[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Trzeba być zakochanym w tym statku, żeby powiedzieć, że jest piękny.Wygląda jak wielka balia, szerszy niż dłuższy.— Zakochany w statku, to dobrze powiedziane, bardziej niż w pięknej Heldze.Jak to, nie wiecie? Przegrała z kretesem, po tylu latach wszystko między nimi skończone.— Niemożliwe! Miała być przecież matką chrzestną „Maud", myślała, że Roald zgodzi się zorganizować wyprawę i wysłać statek z załogą, a sam zostanie przy niej, mieli się pobrać.— Nic z tego.Przeceniła swe siły, nie oswoiła „białego niedźwiedzia".Arktyka jest groźną rywalką, Helge w porę widać zrozumiała, że jej nie pokona.— Tak, to prawda, on za tą swoją „Maud" świata nie widzi.Helge sama mi mówiła, zamiast do teatru czy na przyjęcie prowadził ją tu, na stocznię, i kazał podziwiać każdy kawałek drewna oddzielnie.„Patrz, co za niezwykły rysunek kadłuba — mówił — a żebyś wiedziała, jak ster słucha ręki nawet tutaj, w suchym doku!"— Ten człowiek ma chyba lód w żyłach.Roald Amundsen nie zwracał uwagi na szepty, nie słyszał, co wokół niego mówiono.Przeżywał swój wielki dzień, długo na niego czekał, dawno o nim marzył, wiele się dla niego wyrzekł.Przed dwudziestu laty posłuszny „chłopak do wszystkiego", kuchcik czy łowca fok na przygodnych statkach, potem zbuntowany w duszy oficer „Belgiki", ślepo wykonujący rozkazy na cudzym statku, przed czternastu laty szyper starego, mozolnie reperowanego kutra „Gjoa", przed ośmiu dowódca wspaniałego Nansenowskiego „Frania" i wreszcie uwieńczenie całego życia — „Maud".Dla niego zbudowana, za jego pieniądze.Miał z czego być dumny! Ten statek stanowił teraz cały jego majątek, nic poza nim nie posiadał własnego.Nic prócz długów.W czterdziestym szóstym roku życia, wypływając w długoletni rejs, wszystko postawił na jedną kartę, ryzykując jednocześnie i mieniem, i życiem.O rozpoczęciu dryfu z Cieśniny Beringa teraz już nie mógł myśleć.W czwartym roku pierwszej wojny światowej północny Atlantyk stał się zbyt niebezpieczny.Niemieckie łodzie podwodne jak stada wilków rzucały się na każdą napotkaną ofiarę.W październiku roku 1917 załoga jednej z takich łodzi zatopiła spokojny norweski statek handlowy i ogniem karabinów maszynowych bestialsko ostrzelała szalupy ratownicze, do których schronili się marynarze.Przez Norwegię przetoczyła się fala oburzenia.Roald Amundsen raz jeszcze spojrzał na rozłożoną przed nim gazetę, raz jeszcze ze ściągniętymi brwiami odczytał komunikat o niesłychanej zbrodni na morzu, wielkimi literami wydrukowany na pierwszej stronie.Daremnie szukał przytoczenia jakichś słów protestu ze strony tych naukowców niemieckich, którym wiele zawdzięczał, których poważał, i nic nie znajdując, zdecydowanym gestem położył zamaszysty podpis na liście, który od poprzedniego wieczoru leżał na jego biurku.Wsiadając do powozu, rzucił krótko:— Ambasada niemiecka.Sztywny lokaj w bogatej liberii na widok wielkiego polarnika zgiął się w głębokim ukłonie.— Jego ekscelencja znajdzie zawsze czas dla pana, panie kapitanie — oświadczył wprowadzając Amundsena do wysłanego puszystym dywanem salonu, w którym na honorowym miejscu wisiał wielki portret Wilhelma II.— Cieszę się, że pana widzę u nas — zaczął od progu uśmiechnięty ambasador, ale uśmiech zamarł mu na ustach.Udając, że nie widzi wyciągniętej na powitanie ręki, Amundsen stał pośrodku pokoju, blady i poważny.— Przyszedłem w bardzo istotnej sprawie — zaczął z kamienną twarzą i odczytał list, w którym wyraził swoje najwyższe oburzenie z powodu nieludzkiego postępku Kriegsmarine.Otworzył teczkę — po biurku potoczyły się z brzękiem złote medale, gwiazdy, krzyże; ordery i pamiątkowe plakiety.