[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy to jest człowiek, towarzyszu? – zwrócił się do mnie Edek.Zrobiłem minę ni w pięć, ni w dziewięć, bo nigdy nie wiem, co na takie pytanie odpowiedzieć.– Sienkiewicz – spytałem – matka karmiła was piersią?– Mówią, że piersią – odpowiedział.– A potem czym was karmiła? – spytałem znowu.– Potem obierzyną.– Aż tego, co do was matka mówiła, pamiętacie coś?Poruszył się, barani zaduch poszedł po izbie.– Pamiętam.– Co pamiętacie?– Mówiłem: co mi dajecie obierzyny, ja nie warchlak, ja człowiek.A matka mówi: kiedy będziesz taki bogaty, jak pan Kozanecki, to będziesz człowiek.Lampa drgała żółtym płomykiem, cienie chodziły po ścianach.Strumień czasu zaszemrał w zegarze Ryśka.Pomyślałem, że ten brudny pępek w porciętach ściągniętych sznurkiem wiele wtedy zrozumiał.On zrozumiał co najmniej dwie rzeczy: pierwszą, że jest różnica między człowiekiem a zwierzęciem.Drugą, że tę różnicę stwarza bogactwo.Można spytać – jakie bogactwo? Można dać przykład biedaka Cezanne’a, który był człowiekiem wielkim.Można dać przykład Balzaka, który tonął w długach.Można wskazać na Marksa.Ale Sienkiewicz nie doszedł do tych rozróżnień i może nie mógł dojść.Może na to nie pozwalały czworaki, a potem lata wysługi, a potem żebracza tułanina.Po wojnie wzięli go w opiekę.Wymyli i dali jeść.Dali łóżko i dach.Mógł sobie pomyśleć: załatwili mi sprawy elementarne.Może teraz spróbuję.Raz w życiu człowiek chce być człowiekiem.I czeka na to siedemdziesiąt lat.A potem liczy – mam 9365 złotych i 15 groszy.Czy ja już jestem człowiekiem? Zadaje ludziom to pytanie.I liczy, że mu ktoś odpowie.– Zostawcie go – powiedziałem – ja wam tę forsę wykukam w powiecie.Za tydzień Lipko przyprowadził nowego konia.Lipko mówił, że to już nie to, ale wypucował ogiera i koń połyskiwał krótką sierścią.Też miał się nazywać Mongoł.Mongoł II chodził w kosiarce.Lipko krzyczał „odsie! i ksobie!” jak wozak z węglowej rampy.Żytni łan sięgał do Wydmy.Na Wydmie siedział Trofim.Wiatr trącał o piasek, piasek drżał i śpiewał.Ale teraz śpiewało i zboże, i kosiarka.Świat pojaśniał jak w pierwszym dniu stworzenia.Mieli spóźnione żniwa, był sierpień.Lato roku sześćdziesiąt jeden.Niby żadnych wydarzeń.Jest pokój w Polsce.Jest pokój w Europie.Pięciu ludzi ocaliło skrawek ziemi.Widziałem, jak w Japonii chłopi bronili pola przed morzem.Jak w Afryce ratowali plantację przed dżunglą.Ziemia jest wielka, nikt jeszcze nie przeszedł od Sahary do Wydmy Trofima.Każdy wie, jak jest na świecie: wszystko może się zdarzyć.A oto co się zdarzyło na Wydmie: pięciu ludzi ocalając ziemię ocaliło siebie.Czego mogli chcieć przedtem? Żeby spróbować jeszcze raz.Żeby mieć szansę.I szansa była im dana.To jest dobre – mówi Rysiek – że tak nam to dali.I że to wyszło.ParteryTo przygoda jak kromka chleba: znajoma, smakowana codziennie, a jednak gdyby jej brakło.Idą w trójkę szosą, a ja przyklejam się na czwartego:– Można z wami?Najpierw trochę podejrzliwi, zaraz żartują:– Czemu nie? Tylko się pan wkup.Szosa biegnie z Bielawy do Nowej Rudy.Po drodze jest Wolibórz, powinna być gospoda, lepka powierzchnia stolika, kilka kieliszków wódki w butelce od lemoniady, bo dzisiaj dzień wypłaty, alkoholu się nie sprzedaje.– Dobrze.Będzie.Ta obietnica jest jak porozumienie.No, teraz to co innego.Teraz to jesteśmy wszyscy swoi.Oni są robotnikami, pracowali ostatnio w Bielawskich Zakładach Włókienniczych, teraz wędrują do Nowej Rudy, bo tam dają zajęcie w kopalni.Taka zmiana nie jest dla nich nowością.Przeciwnie – to raczej zasada, której są wierni.We trójkę spotkali się dwa lata temu, przy przeładunku w Szczecinie.Dobrali się tak, bo są z jednej rzeszowskiej ziemi, nawet z jednego brzozowskiego powiatu – więc to krajanie.Od tęga czasu łazikują.Z ważniejszych miast byli w Poznaniu, Gorzowie, Koninie, Rybniku, Tarnobrzegu.Zatrudniali się jako budowlani, robotnicy ziemni, włókniarze, ślusarze.Teraz będą górnikami.Obracali się w tylu zawodach, ponieważ w istocie nie znają żadnego.Nie mają kwalifikacji.Nigdzie na dobre nie mieszkają.Nigdzie na dobre nie pracują.Nigdzie nie znajdują przystani.Żyją tym, co jest.Teraz właśnie jest Wolibórz, ta gospoda, ten stolik i butelka.Rozpaciane śledzie na talerzu.Zapocone czoła i szamotanie: „Czekaj, Władek, czekaj, to nie tak, chrzanisz”.Być może pierwszy raz zastanawiają się nad sensem swojej łazęgi.I to im idzie opornie.Bo dlaczego się człowiek tak pęta? Co go ciągnie? Co z tego ma?W kącie stoją trzy zdarte walizki, prawie puste, ściągane sznurkami.Co w nich jest? Jakaś koszula, buty, gumowy płaszcz, wyskubany pędzel.Z pieniędzy wyzbyci są tak zupełnie, że muszą do Rudy iść pieszo.(Mieszkałem z nimi w hotelu w Bielawie.„Od dnia wypłaty – mówi portierka – zaczynają pić.Starcza im najwyżej na tydzień.Potem bidują.Po kilku takich cyklach zabierają, co jest pod ręką, i znikają”.)Wielka migracja przemysłowa zanikła, ale dalej toczy się falą strumień, którego odpryskiem są ci trzej.Młodzi chłopcy, wypędzeni ze wsi przez ciasnotę, poszukiwacze lżejszego chleba.Administratorzy skarżą się na kłopot, jaki z nimi mają: odejdą nie wiadomo gdzie, pojawią się nie wiadomo kiedy.„Element niespokojny – powiadają – wrogi dyscyplinie”.– Jak majster uwziął się na mnie, to widzę – trzeba iść.Zgadałem się jeszcze z nimi i tyle nas widzieli.Odtąd zaczynają się noce na dworcach, noce w pociągach, noce w stodołach.Hotele, baraki, pokoiki na poddaszach.Strzegą żelaznej reguły: trzymać się wielkich zakładów.Nowych budowli.Tam nikt cię nie zna, tam boją się nawet za wiele pytać.Człowiek znika w masie, rozpływa się w umorusanym tłumie.Nie wolno wrastać w tkankę żadnego kolektywu, dawać się oplatać siecią zależności, w której zaczyna się pokornieć i sądzić, że tak już musi pozostać.Wcale nie musi! Przecież ktoś mówił, że sto kilometrów dalej jest lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •