[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie czekałem długo.Właśnie rozległ się ryk publiczności, mogący oznaczać tylko jedno - że oto na płytę stadionu wybiegają biało-zieloni, kiedy w drzwiach trybuny stanęła Aniela.Rozejrzała się niepewnie dookoła, po czym wolno zaczęła schodzić w dół.Nie wiedziała, co z sobą począć - mimo że do rozpoczęcia meczu brakowało jeszcze dwudziestu minut, wszystkie miejsca wokół były już dawno zajęte.Poczekałem, aż Aniela dojdzie do wysokości rzędu, w którym siedziałem i pomachałem jej gazetą.Z wyrazem ulgi przecisnęła się przez tłum i klapnęła na miejsce, które przezornie obłożyłem kurtką.- Co to wszystko znaczy? - zaatakowała natychmiast.- Czyś ty oszalał? Miała wyraźnie ochotę się obrazić, ale jednak przecież przyszła!- Ciii.- przyłożyłem palec do ust.- Sprawa jest naprawdę ważna.Co właściwie Artur ci powiedział?- Ach, ten twój Artur.W ogóle nic mi nie powiedział.Podjechał samochodem, krzyknął, żebym się zbierała i przywiózł mnie tutaj.W pierwszej chwili myślałam, że jedziemy na wycieczkę.- I bardzo dobrze - przerwałem jej.- Wyobraź sobie, że jesteśmy na wycieczce.A teraz spokojnie posłuchaj.Popadłem w tarapaty.Bardzo poważne tarapaty.Tak poważne, że lepiej będzie - i dla ciebie, i dla mnie - jeśli ci nic nie powiem.- Zaskakujesz mnie, Andrzej - wyrwało jej się - nigdy cię takim nie znałam.- Bo nigdy dotąd nie byłem w tak poważnych kłopotach.Rozumiesz? Skinęła głową.- Więc słuchaj dalej i pomóż mi, jeśli będziesz mogła.Nie opowiedziałem jej wiele, bo i cóż mogłem opowiedzieć, ale Anieli udzieliło się moje - wyraźnie odczuwalne - napięcie.- Pamiętam doskonale o naszej umowie i również dlatego, że chcę jak najszybciej przyjść do ciebie, muszę załatwić tę sprawę - tymi słowami skończyłem swój wywód.- Czego oczekujesz ode mnie? - spytała Aniela.- O nic mnie nie pytaj, niczym się nie martw, tylko zrób to, o co cię poproszę.Musisz dowiedzieć się jak najwięcej.Przerwałem, bo właśnie na boisku Pękala uwieńczył celnym strzałem pod poprzeczkę piękną akcję „Lechii”.Jeden do zera dla gospodarzy.„Jeeeeeeeest!” - krzyczały wokół mnie trybuny.„Huuuuuuuuuuuuuraaaaaa!!” - odpowiadali z przeciwnej strony szalikowcy.Przez ten ryk z trudem przebijał się gwizd wiszący w powietrzu nad sektorami zajętymi przez kibiców „Legii”.Mimo woli i ja zerwałem się z miejsca z wyciągniętymi w górę ramionami, by odtańczyć rytualny taniec radości - jak tyle razy w ciągu kilkunastu lat.Aniela patrzyła na mnie z czymś w rodzaju zgorszenia.Opadłem na ławkę.- Ufff - wysapałem - dobre było.I nie dziw mi się.Muszę się przecież zachowywać jak fanatyczny kibic.- Dlaczego m u s i s z?- Miało nie być żadnych pytań.Sza! Więc słuchaj - musisz dowiedzieć się wszystkiego, dosłownie w s z y s t k i e g o, co zdołasz na temat starego Meleszyńskiego.Będzie ci łatwo, w końcu jest twoim szefem.Nie wyglądała na zadowoloną.I powiedziała mi o tym.- Wiem, że to nic miłego.Ale tylko ty możesz to zrobić.Nie chodzi mi o jego sukcesy i karierę.Przede wszystkim interesuje mnie życie osobiste.I pamiętaj: nikomu i pod żadnym pozorem nie mów, że się ze mną widziałaś i rozmawiałaś.Również dla własnego dobra.Przekonywałem ją jeszcze przez chwilę, aż w końcu - niechętnie i z ociąganiem - zgodziła się spełnić moją prośbę.Zatrzymałem ją na trybunie do końca pierwszej połowy.Nie chciała zostać dłużej, ale dopiero w przerwie mogła wyjść, nie zwracając niczyjej uwagi.Sam zostałem na stadionie z przyczyn bardzo prozaicznych - po prostu chciałem zobaczyć mecz do końca.Zostałem nagrodzony za swą wierność klubowym barwom efektownym zwycięstwem „Le-chii”.Trzy do zera to wielka frajda dla każdego prawdziwego kibica.Kiedy sędzia Czemar-mazowicz odgwizdał koniec meczu i zbita lawina trzydziestotysięcznego tłumu ruszyła w wąskie bramy wyjściowe - powoli i niespiesznie włączyłem się w ogon zbitej kolumny, w miejscu, gdzie tłum wyraźnie rzedniał.Niestety, nie mogłem przewidzieć rozwoju wypadków.Nagle z boku, z lewej, zmierzającą już do wyjścia grupę biało-zielonych szalikowców zaatakowali ich przeciwnicy z Gdyni, przyozdobieni granatowo-żółtymi szalikami i swetrami kibice „Arki”, pętającej się od lat po niższych klasach rozgrywkowych, którzy postanowili wykorzystać mecz z „Legią”, by załatwić swe zadawnione porachunki z gdańskimi kibicami.Bywałem w takim gęstym, falującym i łatwo ulegającym panice tłumie już nieraz, wiedziałem więc doskonale, jaka taktyka postępowania jest najlepsza.Oczywiście - najlepsza wtedy, kiedy nie ma się ochoty osobiście uczestniczyć w pozaboiskowej rozgrywce.Niewiele myśląc - podskoczyłem i sprawnie wspiąłem się na murek podtrzymujący zalesioną skarpę wiszącą nad stadionem od strony Akademii Medycznej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •