margarethę Byström, jeśli reprezentacja zezwoli na zmianę.Zrobił pogardliwie odmowny gest i opuścił pokój.Przy następnym spotkaniu nie mówiliśmy o tej sprawie.Potem wyniknęły jeszcze inne znaczne różnice zdań w sprawach i artystycznych i ludzkich, ale odnosiliśmy się do siebie uprzejmie i bez urazy.Pierwszy raz poszedłem do Dramatycznego na Boże Narodzenie 1930 roku.Grano baśniową sztukę Geijerstama „Duży Klas i Mały Klas”.Reżyserem był Alf Sjöberg, miał wtedy dwadzieścia siedem lat.Była to jego druga inscenizacja.Pamiętam ją szczegółowo, światło, obrazy, wschód słońca nad małymi elfami w stroju ludowym, łódkę na rzece, stary kościół ze Świętym Piotrem jako odźwiernym, przekrój domu.Siedziałem w drugim rzędzie z boku na drugim piętrze, blisko drzwi wejściowych.Czasem, w cichej godzinie miedzy próbą a przedstawieniem, siadam na swoim miejscu, pozwalam sobie popaść w nostalgię i czuję z każdym uderzeniem pulsu, że ten niefunkcjonalny i leciwy lokal jest moim prawdziwym domem.Ta wielka sala w ciszy i półmroku, jest - zamierzałem po dużym wahaniu napisać: początkiem i końcem, i niemal wszystkim między nimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]