[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moore, niespokojnie wiercąc się w fotelu, raz jeszcze przestudiował mapę zatoki.- Coś tu cholernie, ale to cholernie nie gra.Oxley zerknął na zegarek.172- Piąta.Wolałbym lądować za dnia.Moim zdaniem powinniśmy na dziś dać sobie spokój.Pozbawione wyrazu spojrzenie Sarasona - który, w sposób nietypowy dla siebie, okazywał spokój, opanowanie i powstrzymywał się od komentarzy - powędrowało w stronę pustego horyzontu.- To musi być gdzieś tutaj - powiedział Moore, spoglądając na poprzekreślane przez siebie na mapie wysepki wzrokiem ucznia, który wie, Ŝe oblał egzamin testowy.- Mam nieprzyjemne uczucie, Ŝeśmy w którymś momencie przelecieli dokładnie nad skarbem - stwierdzał Oxley.Teraz, widząc Moore'a w nowym świetle, Sarason traktował go z szacunkiem, jako przeciwnika godnego siebie.Zdał sobie równieŜ sprawę, iŜ profesor, mimo szczupłej budowy, jest silny i szybki.Te jego nieporadne wspinaczki na zbocza obiecujących wysp, te przesadnie wysilone oddechy, to udawanie pijaczka były wyłącznie grą.W dwóch przypadkach Moore przesadził rozpadlinę skalną ze spręŜystością muflona.Innym razem, pozornie bez wysiłku, odwalił ze ścieŜki głaz równy sobie cięŜarem.- MoŜe poszukiwana przez nas inkaska rzeźba została zniszczona - zasugerował Sarason.Moore pokręcił głową.- Nie, bo w takim przypadku zdołałbym rozpoznać jej fragmenty.- A jeśli ją zabrano? Mogła przecieŜ wylądować w muzeum.- Musiałoby do mnie dotrzeć, gdyby meksykańscy archeologowie wzbogacili jedno ze swoich muzeów potęŜną kamienną rzeźbą - odparł z przekonaniem Moore.- No więc jak pan wyjaśni, Ŝe nie ma jej tam, gdzie być powinna?- Nie potrafię tego wyjaśnić.Po powrocie do hacjendy raz jeszcze przestudiuję swoje notatki.Przekładając piktogramy z sarkofagu, musiałem przegapić jakąś pozornie nieistotną przesłankę.- Ufam, Ŝe odnajdzie ją pan jeszcze przed jutrzejszym porankiem - stwierdził oschle Sarason.Oxley z trudem odpędzał od siebie senność.Siedział za sterami od dziewiątej rano i kark mu zesztywniał ze zmęczenia.Ująwszy drąŜek sterowy pomiędzy kolana, sięgnął po termos, nalał sobie kawy, pociągnął łyk i wykrzywił usta - napój był nie tylko zimny, lecz równieŜ gorzki jak kwas do akumulatorów.Nagle kątem oka dostrzegł w chmurach zielony błysk.Wyciągnął rękę i pokazał w prawo.- W tej części zatoki nie widuje się zbyt wielu śmigłowców - rzucił konwersacyjnie.- Pewnie maszyna patrolowa meksykańskiej marynarki wojennej.- Sarason nawet nie spojrzał we wskazanym kierunku.- I to zapewne szukająca pijanego rybaka, któremu nawalił silnik - dodał Moore.Oxley pokręcił głową.- W Ŝyciu nie widziałem wojskowej maszyny wymalowanej na kolor turkusowy.- Turkusowy? - Sarason poderwał głowę.- Widzisz jakieś oznaczenia?Oxley przyłoŜył do oczu lornetkę.- Amerykańskie.- Przypuszczanie patrol Agencji do Spraw Zwalczania Narkotyków, współpracujący z władzami Meksyku.- Nie, śmigłowiec naleŜy do Krajowej Agencji Badań Podmorskich.Zastanawiam się, czego szuka nad zatoką.- Prowadzą badania we wszystkich zakątkach świata - mruknął obojętnie Moore.Sarason zesztywniał, jakby dostał kulę w serce.- Dwaj wszarze z NUMY rozwalili naszą operację w Peru.- Trudno dopatrywać się związku - stwierdził Oxley.- Ciekawe, jaką operację rozwalili wam w Peru - rzekł Moore, marszcząc nos jak pies, który coś zwęszył.- Przekroczyli swoje statutowe uprawnienia - mruknął wieloznacznie Sarason.- Chciałbym kiedyś o tym posłuchać.- Nie pański zasrany interes! - krzyknął Sarason.- Ilu ludzi na pokładzie?- To chyba model czteromiejscowy - zauwaŜył Oxley - ale dostrzegam tylko pilota i jednego pasaŜera.173- ZbliŜają się do nas, czy oddalają?- Weszli na kurs zbieŜny z naszym.Przelecą mniej więcej dwieście metrów nad nami.- Mógłbyś wejść wyŜej i powtórzyć ich manewr? - zapytał Sarason - chciałbym się dokładniej przyjrzeć.- Skoro władze lotnicze nie mogą odebrać mi licencji, o którą nigdy nie występowałem - uśmiechnął się Oxley - padnę im w objęcia.- Czy to bezpieczne? - zaniepokoił się Moore.- ZaleŜy od tamtego pilota - odrzekł Oxley z szerokim uśmiechem.Sarason sięgnął po lornetkę i wbił spojrzenie w turkusowy śmigłowiec.Był odmiennego typu niŜ ten, który wylądował przy studni ofiarnej - tamten miał krótszy kadłub i płozy, ten - wysuwane podwozie.Trudno było jednak pomylić się co do koloru i oznakowań.Sarason usiłował sobie wmówić, Ŝe to absurd, iŜ lecą nim ci sami faceci, którzy jak grom z jasnego nieba spadli mu na kark w Andach.Zogniskował lornetę na kabinie śmigłowca; jeszcze kilka sekund, a zdoła dostrzec wyraźnie twarze i ludzi siedzących w fotelach pilotów.Z jakiegoś niepojętego powodu jego opanowanie zaczęło rozłazić się w szwach.- No i jak sądzisz? - spytał Giordino.- To nasi czy nie?- Zupełnie moŜliwe.- Pitt spoglądał przez lornetę okrętową na wodnosamolot, lecący poniŜej śmigłowca zbieŜnym kursem.- Biorąc pod uwagę, iŜ przez piętnaście minut okrąŜali wyspę Estanaque w taki sposób, jakby usiłowali wypatrzyć coś na szczycie, moŜemy chyba przyjąć załoŜenie, Ŝe zetknęliśmy się oto z naszą konkurencją.- Wedle Sandeckera rozpoczęli poszukiwania dwa dni przed nami - powiedział Giordino.- A skoro do tej chwili oddają się podziwianiu widoczków, równieŜ nie mogą pochwalić się sukcesem.- Człowiekowi od razu robi się cieplej na sercu, nie? - zapytał z uśmiechem Pitt.- Jeśli oni nie znajdą skarbu i my go nie znajdziemy, trzeba będzie przyjąć załoŜenie, Ŝe Inkowie wcisnęli nam ciemnotę.- Nie sądzę.Zastanów się przez chwilę: w tym samym regionie dwie grupy prowadzą poszukiwania, opierając się na dwóch odmiennych źródłach - my mamy wskazówki zawarte w kipu, oni zaś w piktogramach na złotym sarkofagu.Gdyby sytuacja była tak zła, jak sugerujesz, pałętalibyśmy się w zupełnie róŜnych miejscach.Nie, ci dawni Inkowie nie wcisnęli nam kitu.Skarb musi gdzieś tu być i po prostu my nie szukamy go tam, gdzie powinniśmy.Giordina zawsze zdumiewał fakt, iŜ Pitt bez najmniejszych oznak znuŜenia i zawsze z jednakową koncentracją moŜe całymi godzinami analizować mapy, śledzić wskazania instrumentów, studiować rzeźbę powierzchni wysepek, odnotowywać w pamięci wszelkie zmiany kierunku wiatru.Zapewne doświadczał tych samych co Giordino bólów mięśni, uczucia sztywności, stanów napięć nerwowych, ale niczym nie dawał tego po sobie poznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]