[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A żywi się powietrzem i ziemią.I cały czas ma w paszczy jad, gotów do obrony.Ja, widzisz, nie mam nic przeciwko wężom.- Żałuję, że nie mogę się z tobą zgodzić.- Kto się sparzył, dmucha na zimne.Zupełnie tak samo powiedziała kiedyś w kuchni niania, gdy Marianna pociągnęła kota za ogon i kot ją podrapał.Rana nie jątrzyła się, bo kot był domowy.Dotknęła palcem kolczyka Klejnota, aż zadzwonił jak mały dzwoneczek.Możliwe, że przechodzili przez krąg zwęglonej ziemi w miejscu, gdzie Wygnańcy palili ognisko, i możliwe, że natknęli się po drodze na jakiś szkielet.Wtedy zobaczyli kobietę w burych łachmanach zbierającą grzyby.Klejnot gestem nakazał Mariannie, żeby była cicho, i podkradł się do kobiety z tyłu.Pomyślała, że dusi tę kobietę, kiedy jej wrzask odbił się zwielokrotnionym echem pod sklepieniem drzew, ale Klejnot się śmiał.Rozsypując grzyby kobieta padła przed nim na kolana, jęcząc.- No, no, chyba nie myślałaś, że naprawdę mnie zabili? - zapytał ją ze złością.- Myślałaś już, że nie żyję?Palcami rozchylił kobiecie zaciśnięte powieki i gwałtownie wsadził swoją dłoń w jej usta.- Spróbuj, jestem prawdziwy.Kobieta chciwie possała jego palce i roześmiała się.- Doktor odprawia modły za twoją duszę - powiedziała.- Kiedy wrócili bez ciebie, powiedział, że nie żyjesz, jak inni.Marianna zauważyła, że kobieta mówi o wiele bardziej bełkotliwie i niewyraźnie niż Klejnot, jakby połowę słów połykała przed wymówieniem.Klejnot dźwignął ją pod pachy, postawił na nogi i podprowadził do Marianny.Na splecionym rzemieniu na szyi kobieta nosiła czaszkę gronostaja, a na jej bosych stopach wytworzyła się gruba ochronna skorupa zrogowaciałej skóry.Ubrana była w workowate spodnie, koszulę ozdobioną haftem z piór i futrzaną kamizelę.Była szara od brudu.Na widok Marianny szeroko otworzyła oczy ze strachu.- To córka córki siostry mojego ojca - powiedział Klejnot.Kobieta tak szeroko otworzyła oczy, że Marianna widziała jej źrenice całe otoczone białkiem.Cofała się i pewno by uciekła, gdyby Klejnot tak mocno nie trzymał jej za rękę.Wędrówki i porody, sprawiły, że nie można było odgadnąć jej wieku.- A to dziewczyna imieniem Marianna, jest córką Profesora Historii - dodał Klejnot.- Wie, którędy biegnie czas, i przyszła ze mną z własnej nieprzymuszonej woli.Ukąsiła ją żmija, ale nie umarła, szła dalej.Zarówno jego twarz, jak ton głosu były nieodgadnione.Kobieta spoglądała to na Klejnota, to na Mariannę i u nikogo nie znajdowała pociechy.Marianna zanadto cierpiała i zbyt była przekorna, żeby się uśmiechnąć.Nagle kobieta znowu upadła, drżąc, i wykonała ręką gest, który Marianna ujrzała po raz pierwszy, kiedy miała sześć lat, i odczytała jako magiczny znak mający chronić przed złym spojrzeniem.Chciała powiedzieć kobiecie, żeby nie była taka niemądra, ale nagle poczuła się bardzo chora i zakręciło się jej w głowie.- Podaj mi rękę - powiedziała do Klejnota.- Robi mi się słabo.Posłuchał jej.- Proszę cię, wstań - zwróciła się do kobiety.- Bardzo mnie zawstydzasz.- To słowo, jakiego my, ludzie leśni, często nie słyszymy - zauważył Klejnot.- No, Annie, słyszałaś, co mówi, wstawaj.Ziewnął, jakby nagle strasznie znudzony.Jego krewna wstała, ale nie chciała iść przy nich.Została w tyle i postępowała parę kroków za nimi, szepcząc najwidoczniej zaklęcia i magiczne formułki.Drzewa przerzedziły się i las nagle się skończył.Marianna poczuła ostrą woń ekskrementów i koni.Byli na miejscu.Przed sobą zobaczyła bujne pastwisko zajmujące całą dolinę nad szeroką rzeką obrzeżoną kwitnącymi trzcinami.Na przeciwnym brzegu rzeki, patrząc z miejsca, z którego wyszli z lasu, stał dom, jakiego Marianna nigdy jeszcze nie widziała, choć dość się naoglądała fotografii i sztychów, by umieć teraz rozpoznać poszczególne części jego anatomii i nadać im historyczne nazwy.Ten dom był gigantycznym wspomnieniem zmurszałego kamienia, zlepkiem niezliczonych, zapomnianych stylów, które żarłoczna pajęczyna pnączy, futro mchu i grzybiasta narośl zgnilizny połączyły teraz w jakąś zieloną jedność.Całkowicie wydane zniszczeniu barokowe rzeźby z późnego okresu panowania Jakuba I, gotyckie wieżyczki gwarne od ptaków i patetyczna elegancja weneckich, wspartych na kolumnach fasad butwiały zgodnie, rozpadając się w pierwotny gruz.Las wpełznął na dachy w postaci żółtych i purpurowych chwastów, zakorzenionych między wykruszonymi dachówkami obok paru drzewek i krzewów.Okna ziały pustką albo wypuszczały ze środka listowie, jakby las zadomowił się już wewnątrz i zbierał tam siły, żeby pewnego dnia rozsadzić mury podniebnym wybuchem zieleni, wracając do natury.Parę koni pasło się na tarasie wzniesionym w stylu przeładowanego ozdobami angielskiego renesansu.Na balustradzie tarasu łuszczył się tłum bezrękich statuetek, przybranych w szaty lub nagich i uwieńczonych girlandami.Wyglądały jak skamieniałe przeżytki dawno temu przerwanego jakąś katastrofą złośliwego fęte-champętre.U stóp tarasu rosła kępa wspaniałych drzew różanych, pozostałość francuskiego ogrodu.Na wysokich kolczastych drzewkach, splątanych i otrząsających płatki, zakwitły wszystkie kwiaty.Wszędzie, gdziekolwiek spojrzała, roili się mężczyźni, kobiety, dzieci i konie.Półnagie dzieciaki obsiadły brzegi rzeki i łowiły ryby.Sparszywiałe psy pełniły pracę czyścicieli w olbrzymim śmietniku pełnym kości i płynnego gnoju, rozlewającym się od ścian domu jak wielka plama.Skradały się po zboczach doliny.Przy kupie chrustu jakiś chłopak ujeżdżał źrebaka.Kiedy na drugim brzegu rzeki dojrzał ich troje, wydał donośny okrzyk.Źrebak podskoczył i chłopak spadł.- To mój brat - powiedział Klejnot.- Najmłodszy.Jest najładniejszy, najdroższy.Poczucie ulgi i radości w jego sercu musiało przerwać tamy, zobaczyła bowiem, że płacze.Chłopiec rzucił się przez rzekę na spotkanie brata.Dzieciaki porzucały wędki i jedne biegły do domu po rodziców, a drugie skakały do wody, by nie czekając przepłynąć rzekę.Zdawało się, że cały obóz biegnie Klejnotowi na spotkanie, rzucając wszystkie zajęcia i pędząc, ile sił w nogach, ale najmłodszy brat przybiegł pierwszy i objął najstarszego, całując go po ustach, policzkach i oczach.- Najdroższy - powiedział Klejnot.- Mój najdroższy.Dopiero po jakimś czasie Marianna się zorientowała, że Najdroższy to imię chłopca.U Barbarzyńców imieniem mogło być każde bez wyjątku słowo, byle było wystarczająco piękne i imponujące i byle im się podobało.Na każdym kroku i wciąż od nowa powtarzało się zachowanie kobiety z lasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]