[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Zwyczajna szafa jest istotą najłagodniejszą na świecie – rzekł Dziurawiec sentencjonalnie.– Ale to nie jest zwyczajna szafa! Ni stąd ni zowąd, ale zawsze w nocy, otwiera się z trzaskiem, jak gdyby ktoś ukryty w jej wnę.trzu dusił się z braku powietrza i gwałtownie uderzał w jej odrzwia.– A kto w niej siedzi ukryty?– Nikt, czcigodna pani Marto.Po cóż by ktoś ukrywał się w szafie?– Może krzywo stoi? – pytał Ralf z niedowierzaniem.– Czy ja wiem? I to też być może… Tak czy owak, szafa sama się otwiera i straszy ludzi.Nocował raz w tym pokoju handlujący drzewem kupiec, który przyjechał kupować w Przypłociu las.Tej właśnie nocy szafa miała atak, kupiec wyskoczył w bieliźnie przez okno i zwichnął nogę.Był o to proces, ale nasz adwokat przekonał sąd, że się kupcowi coś strasznego przyśniło, bo zjadł na kolację tłustą baraninę, i skończyło się na niczym.Ale to naprawdę szczęście, że sobie przypomniałem i o tej szafie.– A co należy uczynić, gdy się otworzy dzisiejszej nocy? – zapytał Ralf.– Zamknąć! – odparł głucho Dziurawiec.Zamknąć i podeprzeć krzesłem.– A krzesła są zdrowe na umyśle?– Nie zauważyłem, ale zdaje mi się, że reszta mebli w tym domu zachowuje się przyzwoicie.To stary dom, a w każdym starym domu coś zawsze trzeszczy, puka i stuka.Wystarczyłby wprawdzie już ten zegar, a szafa jest zgoła zbędnym dodatkiem, ale cóż robić, skoro jest?Zadumali się wszyscy nad tymi straszliwymi tajemnicami.na stole tymczasem stygły grzyby, na które zresztą nikt już patrzeć nie chciał.– O, Maciuś usnął! – szepnęła panna Katarzyna.Chłopaczek, znużony podróżą, zasnął, oparłszy główkę o poręcz starego fotelu, nie zdradzającego piekielnych właściwości.W tej chwili stał się cud w ponurej komnacie, gdyż pan Dziurawiec spojrzał na dziecko z serdecznym rozczuleniem, lecz spojrzał wprost, co mu się dotąd jeszcze nie zdarzyło.Podniósł się cicho i poprosił szeptem panią Zofię:– Niech mi pani pozwoli zanieść go do łóżka… Drogie dziecko!Pani Zofia skinęła przyzwalająco głową, a on objął go miękko i poniósł ostrożnie stąpając, aby nie zaskrzypiała podłoga.– To dobry człowiek – rzekła po jego wyjściu panna Katarzyna.– Tylko za wiele każe jeść grzybów.Jak myślicie, czy my tu długo będziemy popasać?– Ja nie mam czasu… Ja nie mam czasu… odpowiedział głucho aptekarz.– …Bo ja mam takie wrażenie, że pan M0ścirzecki zbyt prędko stąd nas nie wypuści.Zaczynam wierzyć, że istotnie zrobiliśmy mu radość naszym przybyciem.Ten człowiek musiał zdziczeć w samotności, bo pan Dziurawiec jest tylko Piętaszkiem Robinsona Kruzoe.– Ale mnie się śpieszy… Mnie się bardzo śpieszy … – biadał aptekarz.– Panie Alojzy! – mówiła przedziwnie w tej chwili łagodna panna Katarzyna – musi się pan zdobyć na odrobinę cierpliwości.Trudno się będzie sprzeczać z chorym i starym człowiekiem, dla którego czas nic nie znaczy.Czekaliśmy tak długo, poczekajmy jeszcze dzień lub dwa.Sądzę, że dzisiaj jeszcze powinniśmy odczytać dokument, a teraz chodźmy cokolwiek odpocząć, bo przyznam się, że mnie na tej bryczce cokolwiek wytrzęsło.Pan Dziurawiec skwapliwie powróciwszy, zawiódł ich do gościnnych pokojów, ku ruchliwemu niezadowoleniu zasiedziałych tam pająków, a sam udał się na narady z panem Wojciechem.Trwały one bardzo długo, a o czym gadano: „nikt tego nie wiedział ni wtenczas, ni potem”.Goście zostali zawiadomieni, że pan Wojciech zaprasza ich przed swoje oblicze na jutro, na dwunastą w południe, na wielką końcową uroczystość, na razie zaś zostawia im wszelką swobodę, prosząc, aby jego dom uważali za własny.Nie było innej rady, jak przyjąć to do wiadomości i resztę ślicznego dnia spędzić na zwiedzaniu Przypłocia.Do zmroku było jeszcze daleko, więc się towarzystwo podzieliło i poczęło się wałęsać dookoła szkaradnego domu.Panie poszły do dzikiego parku, a za nimi, w niewielkiej odległości, kroczył samotny, ze smutnie pochyloną głową, pan Alojzy.Złote liście padały na ścieżki, upstrzone przesianym przez gałęzie słonecznym blaskiem.Na pochyłym płocie wrzeszczała sroka, oznajmiająca całemu światu, że stała się za jej pamięci rzecz niesłychana: goście zjawili się w Przypłociu! Powtórzyła tę nowinę siedem razy, nieumęczona plotkarka, po czym poleciała w inną stronę, dojrzawszy jeszcze jedną grupę.Wiódł ją Ralf Piegowaty, za którym podążała trójka młodych.Minęli zaniedbane gospodarskie obejście, płosząc stada kłótliwych indyków, mądrych, wojowniczych gęsi i głupawych kaczek.– Stryjaszek zjada dwa sucharki, a któż zjada to tałatajstwo? – zdumiał się Ralf.– Albo pan Dziurawiec, albo lisy – zaśmiał się Jan.– Jak myślisz, bracie rodzony, czy stryjaszek pozwoli nam na pamiątkę naszego pobytu zabrać do Warszawy kilka indyków?– Myślę – z wielką powagą odparł malarz – że stryjaszek każe wmurować na naszą cześć tablicę, ale indyki zje sam.To nie ciocia Marta, która by poświęciła ostatnie cielę z obory, byle tylko nakarmić biednych, młodych Polaków.– Mam pewną myśl! – rzekł tajemniczo Ralf.– Na Boga! Tylko się nie wysilaj! – zawołał Jan.– Od zbytniego myślenia Amerykanin może się rozchorować.Ralf zabił go spojrzeniem, rozćwiartował i kawałki ciała rzucił kaczkom na pożarcie.– Dobrze by było – mówił czarnym głosem – ukręcić głowy dwom indykom, trzem gęsiom i czterem kaczkom.Na jeden raz może by wystarczyło.Wieczorem znaleziono by zwłoki, a jutro odbyłby się uroczysty pogrzeb… uroczysty obiad, chciałem powiedzieć.Idea jest dobra, ale nieco amerykańska – Ale nie da się jej wykonać, Dziurawiec podąża naszym śladem.– Patrzy jednak w inną stronę…– To znaczy, że właśnie nas widzi… Nic z tego, bracie, będziemy jedli grzyby.– Za żadne skarby! – wrzasnął Ralf.Pan Dziurawiec dopędził ich, mocno zdyszany, i rzekł ni przyszywszy, ni przyłatawszy:– „Razem, młodzi przyjaciele!” Pójdziemy na cmentarz, bo to niedaleko…– Na cmentarz?– Tak jest, panowie! Powinniście odmówić dziękczynną modlitwę na grobie swojego dobroczyńcy, rejenta.– Słusznie, słusznie… Którędy, proszę pana?– Na prawo, tam do tych wyniosłych drzew.Dobrze im się tam odpoczywa, zacnym nieboszczykom, bo miejsce jest wyjątkowo suche i cieniste.– Zdaje się jednak, że krowy mącą im nieco wieczny odpoczynek…– Trudno! Pan Mościrzecki nie chce ogrodzić cmentarza, a krowa jest stworzeniem bezmyślnym.Na wróble wymyślono strachy, ale na krowy nie ma sposobu.Cmentarzyk był niewielki i jeszcze bardziej zapuszczony niż park [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •