[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spyta³a jednak tylko:- Wiêc jedziesz, Aragornie?- Jadê, ksiê¿niczko.- I nie pozwolisz mi jechaæ w swojej œwicie, jakem ciê prosi³a?- Nie, ksiê¿niczko.Nie mogê ci na to pozwoliæ bez wiedzy twego ojca i brata,którzy nie zjawi¹ siê tutaj wczeœniej ni¿ jutro wieczorem.Ja zaœ nie mam terazani godziny, ani chwili do stracenia.B¹dŸ zdrowa!Wtedy pad³a na kolana mówi¹c:- B³agam ciê, Aragornie!- Nie, ksiê¿niczko! – odpar³ i uj¹wszy Eowinê za rêce podniós³ j¹, uca³owa³ jejd³oñ, skoczy³ na siod³o i ruszy³ nie ogl¹daj¹c siê ju¿ za siebie.Tylko ci,którzy najlepiej go znali i byli najbli¿ej, rozumieli, jak bardzo cierpia³.Lecz Eowina sta³a niby pos¹g kamienny, opuœciwszy ramiona, i zaciskaj¹c piêœcipatrzy³a za odje¿d¿aj¹cymi, póki nie skryli siê w cieniu pod czarn¹ œcian¹Dwimorbergu, Nawiedzanej Góry, w której otwiera³a siê Brama Umar³ych.Kiedyznikli jej z oczu, zawróci³a i potykaj¹c siê jak œlepiec posz³a ku domowi.Niktjednak z jej ludu niw widzia³ tego po¿egnania, bo wszyscy pochowali siêwystraszeni i nie chcieli wyjœæ ze swych k¹tów, póki dzieñ nie rozjaœni siê nadobre i nie opuszcz¹ Dunharrow obcy, nieulêkli goœcie.Ten i ów mówi³:- To nasienie elfów.Niech¿e jad¹ tam, gdzie ich miejsce, w jakieœ ciemnekrainy, i nigdy do nas nie wracaj¹.I bez nich doœæ mamy biedy.Jechali w szarym pó³mroku, bo s³oñce jeszcze nie podnios³o siê nad wysoki czarnygrzbiet Nawiedzanej Góry spiêtrzonej przed nimi.Dreszcz ich przeszed³, gdymiêdzy dwoma rzêdami starych g³azów zbli¿ali siê do Dimholt.Tu pod czarnymidrzewami, których posêpny cieñ nawet Legolas znosi³ z trudem, odszukali jamêotwart¹ u korzeni góry, a poœrodku œcie¿ki ujrzeli samotny olbrzymi g³azstercz¹cy groŸnie jak palec ostrzegaj¹cy przed zgub¹.- Krew marznie mi w ¿y³ach – powiedzia³ Gimli, inni wszak¿e milczeli, a g³oskrasnoluda zabrzmia³ g³ucho, jakby siê zapad³ w wilgotn¹ œció³kê œwierkowychigie³ pod ich stopami.Konie wzdraga³y siê przejœæ obok z³owró¿bnego kamienia,wiêc jeŸdŸcy zsiedli i poprowadzili wierzchowce za uzdê.Tak zeszli w g³¹b jamyi stanêli przed nag¹ œcian¹ skaln¹, w której Czarne Wrota zia³y jak paszczanocy.Wyryte na ogromnym ³uku sklepienia znaki i cyfry tak siê zatar³y zbiegiemlat, ze by³y ju¿ nieczytelne, lecz groza je spowija³a niby czarny ob³ok.Dru¿yna zatrzyma³a siê i pewnie nie by³o w tej gromadzie ani jednego serca,które by nie zadr¿a³o z trwogi, prócz serca Legolasa, bo elfy nie boj¹ siêludzkich upiorów.- To straszne Czarne Wrota – powiedzia³ Halbarad – czujê, ¿e za nimi czai siêmoja œmieræ.Mimo to wejdê w nie, ale konie wejœæ nie zechc¹.- Musimy wejœæ, a wiêc konie musz¹ pójœæ z nami – odpar³ Aragorn.– Jeœlibowiem uda nam siê przebrn¹æ przez ciemnoœci, bêdziemy mieli jeszcze wiele stajdrogi przed sob¹, a ka¿da chwila zw³oki przybli¿a³aby tryumf Saurona.Za mn¹!Wszed³ pierwszy, a taka by³a potêga jego woli w tej godzinie, ¿e wszyscyDunedainowie poszli za nim, a ich wierzchowce da³y siê im wprowadziæ.KonieStra¿ników tak bowiem kocha³y swoich panów, ¿e gotowe by³y przezwyciê¿yæ nawetgrozê tych Czarnych Wrót, gdy wyczuwa³y spokój w sercach ludzi.Lecz Arod, koñz Rohanu, nie chcia³ przekroczyæ progu ciemnoœci i stan¹³, zlany potem idygoc¹cy z przera¿enia tak, ¿e budzi³ litoœæ.Wówczas Legolas zas³oni³ murêkoma oczy i zanuci³ kilka s³Ã³w, które ³agodnie zadŸwiêcza³y w mroku; koñpodda³ siê i poszed³ z nim razem.Gimli zosta³ sam.Kolana ugina³y siê pod nimi z³y by³ na siebie.- Nies³ychana rzecz – powiedzia³.– Elf wchodzi do podziemi, a krasnoludwzdraga siê wejœæ!Z tymi s³owy skoczy³ naprzód.Ale zdawa³o mu siê, ¿e wlecze przez próg nogiciê¿kie jak z o³owiu, i ogarnê³y go ciemnoœci tak nieprzeniknione, ¿e nawet on,Gimli, syn Gloina, który bez trwogi przemierza³ najg³êbsze lochy œwiata – jakbyoœlep³ nagle.Aragorn zaopatrzy³ siê w Dunharrow w ³uczywa i teraz id¹c na czele trzyma³jedno z nich wzniesione nad g³ow¹; drugie niós³ Elladan, który szed³ ostatni zagrup¹ Stra¿ników; Gimli potykaj¹c siê usi³owa³ go dopêdziæ.Nie widzia³ nicprócz dymi¹cych p³omieni pochodni, lecz kiedy Dru¿yna stanê³a na chwilê, mia³wra¿enie, ¿e otacza go ze wszystkich stron szmer nieustannego szeptu, œciszonygwar s³Ã³w w jêzyku, którego nigdy jeszcze nie s³ysza³ w ¿yciu.Nikt ich nie napastowa³, ¿adne przeszkody nie hamowa³y marszu, a mimo tostrach rosn¹cy z ka¿d¹ chwil¹ ogarnia³ krasnoluda; przede wszystkim wiedzia³,¿e nie ma z tej drogi powrotu, bo czu³ za swymi plecami t³um niewidzialnejarmii pr¹cej w ciemnoœciach naprzód trop w trop za Dru¿yn¹.Tak szli czas jakiœ, a¿ wreszcie Gimli ujrza³ widok, którego nigdy póŸniej niemóg³ wspomnieæ bez zgrozy.Œcie¿ka, o ile siê orientowa³, by³a od pocz¹tku doœæszeroka, lecz w pewnej chwili œciany z obu stron jakby siê rozst¹pi³y i Dru¿ynawydosta³a siê niespodzianie na rozleg³¹ pust¹ przestrzeñ.Strach niemalobezw³adni³ krasnoluda.Daleko po lewej rêce coœ zalœni³o w ciemnoœciach wœwietle ³uczywa, z którym zbli¿a³ siê tam w³aœnie Aragorn.Najwidoczniej chcia³zbadaæ ów lœni¹cy przedmiot.- ¯e te¿ on siê nie boi – mrukn¹³ krasnolud.– W ka¿dej innej pieczarze Gimli,syn Gloina, pierwszy pobieg³by za przeb³yskiem z³ota.Ale nie tutaj! Niechbyzosta³o tu w spokoju!Mimo wszystko podsun¹³ siê bli¿ej i zobaczy³, ¿e Aragorn klêczy, Elladan zaœprzyœwieca mu dwiema pochodniami.Przed nimi widnia³ szkielet ogromnegomê¿czyzny, w kolczudze, obok niego zaœ broñ, nie zniszczona, bo w jaskini by³oniezwykle sucho, a zmar³y mia³ zbrojê i orê¿ poz³acan¹, pas z³oty wysadzanygranatami i bogato zdobiony z³otem he³m wciœniêty na trupi¹ czaszkê; le¿a³twarz¹ do ziemi.Upad³ pod odsuniêt¹ w g³¹b œcian¹.Wpatruj¹c siê Gimlidostrzeg³ w tej œcianie zamkniête kamienne drzwi; palce trupa czepia³y siêzarysowanej w ich szczeliny, a wyszczerbiony miecz, porzucony u jego boku,œwiadczy³, ¿e rycerz w œmiertelnej rozpaczy próbowa³ wyr¹baæ sobie przejœcie wskale.Aragorn nie dotkn¹³ szkieletu, ale d³ugo przygl¹da³ mu siê w milczeniu, potemzaœ wsta³ i westchn¹³ g³êboko.- Temu nieborakowi kwiaty simbeline nie zakwitn¹ do koñca œwiata! – szepn¹³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]