[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak dobrze strzelasz!- Doprawdy? - spytała Mercy.Udało się jej zawrzeć w tym jednym słowie cały bezmiar niedowierzania.- O, tak! Walczył w Afryce Północnej.Był wtedy jeszcze chłopcem, a mimo to najlepszym strzelcem w całym regimencie!Psiakrew! Czy Beryl musi rozgłaszać te stare dzieje wszem wobec?!- Otrzymał kilka medali za męstwo.A towarzysze broni nie mogli się nadziwić celności jego strzałów!- Ach tak? - Mercy pokiwała głową.- Teraz już rozumiem, czemu pan Perth nie kwapi się do zawodów!Miał się już odwrócić i odejść, gdy jej słowa zatrzymały go.- Jak pani to rozumie? - usłyszał pytanie Annabelle.- No cóż.Nikt by nie chciał psuć sobie dawnej dobrej opinii obecną porażką.Hart skamieniał.Niemożliwe, żeby ta szelma tak bezczelnie go nabierała!Niemożliwe.ale prawdziwe.- O, jestem pewna, że Hart i teraz strzelałby doskonale, gdyby tylko chciał! - obstawała przy swoim Beryl.- Tak, tak.Oczywiście - odparła Mercy uspokajająco, ale bez większego przekonania.- Zapewniam panią, panno Coltrane - nie ustępowała Beryl.- Hart nigdy nie pudłuje!- W młodych latach był z pewnością niezrównany.Bardzo mi przykro, że postawiłam go w tak kłopotliwym położeniu.- W jakim znów położeniu? - spytała Beryl.- No cóż.Gdyby przegrał, poczułby się upokorzony, że pokonała go niewiasta.A gdyby wygrał - z tonu Mercy wyraźnie wynikało, że uważa to za nieprawdopodobne - można by powątpiewać, czy naprawdę jest dżentelmenem.- Zgoda! - burknął i odwracając się, zmierzył ją wściekłym wzrokiem.Jeśli tej pannicy zależy na tym, żeby dostali się oboje na ludzkie języki, niechże i tak będzie! A jeżeli przyczyni się do jej kompromitacji towarzyskiej, to sama tego chciała!- Zgoda?.Jak można takimi długimi i gęstymi rzęsami trzepotać w takim tempie?!- No co, zgoda, milordzie Perth?.- Zmierzymy się w strzelaniu.Nie mogę odrzucić tak uprzejmego zaproszenia?- Daj spokój, Perth! Panna Coltrane ma świętą rację, dżentelmen nie staje do zawodów z damą.To nie do pomyślenia! - zaprotestował Acton.- Czy doprawdy nie można zrobić wyjątku? - spytała słodko Annabelle.- Przecież oboje mają na to ochotę.Zresztą to tylko przyjacielska zabawa.Sporo osób ją poparło.- Pozwoli pani, że będę nabijał broń, panno Coltrane? - zaofiarował się Nathan Hillard.Ten człowiek był stanowczo zbyt przymilny, a jego obłudny uśmiech zbyt wszechobecny wokół Mercy! Zaczną się plotki, jeśli będzie ją w dalszym ciągu tak prześladował! Tylko że Mercy wcale nie wyglądała na prześladowaną ofiarę.Była wyraźnie zadowolona.Uśmiechnęła się do Hillarda, pokazując dołeczki, a potem zatrzepotała rzęsami do zebranych.Jej złoto nakrapiane oczy rozszerzyły się niewinnie.- Oczywiście, że to tylko przyjacielska zabawa.- Chyba dołączę do tamtych pań - powiedziała nerwowo Beryl.Uświadomiła sobie nagle, że kilkoma nierozważnymi słowami wplątała brata w pożałowania godną sytuację.- No cóż.jeśli pani sobie tego naprawdę życzy, panno Coltrane.- powiedział z wahaniem Acton.- Ależ tak! - zapewniła go Mercy.Podała Hartowi strzelbę.- Proszę, panie Perth.Zobaczymy, czy pan też trafi w róg!Spojrzał zmrużonymi oczami na jej niewinną buzię, ściągnął surdut i rzucił go jednemu z mężczyzn.Podwinął rękawy do łokci i wziął strzelbę Mercy.Przez sekundę jego palce musnęły jej gładką białą dłoń.Z niezwykłą wyrazistością czuł aksamitną miękkość i chłód skóry.Powtórzyło się dokładnie to samo, co w tej przeklętej kuchni! Zbyt silne doznanie.Zbyt potężny pociąg.