[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niczego nie odmówiła, ale Angelinę odniosła wrażenie, iż powodem było raczej poszanowanie, jakim Indianie darzą każde jedzenie, niż uznanie dla jej umiejętności kulinarnych.Gwiazda Poranna ulokowała się w miejscach, które uznała za swoje: w łożu McCullougha i w kuchni.Niedługo po przybyciu Indianki do obozu zaczęły napływać różne wiadomości o Hiszpanie: że przekroczył Sabinę River promem pod Camino Real, cudem uniknąwszy wojskowego patrolu z Sabinę Camp, że pod Arroyo Hondo porwał kobietę i że jego ludzie zabili jej męża, że sam Hiszpan miał u swego boku półnagą kobietę o rudych, długich włosach, że pod Grand Ecore zabrali jakiejś kobiecie dwa najlepsze konie i ukradli bydło, że wreszcie napadł na Los Aidas, starą misję niedaleko Nachitoches, założoną przez hiszpańskich zakonników.W końcu dotarła wiadomość, na którą wszyscy czekali: odnaleziono Hiszpana.Założył obóz na skraju rozlewiskaPierre, zająwszy jakieś porzucone zabudowania.Zrobił z nich dość solidną siedzibę, co świadczyło, że nie miał zamiaru tak szybko się stamtąd ruszać.To, że w końcu osiadł w jednym miejscu, stwarzało dużą szansę na jego ujęcie.Gustave zmienił mundur na zwykłe ubranie, by nie rzucać się w oczy, i z jednym z ludzi McCullougha, jako przewodnikiem, przeczesywał lasy.Zatrzymali się któregoś dnia w małej miejscowości na skraju rozlewiska Pierre, by napoić konie i zakupić trochę żywności, i wtedy zobaczyli człowieka, który wydał im się znajomy: zapamiętywanie raz widzianych ludzi było częścią specjalistycznych ćwiczeń, jakie przechodzili gwardziści.Idąc za nim, dotarli do obozu Hiszpana.Zbadali, ilu ludzi jest w obozie, ile domostw liczy osada, dojścia do niej, gdzie i jakie są drzwi i okna.Ze zdobytymi informacjami ruszyli pospiesznie w stronę fortecy McCullougha.Wiadomości te spowodowały, że mężczyźni klęli głośniej niż przedtem, staranniej czyścili broń, w podnieceniu klepali się wzajemnie po plecach.Minęła jednak pełna doba, zanim udało się wcześniej już przygotowane plany wcielić w czyn.Tylko nieliczni orientowali się w szczegółach wyprawy, ale wszyscy - od Rolfe’a aż po kobiety i dzieci w obozie - odczuwali jej gorączkę.Jednym z widomych oznak zbliżającej się wyprawy było zwiększone pijaństwo.Poza tym mężczyźni stali się opryskliwi i głośni, robili sobie nawzajem głupie dowcipy, nawet podczas czyszczenia strzelb.Z kątów wyciągano ogromne płachty, mające chronić przed deszczem, który zwiastowało ciemniejące niebo.Rolfe na zewnątrz wydawał się zupełnie spokojny, ale każdy, kto nie przygotowywał się starannie do wyprawy i nie odpowiadał szybko i trafnie na pytania, doświadczał na sobie ostrości jego języka.Angelinę wzięła płaszcz i wyszła z domu, by choć na chwilę pobyć w ciszy i uwolnić się od przyprawiającego o nudności zapachu jedzenia, samogonu i nie domytych ciał.Przez podwórze udała się na zewnątrz obejścia.Jakiś kundel warknął na nią groźnie, ale usłyszawszy jej głos i począwszy znajomy zapach, ucichł.Zbliżał się wieczór.W zapadającym zmroku w pewnej odległości od domu spostrzegła na drodze jasny mundur.Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem i ruszyła w jego kierunku.To Oscar, ze strzelbą w skrzyżowanych na piersiach rękach, stał pod drzewem na warcie.Na jej widok uśmiechnął się pogodnie.- Mademoiselle Angelinę, przyszła mi pani umilić to nudne zajęcie? Jedyną rozrywką tutaj jest oglądanie psich polowań na dzikie króliki.Nie mam gitary, bo gry zabraniają jakieś regulaminy i rozkaz samego Rolfe’a.- A nasza flora i fauna już pana zmęczyły? Podeszła do drzewa, pod którym stał, i oparła się o jego chropowaty pień.- Przyjrzałem się dokładniej każdej gałązce, ale o tej porze roku niewiele można zaobserwować.A poza tym zapada noc.- Pewnie będzie pan tutaj, gdy nadejdzie wiosna.To już za kilka tygodni.W ogrodach krzewy okrywają się kwieciem, zakwitną też śliwy i wiśnie.- Zauważyłem, jak nabrzmiewają pąki.Dzieje się to na moich oczach.Jak na luty to przedziwne.Jeśli jednak jutro wszystko pójdzie dobrze, wyjedziemy stąd, zanim przyroda stanie w pełnej krasie.- Wyjeżdżacie do Ruthenii? Cieszy się pan?- Czy tu, czy tam - mnie jest wszystko jedno.Ja i mój brat idziemy za Rolfe’em.Jego radości są naszymi radościami, a jego kłopoty naszymi kłopotami.Gdzie on się zatrzymuje, tam jest nasz dom.Prostota i szczerość tej wypowiedzi poruszyła ją do tego stopnia, że gdy się odezwała, drżał jej głos.- W Ruthenii czekają was jakieś kłopoty?- Zgadza się.Może nawet większe niż tutaj.Tam jest król.- urwał, jakby się przestraszył i chciał cofnąć ostatnie zdanie.- Gustave wspominał mi o napiętych stosunkach Rolfe’a z ojcem - powiedziała.- A czy wspominał również o tym, że to właśnie król najbardziej życzyłby sobie śmierci naszego księcia?Angelinę spojrzała na niego zaskoczona.- Och nie, na pewno pan się myli.Jeśli nawet podejrzewa, że to Rolfe był przyczyną śmierci Maximi-liana, z pewnością nie chce jego śmierci.- Nie jestem tego pewien.Zawsze bardziej kochał starszego syna.Po jego śmierci oszalał.I to pod wpływem plotek, które zaczęły obiegać dwór, a które sugerowały, że Rolfe jest w tę śmierć zamieszany.Nie zdziwiłoby mnie, gdybym się dowiedział, że zamachowiec, który idzie za nami krok w krok, jest na żołdzie króla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •