[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szybkim krokiem, najkrótsz¹ drog¹ wiod¹c¹ stromymi, kamiennymi stopniamipomiêdzy zaroœniêtymi bluszczem œcianami domów, ruszyli w stronê wy¿ejpo³o¿onej czêœci miasta.Arren oddycha³ g³êboko jak morski lew.- Ach! Czy wrócisz tam?- Tak, jeœli nie bêdê móg³ zdobyæ tych informacji z mniej niebezpiecznegoŸród³a.On mo¿e wci¹gn¹æ nas w zasadzkê.- Czy¿ nie zdo³asz obroniæ siê przed z³odziejami i ra­busiami?- Obroniæ? - powiedzia³ Krogulec.- Co masz na myœli? Czy s¹dzisz, ¿e chodzêzakutany w czary jak stara kobieta, która boi siê reumatyzmu? Nie mam na toczasu.Ukry³em swoj¹ twarz, aby ukryæ nasze poszukiwania.Umiemy strzec siênawzajem.Ale jest rzecz¹ oczywist¹, ¿e nie uchronimy siê w tej podró¿y odniebezpieczeñstw.- Oczywiœcie, ¿e nie - powiedzia³ Arren, z³y, ugodzo­ny w swej dumie.- Wcaletego nie oczekiwa³em.- To i dobrze - rzek³ Krogulec, sztywno, ale z od­cieniem dobrego humoru, któryugasi³ z³oœæ Arrena.Sam by³ zaskoczony w³asnym gniewem, nigdy nie pomyœla³by,¿e mo¿e w ten sposób mówiæ do Arcymaga.Ale z drugiej strony to by³, a zarazemnie by³ Arcymag - ten Krogulec z zadartym nosem i Ÿle ogolonymi policzkami,którego g³os czasami by³ g³osem jednego cz³owieka, a czasami in­nego; by³ obcy,niepewny.- Czy to, co mówi³, mia³o sens? - zapyta³ Arren, gdy¿ niechêtnie myœla³ opowrocie do ciemnego pokoju nad cuchn¹c¹ rzek¹.- Te wszystkie bajeczki o byciu ¿ywym i martwym i o powrocie z odciêt¹ g³ow¹?- Nie wiem, czy to mia³o sens.Chcia³em rozmawiaæ z czarodziejem, który utraci³swoj¹ moc.On powiedzia³, ¿e jej nie utraci³, ¿e odda³ - wymieni³ j¹.Za co?¯ycie za ¿y­cie, powiedzia³.W³adza za w³adzê.Nie, nie rozumiem te­go, alewarto go pos³uchaæ.¯elazny rozs¹dek Krogulca jeszcze bardziej zawstydzi³ Arrena.Wyda³o mu siê, ¿ejest dra¿liwy i nerwowy jak ma³e dziecko.Zaj¹c zaintrygowa³ go, ale terazfascynacja przerodzi³a siê w t³umione obrzydzenie wywo³uj¹ce md³oœ­ci, jak pozjedzeniu czegoœ ohydnego.Postanowi³, ¿e nie odezwie siê dopóki nie zapanujenad sob¹.W nastêpnej chwili potkn¹³ siê na wyœlizganych, g³adkich stopniach iodzyskuj¹c równowagê otar³ sobie rêce na kamieniach.- Niech bêdzie przeklête to ohydne miasto - wyk­rzykn¹³ w gniewie.- To zbyteczne, jak s¹dzê - sucho odpar³ mag.Rzeczywiœcie, w ca³ym Mieœcie Hort wyczuwa³o siê coœ bardzo z³ego, z³ego wsamej atmosferze, coœ co niew¹tpli­wie mog³o nasun¹æ myœl o przekleñstwie.Jednak nie by³a to obecnoœæ jakiejœ cechy, a raczej jej brak, os³abieniewszystkich mo¿liwoœci, jak choroba, która natychmiast atakuje duszê ka¿degoprzyjezdnego.Nawet ciep³o popo­³udniowego s³oñca by³o niezdrowe, zbyt gor¹cejak na ma­rzec.Place i ulice by³y pe³ne o¿ywionej krz¹taniny, ale nie by³o wtym widaæ porz¹dku, ani dostatku: towary by³y nêdzne, ceny wysokie, atargowiska niebezpieczne, tak dla sprzedawców jak i kupuj¹cych, pe³ne bandz³odziei i w³Ã³­czêgów.Na ulicach prawie nie widywa³o siê kobiet, a jeœli ju¿ -to najczêœciej w grupach.W tym mieœcie nie znano ani prawa, ani w³adzy.Rozmawiaj¹c z ludŸmi Arren i Krogulec dowiedzieli siê niebawem, i¿ rzeczywiœciew Mie­œcie Hort nie by³o Rady, burmistrza, ani ksiêcia.Niektórzy z rz¹dz¹cychmiastem zmarli, niektórzy z³o¿yli urzêdy, in­nych pomordowano.Ró¿ni przywódcypanowali nad ró¿­nymi czêœciami miasta, stra¿nicy portowi trzymali w garœciport i nabijali sobie kabzy.Miasto nie mia³o centralnej w³adzy.Ludzie, pomimoca³ej ich gor¹czkowej dzia³alnoœci wydawali siê byæ pozbawieni celu.Rzemieœlnicy wygl¹dali tak, jakby nie chcia³o im siê dobrze pracowaæ, nawetrabu­sie rabowali tylko dlatego, ¿e nic innego nie umieli robiæ.Pozornie by³ytam wszystkie cienie i blaski portowego mia­sta, ale wszêdzie woko³o siedzielinieruchomi prze¿uwacze hazii.Wy³aniaj¹ce siê z tego pozornego obrazu rzeczysprawia³y wra¿enie niezupe³nie prawdziwych; takie by³y nawet twarze, g³osy,zapachy.Zanika³y czasami podczas tego d³ugiego, ciep³ego popo³udnia, kiedyKrogulec i Ar­ren spacerowali ulicami rozmawiaj¹c z tym i owym.Zni­ka³yzupe³nie - pasiaste markizy, zab³ocony bruk, koloro­we œciany - i ca³a jasnoœænatury blad³a, przeistaczaj¹c to miasto w krainê z marzeñ sennych, pust¹ iposêpn¹ pod zamglonym s³oñcem.Tylko w górze miasta, dok¹d poszli póŸnym popo³ud­niem, aby chwilê odpocz¹æ,chorobliwy nastrój tego snu na jawie rozwia³ siê na jakiœ czas.- To nie jest szczêœliwe miasto - powiedzia³ Krogu­lec kilka godzin wczeœniej,i teraz, po d³ugiej bezcelowej wêdrówce i bezowocnych rozmowach z obcymi,wygl¹da³ na zmêczonego i ponurego.Jego przebranie by³o odrobinê zatarte irozcieñczone; spod dobrodusznej twarzy kupca morskiego przeziera³a nieokreœlonasurowoœæ i œniadoœæ.Arren nie by³ w stanie otrz¹sn¹æ siê z nastroju tegoporan­ka.Usiedli na grubej darni pokrywaj¹cej szczyt wzgórza, pod okapemciemnolistnych pendikowców, usianych gêsto czerwonymi p¹czkami; niektóre z nichby³y ju¿ rozwarte.Nie widzieli st¹d nic, prócz p³aszczyzny dachów zbiegaj¹cychw dó³ do morza [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •