[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiad³a przy swoim biurku i ukry³a twarz wd³oniach.A ten rok zanosi³ siê na stosunkowo spokojny…Uczniowie po cichu opuœcili pomieszczenie.Kiedy znaleŸli siê na korytarzuzaczêli gor¹czkowo rozmawiaæ.Nie mia³o ju¿ znaczenia, kto z jakiego jest domu.Gryfoni bez zaj¹kniêcia rozmawiali ze Œlizgonami.***Tymczasem Harry i Carmen siedzieli w sowiarni.Ch³opak, jak najszybciej musia³wys³aæ list do Tonks, a dziewczyna postanowi³a mu towarzyszyæ.Opiera³a siê odrzwi i z uwag¹ obserwowa³a drzemi¹ce sowy.- Daliœmy dziœ niez³y popis – mruknê³a.- Aha, a¿ dziwiê siê, ¿e Drops nie zareagowa³.Poza tym, Malfoy mo¿e coœ przezprzypadek powiedzieæ.A wtedy nie bêdzie ju¿ tak mi³o i przyjemnie.Skinê³a g³ow¹.Zdawa³a sobie sprawê, ¿e podjêli ryzykown¹ grê, na którejwygranie maj¹ raczej marne szanse.Plu³a sobie w twarz, ¿e nie powstrzyma³atego ju¿ w zarodku, a potem by³o ju¿ za póŸno.¯adne z nich nie mia³o ochoty iœæ na kolejn¹ lekcjê.Z reszt¹ Obronê NadMagicznymi Stworzeniami mogli sobie darowaæ.Hagrid z ca³¹ pewnoœci¹ nieodejmie im punktów.A mogli byæ pewni, ¿e ich pojawienie siê na b³oniachwywo³a³oby wiêcej sensacji ni¿ zwierz¹tka pó³olbrzyma.Nie poszli równie¿ nakolejn¹ lekcjê.Dziewczyna mia³a mieæ w tym czasie Numerologiê, alestwierdzi³a, ¿e matematykê umie ca³kiem dobrze i nie potrzeba jej kolejnychregu³ek traktuj¹cych o interpretacji liczb.Z reszt¹ na lekcjach numerologii,jak to stwierdzi³a dziewczyna by³o strasznie nudno.Uczyli siê praktycznietylko tego, co by³o w podrêcznikach.Harry, akurat mia³ okienko.Dopiero zagodzinê czeka³a go transmutacja.Dziewczyna wyci¹gnê³a z torby ksi¹¿kê do transmutacji.Usiad³a obok Harry’ego izaczê³a czytaæ dzisiejszy temat.Co kilka minut parska³a st³umionym œmiechem.- Co jest? – zdziwi³ siê ch³opak.Z trudem opanowa³a kolejny napad dobrego humoru.- To jest banalnie proste – wyjaœni³a.– Nawet ma³e mugolskie dziewczynki,wiedz¹, jak to dzia³a.Przez kilka lat chodzi³am do mugolskiej podstawówki –wyjaœni³a.– Daj pergamin i pióro, to wszystko ci wyjaœniê.Tylko uwa¿aj, bo tonie zawsze siê sprawdza, ale nikt nie zabroni nam siê pobawiæ.Potter poda³ jej pergamin.Dziewczyna po³o¿y³a kartkê na ksi¹¿ce i du¿ymidrukowanymi literami napisa³a:HARRY JAMES POTTERMEREDITH AURORA ABERNATHY- To taka zabawa – wyjaœni³a.– Nastolatki czêsto sobie w ten sposób wró¿¹,¿eby sprawdziæ, jakie maj¹ szanse na bycie razem ze swoim ch³opakiem.- Macie czterdzieœci dwa procent szans, chocia¿ mog³am siê gdzieœ pomyliæ.Nigdy nie lubi³am babraæ siê w mistycyzmie.***Albus Dumbledore siedzia³ w swoim gabinecie.Wygl¹da³ przez okno.Nocne nieborozœwietlane przez jasne b³yskawice by³o bardzo ³adne.Mia³o w sobie jak¹œpierwotn¹ magiê.W zamyœleniu potar³ brodê.Spojrza³ na drzemi¹cego feniksa.Czasami niechcia³by byæ dyrektorem Hogwartu.Wola³by byæ zwyk³ym nauczycielem, wtedy niemia³by takich problemów.- Uka¿esz ich? – odezwa³ siê ze swojego portretu Phineas Nigellus.- Nie wiem, Phineasie.Z jednej strony mieli racjê, ale z drugiej… Pan Malfoymówi³, ¿e Harry poszczu³ go wê¿em, co wydaje mi siê doœæ prawdopodobne,zwa¿aj¹c na po³amane ¿ebra Dracona.- Jesteœ dyrektorem, Albusie.Jeœli odpuœcisz tej dwójce, to mo¿esz byæ pewien,¿e znajd¹ siê inni, którzy bêd¹ chcieli ci siê postawiæ.- Chyba masz racjê.Phineas mia³ racjê.Dumbledore potrz¹sn¹³ g³ow¹.Wiedzia³, ¿e zwyk³e odjêciepunktów nie za³atwi sprawy.Ale siêganie po bardziej brutalne œrodki mog³ookazaæ siê tragiczne w skutkach.Po raz pierwszy w swoim d³ugim ¿yciu niewiedzia³, co zrobiæ.Rozdzia³ 23Rytua³Nie chcia³ tego robiæ, ale wiedzia³, ¿e to jedyny sposób.Potoczy³ wzrokiem potwarzach wpatrzonych w niego uczniów.Pierwszy raz od niepamiêtnych czasów niepozwoli³ im opuœciæ Wielkiej Sali po œniadaniu.Nauczyciele równie¿ wydawalisiê byæ tym faktem nieco zdziwieni.Jedynie Anastazja mia³a twarz bez wyrazu.Powoli wsta³ ze swojego krzes³a, choæ siedzisko bardziej przypomina³o tron.Odchrz¹kn¹³.By³o to ca³kowicie niepotrzebne, bo oczy wszystkich by³yskierowane w³aœnie na niego, a w Sali panowa³a niemal idealna cisza, zak³Ã³canajedynie przez oddechy przebywaj¹cych w niej uczniów.Jeszcze raz potoczy³ wzrokiem dooko³a.Chcia³ odnaleŸæ te jedne oczy.Oczykoloru Avady nale¿¹ce do pewnego wyj¹tkowego Gryfona.Napotka³ je.Pe³net³umionej z³oœci, ch³odu i rezerwy.Tak inne od wyrazu, jakie mia³y jeszcze roktemu.- Potter, Black – powiedzia³ cicho, niemal szeptem, ale to wystarczy³o, by jegog³os dotar³ do uszu wszystkich zgromadzonych.Zauwa¿y³, ¿e zanim wstali spojrzeli na siebie przelotnie.Potem przenieœliwzrok na niego i z niespotykan¹ u tak m³odych ludzi odwag¹ wpatrzyli siê wniego w napiêciu i oczekiwaniu.Jeœli s¹dzi³, ¿e jego wzrok ciskaj¹cyb³yskawice ich przerazi, to grubo siê pomyli³.- Chyba ka¿dy z tu obecnych wie ju¿, czego dotyczyæ bêdzie ta przemowa.–Wiedzieli.W Hogwarcie informacje rozprzestrzeniaj¹ siê z prêdkoœci¹ œwiat³a.–Nikogo chyba nie zdziwi, jeœli obu domom odejmê po piêædziesi¹t punktów.Mogêdarowaæ wam dalsz¹ czêœæ przemowy i puœciæ w niepamiêæ wasze wczorajsze s³owa,jeœli tylko przeprosicie.Wystarczy, ¿e przeprosicie.Tylko jedno magicznes³owo.Wola³by, ¿eby go pos³uchali i przeprosili.Spojrza³ w oczy Harry’ego.Terazby³y idealnie zielone i zdawa³y siê mówiæ: “przeproszenie ciê bêdzie gorsze ni¿poddanie siê Voldmortowi”.Jednak usta ch³opaka u³o¿y³y siê w kpi¹cy grymas.- K³amstwo zawsze rodzi k³amstwo.A potem ciê¿ko jest siê wypl¹taæ z siecik³amstw.Z rezygnacj¹ wzruszy³ ramionami.Spojrza³ na Carmen.Mia³ nadziejê, ¿e chocia¿ona oka¿e trochê rozs¹dku, ale znowu siê przeliczy³.Dziewczyna sta³a zwzrokiem wbitym w blat sto³u i zawziêt¹ min¹.By³ pewien, ¿e nie zamierza³aprzepraszaæ.- My, wê¿e, musimy trzymaæ siê razem – wymamrota³a.- Skoro oboje tego chcecie – mrukn¹³, poczym ju¿ g³oœniej doda³.– Do gronawaszych przewinieñ dochodzi ubli¿anie rodzinie pana Malfoya…- To akurat by³a prawda – powiedzia³ Harry, podnosz¹c g³owê.- …i znêcanie siê nad bezbronnym.W dodatku poszczucie go wê¿em…- To on zaatakowa³ – mruknê³a Carmen.- …Dlatego chyba nikogo nie zdziwi, ¿e zostajecie zawieszeni w prawach uczniana okres dwóch tygodni.– Zupe³nie zignorowa³ wypowiedzi ch³opaka i dziewczyny.– Pocz¹wszy od dzisiaj, na przysz³ym pi¹tku skoñczywszy.Chcia³by zobaczyæ na ich twarzach jak¹kolwiek reakcjê.Z³oœæ chocia¿by, czynienawiœæ.Wszystko by³oby lepsze od tej obojêtnoœci.Pos³usznie skinêlig³owami i skierowali siê w stronê drzwi.Piêæ minut póŸniej do uszu wszystkichdoszed³ szaleñczy œmiech.Kilku uczniów siedz¹cych najbli¿ej wyjœcia zajrza³o do holu.Jakie¿ by³o ichzdziwienie, kiedy dostrzegli wisz¹c¹ w powietrzu kotkê Filcha, oraz Harry’ego iCarmen zaœmiewaj¹cych siê do rozpuku.Kilka metrów dalej sta³ woŸny i zezdezorientowan¹ min¹ patrzy³ to na uczniów, to na pani¹ Norris.- Nigdy nie lubi³am tej wstrêtnej kocicy – wymamrota³a Carmen, kiedy przybija³api¹tkê swojemu “kuzynowi”.Odwrócili siê na piêcie i pomaszerowali w tylko sobie znanym kierunku.W tym czasie nauczyciele zd¹¿yli ju¿ opuœciæ Wielk¹ Salê.Ka¿dy z nich przezchwilê w milczeniu kontemplowa³ niecodzienny widok: p³acz¹cego Argusa izwisaj¹cej kilka metrów nad ziemi¹ kotki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]