[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóreztych przybytków, rozrzuconych po rozmaitych naszych stolicach, mia³emsposobnoœæpoznaæ.Muszê siê pochwaliæ, ¿e przyjmowano mnie wszêdzie bardzo ¿yczliwie igodnie,przy dŸwiêkach tuszów i „ potrójnych kabaretowych ” , z kwiatami iprzemówieniami,w których nadawano mi godnoœæ niemal ojca ojczyzny, co ( przyznajê siê do tejs³aboœci)sprawia³o mi wielk¹ przyjemnoœæ.Przez wdziêcznoœæ pilnie wch³ania³em w siebieto,co widzia³em i s³ysza³em, i za powrotem do domu utrwala³em na piœmie doznanewra¿enia.Poniewa¿ z natury s³abo jestem obdarzony pamiêci¹, nieraz w notatkach moichzdarza³omi siê luki w rekonstrukcji tekstu wype³niaæ moim w³asnym, przy czym stara³emsiêjednak o œcis³e zachowanie charakteru utworów.Pozwolê sobie tutaj, w bardzozwiêz³ychramach, podzieliæ siê mymi spostrze¿eniami.Jak wiadomo, g³Ã³wnym filaremtakiegoprzybytku poœwiêconego chronicznej weso³oœci o sta³ej godzinie jest tzw.conférencierlub, jak chc¹ inni, conferencieur.Nazwa ta nie ma swego odpowiednika w jêzykupolskim– chybaby j¹ zast¹piæ ( bardzo niedoskonale) rodzimym s³owem: pyskacz.Zadaniaconférencieras¹ bardzo wielostronne.Jemu przypada obowi¹zek oznajmiania w lekkich adowcipnychs³owach zjawiaj¹cych siê na estradzie wykonawców i utworów; przypominania cojakiœczas p.t.publicznoœci, ¿e jest byd³em, zaledwie zas³uguj¹cym na dopuszczeniedotego przybytku, którego misteriów nie jest w stanie ogarn¹æ swoim têpym umys³emetc., etc.Zwykle conférencier pe³ni równoczeœnie obowi¹zki sekretarza instytucji.Taknp.zna³em jedn¹ z tych „ weso³ych jam ” , w której m³ody i utalentowany poeta,azarazem sprê¿ysty administrator, ze znakomit¹ sprawnoœci¹ ³¹czy³ obie tefunkcje.Skoro upewni³ siê, ¿e stoliki sta³ych i wp³ywowych goœci umieszczone s¹ wdobrymmiejscu, bez przeci¹gów, skoro roztelefonowa³ do „ wzmiankarzy ” potê¿nychmiejscowych„ Kurierków ” , ¿e zatrzymano dla nich najlepsze miejsca i ¿e czeka siê zrozpoczêciemspektaklu na przybycie tych potentatów opinii.skoro rozdzieli³ parêenergicznychnapomnieñ s³u¿bie co do szybkiej i gorliwej us³ugi, wówczas przywdziewa³ symbol„bohemy ” , aksamitn¹ kurtkê, uk³ada³ w³osy w nie³ad, wsuwa³ przed lustrem rêcewkieszenie i pojawia³ siê na estradzie, otwieraj¹c widowisko w tych mniej wiêcejlubtym podobnych s³owach:Przyszliœcie tutaj po co? Czy wy wiecie? Ha, nie, zaiste.A wiêc ja wam powiem:Przyszliœciepo to, aby przy kotlecie Ur¹gaæ nam tu swym zwierzêcym zdrowiem, Pe³n¹kieszeni¹i wypchanym brzuchem, Co lœni plugawo pod z³otym ³añcuchem.Przyszliœcie do nas tutaj w odwiedziny, Wy, którym betów waszych ju¿ za ma³o,Takjak siê idzie do p³atnej dziewczyny, Co wam wydaje na ³up swoje cia³o219 I zbli¿a do ust, niby winne grono,Pierœ, niegdyœ œwie¿¹, dziœ, ach, tak zmêczon¹.Przyszliœcie, wiecznieniesycibur¿uje, Ch³eptaæ wraz z piwem ciep³¹ krew artysty, Rzygn¹æ w g³¹b serca, cocierpii czuje, Za grosz sprzedaj¹c wam swój mi¹¿sz soczysty Marzeñ swych tkankêtargaj¹cna strzêpy Po to, a¿eby œmiech wasz zbudziæ têpy.Witaj, mot³ochu! Si¹dŸmy wiêc pospo³u; Niech ducha ziœci siê krwawa gehenna;Leczwiedz, ¿e ka¿dy okruch tego sto³u To jako per³a przeczysta, bezcenna, Któr¹ my,wmêki ofiarnej godzinie, Wbrew s³owom Pisma rzucamy przed œwinie.Trzeba przyznaæ, ¿e wra¿enie tej lub tym podobnej apostrofy bywa³o zwykle jaknajlepsze.Conférencier , nagrodzony hucznym oklaskiem, rzuciwszy jeszcze raz okiem, czyobs³uga„ mot³ochu ” idzie nale¿ytym tempem, opuszcza³ estradê, aby za chwilê na ni¹powróciæi zapowiedzieæ pierwszy numer programu.Owym pierwszym numerem jest z zasadyœpiewanainwokacja do weso³oœci i sza³u.Zarazem jednak logika wymaga, aby wszystkie „atrakcje” i clou pojawia³y siê dopiero w dalszej czêœci spektaklu; pierwsze numery,rzucanena stracenie w nape³niaj¹c¹ siê stopniowo salê, powierza siê zazwyczaj si³ompocz¹tkuj¹cymi najs³abiej ukwalifikowanym.Dlatego te¿ na pocz¹tek pojawia siê nieodmienniem³odzieniaszeko niepewnym spojrzeniu, wyblad³y z tremy, wybiera starannie miejsce w pobli¿ubudkisuflera, w które wrasta nieruchomo, i dr¿¹cym a w¹t³ym barytonowym g³osikiemrozpoczynaswoj¹ inwokacjê, w tym wypadku z tekstem oryginalnie napisanym pod ulubion¹melodiêAch, ta trojka.Przez ca³y czas tej hulaszczej pieœni najwiêksz¹ jegotroskêstanowi kwestia, co pocz¹æ z w³asnymi rêkami, których iloœæ wydaje mu siê w tejchwilistanowczo za obfita.Tekst pieœni mo¿e brzmieæ mniej wiêcej tak:Niech weso³o pieœñ brzmi wko³o, Niechaj dŸwiêczy œmiech i gwar, Tyle ¿ycia, cou¿ycia,Niech rozkoszy kipi ¿ar.Niech rozg³oœnie a radoœnie Smutki p³oszy jurny ¿art, Przy tym znaku stañ,Polaku,Dobry humor tynfa wart.Niech siê w pieœni ucieleœni Namiêtnoœci wrz¹ca chuæ, Dziewko ho¿a, wola Bo¿a,Wiêctu do nas, do nas pódŸ.Wiêc weso³o, rozchmurz czo³o, Ciesz siê, ludu, œmiej i baw,220 Upojenie, zapomnienieNiesiem marnych ziemskich spraw.Po tym numerze publicznoœæ, mimo i¿naj¿yczliwiejusposobiona przez energiczn¹ wstêpn¹ apostrofê, zachowa³a grobowe milczenie.Parêzdawkowych oklasków – to i wszystko; sza³u i upojenia ani œladu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]