— Zwracam wszystkie te odznaczenia, otrzymane od cesarza Niemiec, od waszych instytucji naukowych, od uniwersytetów.Proszę, ekscelencjo, wyrazić moje ubolewanie i poinformować zainteresowanych, że jeżeli solidaryzują się z polityką cesarza i, nie zgłaszając żadnych protestów, tę haniebną formę prowadzenia wojny uważają za właściwą, zrzekam ,się wszystkich przyznanych mi zaszczytów.Nie patrząc na oszołomionego ambasadora, w milczeniu opuścił salon.Czyn Amundsena i jego słowa głośnym echem rozniosły się po całym świecie.Rząd Stanów Zjednoczonych w uznaniu dla jego postawy zaprosił Norwega do odwiedzenia oddziałów amerykańskich walczących na frontach Francji i Belgii.Było to wyróżnienie, jakim mogło się poszczycić niewielu tylko cudzoziemców.W kilka miesięcy później „Maud" szykowała się już do swej dalekiej podróży.Od dowództwa alianckiej floty wojennej Amundsen otrzymał ściśle tajną informację, w jakim czasie powinien wypłynąć z Tromsó na wschód, żeby nie natrafić na niemieckie łodzie podwodne, czyhające na wodach Morza Barentsa.Wiadomość była tym bardziej cenna, że w tym samym czasie ambasador Norwegii w Berlinie doniósł mu, iż niemieckie władze wojskowe byłyby skłonne wydać „zezwolenie" na bezpieczne przepłynięcie północnymi wodami, pod warunkiem jednak, że kapitan Roald Amundsen zwróci się do nich z odpowiednią prośbą.„W przeciwnym razie — oświadczono ambasadorowi — łodzie podwodne patrolujące ten obszar w każdej chwili mogą zaatakować »Maud« jako statek nieprzyjacielski." Amundsen z oburzeniem odrzucił perfidną propozycję „żelaznego glejtu" wydanego przez Berlin i zanim w Europie ucichł huk dział, wypłynął w arktyczny rejs.— Uwaga, torpeda!— Peryskop!Od chwili wypłynięcia z Vardo każde niespodziewane załamanie odległej fali, każdy ciemniejszy punkt czy wir na morzu przyspieszały bicie serc i stawiały na nogi całą załogę „Maud".Mimo tajnych informacji alianckiej marynarki Norwegowie żyli ustawicznie pod grozą ataku Kriegsmarine.I nigdy chyba dotąd na wodach Morza Barentsa marynarze nie witali z taką ulgą sztormowej pogody, jak ci z „Maud".Najsroższa burza była dla nich niczym w porównaniu ze zdradliwym podwodnym wrogiem.Co odważniejsi mimo sztormu pozrzucali pasy ratunkowe, z którymi się do tej chwili nie rozstawali, i poszli spać.Czuwali tylko Amundsen i kapitan „Maud" Helmer Hanssen, stary kompan Roalda z „Gjoi" i „Frama".Wiatr tężał, kładł statek coraz głębiej na burty.Rosła fala, z hukiem przetaczała się po pokładzie, uderzała w skrzynie i beczki, groziła zerwaniem lin.— Zmyje nam wszystko! — krzyknął Hanssen mocując się z jakąś uciekającą mu z rąk beczką.Na dźwięk sygnału alarmowego ludzie błyskawicznie powyskakiwali na pokład.Jedni boso, w bieliźnie, inni w pełnym futrzanym ekwipunku, reszta w ubraniach, chyba cudzych, bo z trudem dopinali przyciasne kurtki i luźno opadające spodnie.Dziwny korowód zamykał maszynista w jesionce, w meloniku, ze skórzaną walizeczką w ręku.Każdy myślał, że alarm jest sygnałem opuszczenia statku, że prująca już wodę nieprzyjacielska torpeda zniszczy za chwilę „Maud".Lęk przed Kriegsmarine ustąpił dopiero w Cieśninie Jugorskiej.Amundsen uzupełnił tam zapas paliwa do silnika i z miejscowej stacji meteorologicznej zabrał w dalszą drogę radiotelegrafistę Olonkina.Półkrwi Norweg, oprócz języka swej matki znał dobrze rosyjski oraz i kilka narzeczy ludów północnej Syberii.Radiostacja I iskrowa na pokładzie „Maud" była dopiero wprawdzie i w sferze marzeń, ale Amundsen umiał jak zawsze patrzeć I w przyszłość i obiecał sobie nabyć na Alasce ten cud I nowoczesnej techniki.Dalszy rejs zapowiadał się niełatwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]