- Postaram się nie sprawić pani zawodu, panno Coltrane - powiedział.8Mercy przyglądała się, jak jej przeciwnik sprawdza działanie winchestera.Pocierała odruchowo grzbiet dłoni.W miejscu, którego dotknęły palce Harta, nadal czuła dziwne mrowienie.Cóż, musnął je zmysłowy płomień.zgoła nieszkodliwy.Nieszkodliwy?.Czy coś, co wiązało się z Hartem Morelandem, mogło być nieszkodliwe?Zmarszczył brwi, sprawdzając wnętrze lufy.Twarde mięśnie przedramienia, wyraźnie widoczne dzięki podwiniętym rękawom, zagrały pod opaloną skórą, gdy uniósł strzelbę.Nadgarstki miał jak z żelaza.Ręce piękne, subtelne.Powinny należeć do niewidomego rzeźbiarza.Nie do rewolwerowca!Obejrzał się na nią.Szafirowo zielone oczy błyszczały ponurą uciechą.Kapryśny wiatr rozgarnął liście i z góry padł promień światła; w brunatnych włosach zapłonęły złote iskry, na pociągłej twarzy zatańczyły zmienne cienie.Mercy popatrzyła na pozostałych gości, tłum wytwornych, poprawnych, godnych zaufania dam i dżentelmenów.Nie mieli pojęcia, że w ich gronie przyczaił się ktoś o dwóch obliczach.Światło i mrok.Promienny blask i absolutna ciemność.- W róg? - upewnił się Hart.- Tak, tak.- wymamrotała, zmuszając się do odwrócenia wzroku.- Jeśli pan jest pewien.Wystrzelił.Zrobił to od niechcenia, nie oparł nawet strzelby na ramieniu.Uniósł ją nieco i strzelił.Żadnych efektów na pokaz.Tylko jeden płynny, oszczędny ruch.Mercy miała wrażenie, że podniósł strzelbę tylko dlatego, by nie razić widzów swą oryginalnością.Mogłaby się założyć, że równie dobrze mógł strzelić z biodra - i też byłoby po rogu.- Dobra robota! Już po nim! - wykrzyknęło kilka męskich głosów.- Co dalej? - spytał Hart.Mercy roześmiała się wesoło.W jego głosie brzmiała ledwie dostrzegalna nutka samozadowolenia, zaspokojonej męskiej próżności.Stał się dzięki temu bardziej ludzki i znacznie sympatyczniejszy.- Może spróbujemy z większej odległości? - zaproponowała.- Odmierzyć następne trzydzieści metrów! - zawołał.Odziani w liberię lokaje księcia nie zdążyli zareagować.Tłum dżentelmenów, zafascynowanych sensacyjnym pojedynkiem, rzucił się wypełnić polecenie Pertha.- Panie mają pierwszeństwo - stwierdził Hart.- Może w kokardkę?Sprawdziwszy dokładnie wnętrze lufy, Mercy zrobiła długi, miarowy wydech, przeniosła ciężar ciała na wysuniętą do przodu nogę i wyprostowała plecy, jak ją uczył tata.Pociągnęła za cyngiel.Kokardka podskoczyła i spadła na ziemię.- Brawo, panno Coltrane! - pochwalił Hart.- Ale teraz nie mam do czego strzelać.- Można zawiązać jeszcze raz! - zawołał Hillard, podając Mercy kieliszek szampana.- A zwycięzca weźmie ją sobie na pamiątkę!Mercy roześmiała się, ujęła podsunięty kieliszek i sącząc wino, zerkała znad jego krawędzi na adoratora.- Jest pani równie utalentowana, jak piękna - oświadczył Hillard, spoglądając na nią wzrokiem tak płomiennym, jak lodowate było spojrzenie Harta.- Święta prawda! - poparł go Acton.Kokardkę zawiązano ponownie i przyszła kolej na Harta.Wystrzelił od razu, z całym spokojem - tak samo jak poprzednio.Kokarda po raz drugi sfrunęła na ziemię.Okrzyki podziwu stawały się coraz głośniejsze.Posypały się pierwsze zakłady.Acton przywołał jednego ze służących.- Przynieś stolik! - polecił i zwracając się do Hillarda, dodał: - Bądź tak dobry, Hillard, i przyjmuj zakłady.Urządzimy z tego zbiórkę datków na cele dobroczynne.- Dotknął lekko ramienia Mercy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]