[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I podobno w jakiejś ważnej sprawie.Nieśmiały ton głosu jego rozmówczyni wywołał w nim mimowolne rozdrażnienie.- Właściwie chodzi o naszą pensjonariuszkę.wdowę po.po Primusie Hawley’u.Pani Hawley ma.ma dla pana prezent.i.Qwilleran westchnął.To musiała być teściowa Magnusa Hawleya.Spodziewał się, że znów coś dla niego wyhaftowała, zapewne makatkę w stylu mały biały domek otoczony ogrodem różanym.Spojrzał na Koko, który siedząc na biurku, przysłuchiwał się całej rozmowie.- To bardzo miło z jej strony.- Czy.czy to byłby dla pana.wielki kłopot.zjawić się po ten prezent.zabrać go osobiście? Ona ma dziewięćdziesiąt lat.To sprawiłoby jej.taką radość.Koko utkwił wzrok w Qwilleranie, który wbrew swej woli, jakby sterowany przez jakąś siłę wyższą, rzekł:- Naturalnie, z wielką chęcią.Żywię do tutejszych rybaków i do ich spółdzielni wielki szacunek.Napisałem nawet artykuł o poświęceniu tutejszej floty.- Wszyscy o tym pamiętają, panie Qwilleran! Ten.ten artykuł wisi u nas w salonie.oprawiony w złote ramki.- Więc wpadnę do was w następnym tygodniu.- A czy mógłby pan.wcześniej? - w jej nieśmiałym głosie pobrzmiewała nuta perswazji.- A co pani powie o poniedziałku po południu?Zapadła cisza.- A wcześniej?- Niech będzie wcześniej - powiedział zrezygnowany.- Jutro po południu?Znowu cisza.- A o której konkretnie? Pani Hawley.musi dużo spać, więc.Obiecał, że przybędzie o drugiej.Kiedy odłożył słuchawkę, zauważył, że Koko biega w kółko po pokoju.- Jeśli tak bardzo chcesz tam jechać, dam ci kluczyki i sam się spotkasz z panią Hawley.Kiedy Qwilleran dotarł do „Domu Owena”, pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, były kryształy, którymi udekorowano poczekalnię.Na próżno szukał kartki z napisem „Ze zbiorów Arnolda” lub „Udostępnione dzięki uprzejmości Arnolda”.Najwyraźniej właściciel restauracji gest antykwariusza uznał za naturalny hołd złożony mieszkańcowi Florydy przez prowincjusza z północy.W pomieszczeniu dominowała biel z różowymi i żółtymi akcentami.Przybyszowi z miejsca rzuciła się też w oczy ogromna ilość krzewów i kwiatów, stojących i wiszących w skrzynkach, koszach, donicach.Obfitość pozłotek i kolorowych wstążek wskazywała, że nad wystrojem czuwa kwiaciarnia z Lockmaster.Całość jednak wyglądała przyzwoicie, a otwarte na oścież okna, zdobne w weneckie okiennice, nadawały lokalowi dużo uroku.W sali połowa stolików była zajęta.Czuło się atmosferę podniecenia przed premierowym spektaklem.Zważywszy na to, że większość z obecnych byli to wczasowicze, klientela restauracji ubrana była całkiem elegancko.Qwilleran cieszył się więc, że w ostatniej chwili zdecydował się włożyć pasiastą marynarkę.Kiedy stanął w wejściu, parę głów odwróciło się w jego kierunku, a parę rąk zamachało na powitanie.Wreszcie zjawił się sam Owen Bowen, przystojny, opalony.- Rezerwacja? - spytał, marszcząc brwi.- Niestety nie.- Jak dużo osób? - spytał gospodarz, rozglądając się po sali.- Jedna.Ta dana wymagała ponownego rekonesansu.- Palący czy niepalący?- To drugie.Po długim namyśle Bowen zaprowadził go do małego stolika.- Coś z baru? - spytał.- Squunk z lodem i plasterkiem cytryny.- Skunks?Qwilleran cierpliwie wyjaśnił, że squunk to nazwa miejscowej wody mineralnej.I że jeśli niniejszy lokal nie posiada jej w karcie, to w zupełności zadowoli się jakąkolwiek wodą sodową.Menu, jak na standardy Moose County, było dosyć niezwykłe: eskalopki w oberżynie, ze szpinakiem, grillowaną czerwoną papryką, suszonymi pomidorami i tym podobne frykasy.Qwilleran postanowił nie rzucać się na głębokie wody i zamówił udziec jagnięcy osso bucco podany z pesto genovese.Zupa dnia, krem z kalafiorów i gorgonzoli, ozdobiona była trzema papryczkami chili ułożonymi w trójkąt.Kiedy kelner z miną śmiertelnie poważną przyjmował zamówienie, gospodarz z pogardą dla klientów nader wyraźnie wypisaną na twarzy serwował im drinki.W drugim końcu sali Qwilleran dostrzegł kasę, a dalej drzwi do kuchni, w których mignęła mu postać młodej kobiety w kucharskim czepku.Jej twarz wyrażała maksymalną koncentrację, bardziej licującą z zajęciem alchemika niż kuchmistrza.Goście zaczęli opuszczać restaurację około siódmej piętnaście, najwyraźniej troszcząc się o miejsca do parkowania.Kiedy Qwilleran pojawił się na farmie Bottsa, pobocze szosy jak okiem sięgnąć zastawione było przez samochody.Co bardziej zdesperowani widzowie postanowili zaparkować na okolicznych łąkach i pastwiskach.Qwilleran, jako posiadacz legitymacji prasowej, miał wstęp na parking dla VIP-ów, umiejscowiony zaraz obok szopy.Widzowie zebrali się przed szopą, ale nikt jakoś nie kwapił się, aby wejść do środka i zająć miejsca.W tłumie Qwilleran dostrzegł Archa Rikera.- Jak tam u Owena? - zagadnął Arch.Qwilleran podzielił się z nim niesamowitymi wrażeniami smakowymi, jakich dostarczyła mu kolacja.- Szefowa kuchni to osoba młoda, ale nie za młoda.Za to sam Owen to zwykły gbur.Więc jak nie lubisz obcować z gburami, proponuję lunch.Derek ma zmianę do trzeciej.A następnie odwracając się do Mildred, spytał:- Czy twój nadwrażliwy mąż jakoś się pozbierał po upokorzeniu, jakie przyniosło mu publiczne robienie na drutach?- Żarty na bok! On lubi grać czarny charakter.A poza tym dostał listy od fanów, na przykład od pewnego mechanika z Chipmunk.- Mam nadzieję, że sztuka będzie dowcipniejsza od waszych niewybrednych przycinków - mruknął urażony Arch.- Proszę zajmować miejsca! - krzyknął woźny, a tłum ruszył do szopy jak stado posłusznych owieczek.W teatrze nie było kurtyny, a siedzenia dla publiczności nie miały oparć.Scena i kulisy zajmowały jedną połowę szopy, a rzędy ław do siedzenia drugą.Mimo że scenografii daleko było do elżbietańskiego przepychu, widz z łatwością mógł w niej rozpoznać fasadę wiejskiego domu z balkonem po prawej.Światła przygaszono
[ Pobierz całość w formacie PDF ]