[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nastêpnie odwróci³a siê, spogl¹daj¹c w zawieszone na nich du¿e lustro.M³oda – znów by³a m³oda, pe³na o¿ywczej wibruj¹cej si³y.Odetchnê³a pe³n¹piersi¹.Jej oczy rozb³ys³y, na ustach pojawi³ siê uœmiech.Zakrêci³a siê wmiejscu, powiew uniós³ sukniê.M³oda, m³oda i piêkna.I tym razem wra¿enie nie znik³o.Otworzy³a drzwi.Napchawszy sobie usta i kieszenie, Bubber stan¹³ na œrodkudu¿ego pokoju.Jego têp¹, nalan¹ twarz pokrywa³a trupia bladoœæ.- Co siê sta³o? – zapyta³a pani Drew.- Idê.- Dobrze, Bernardzie.I dziêki, ¿e przyszed³eœ mi poczytaæ.– Po³o¿y³a d³oñ najego ramieniu.– Mo¿e jeszcze kiedyœ siê spotkamy.- Mój ojciec.- Wiem.– Wybuchnê³a radosnym œmiechem i otworzy³a mu drzwi.– Do widzenia,Bernardzie.Do widzenia.Patrzy³a, jak po jednym schodku zstêpuje na dó³.Potem zamknê³a drzwi i zpowrotem pomknê³a do sypialni.Rozpiê³a sukienkê i zsunê³a j¹ z siebie, nagleniechêtna dotykowi szarej, sfatygowanej tkaniny.Z opartymi na biodrach rêkami,przez krótk¹ chwilê mierzy³a wzrokiem swoje kr¹g³e cia³o.Rozeœmia³a siê w podnieceniu i z rozjaœnionym spojrzeniem wykona³a lekkiobrót.Co za cudowne, kipi¹ce ¿yciem cia³o.Pe³ne piersi – musnê³a je d³oni¹.Cia³o zachwyca³o jêdrnoœci¹.Mia³a przed sob¹ tyle rzeczy do zrobienia!Oddychaj¹c pospiesznie, potoczy³a dooko³a wzrokiem.Tyle do zrobienia!Odkrêci³a kran nad wann¹ i przyst¹pi³a do upinania w³osów.Kiedy ¿mudnym krokiem posuwa³ siê naprzód, wiatr smaga³ go ze wszystkichstron.By³o póŸno, s³oñce dawno ju¿ zasz³o, a niebo pociemnia³o i zasnu³o siêchmurami.Nie daj¹cy mu spokoju wiatr by³ zimny i przenika³ go na wskroœ.Czaszkê rozsadza³ dotkliwy ból.Ch³opiec czu³ nieodparte znu¿enie, przystawa³wiêc co chwilê, by odpocz¹æ, i tar³ czo³o, a serce z wysi³kiem t³uk³o mu siê wpiersi.Dotar³ do koñca ulicy Wi¹zów i ruszy³ dalej Sosnow¹.Dokuczliwy wiatrtarga³ nim na wszystkie strony.Potrz¹sn¹³ g³ow¹, usi³uj¹c pozbyæ siê przykregowra¿enia.Jak¿e by³ zmêczony, jak bardzo ci¹¿y³y mu nogi i rêce.Czu³, jakwiatr ch³oszcze go, popycha i szarpie.Zaczerpn¹³ tchu i ze spuszczon¹ g³ow¹ ruszy³ naprzód.Na rogu przystan¹³,przytrzymuj¹c siê latarni.Zapad³ zmierzch, wokó³ zaczyna³y rozb³yskiwaæœwiat³a uliczne.Wreszcie ostatnim wysi³kiem podj¹³ wêdrówkê.- Gdzie¿ ten ch³opak siê podziewa? – powiedzia³a May Surle, po raz dziesi¹tywychodz¹c na ganek.Ralf pstrykn¹³ œwiat³o i stan¹³ obok niej.– Co za paskudnywiatr.Wiatr gwizda³ i trz¹s³ werand¹.Oboje spogl¹dali w g³¹b ciemnej ulicy, lecznie dostrzegali nic z wyj¹tkiem niesionych wiatrem œmieci i gazet.- WejdŸmy do œrodka – zadecydowa³ Ralf.– Jak nic dostanie w skórê, kiedytylko wróci.Usiedli do kolacji.Naraz May od³o¿y³a widelec.- S³uchaj! S³yszysz coœ?Ralf siedzia³ w milczeniu.Na zewn¹trz, przy frontowych drzwiach rozleg³ siê cichy stukot.Ralf wsta³.Wiatr wy³, ³omocz¹c storami w pokoju na piêtrze.- Sprawdzê, co to jest – powiedzia³.Podszed³ do drzwi i otworzy³ je.Coœ szarego i wyschniêtego wtoczy³o siê naganek niesione wiatrem.Obrzuci³ to pytaj¹cym wzrokiem.Pewnie garœæ chwastów,chwastów i œmieci, nic innego.Przedmiot obi³ siê o jego nogi.Patrzy³, jak wymija go i toczy siê w kierunkuœciany.Powoli zamkn¹³ drzwi.- I co to by³o? – zawo³a³a May.- To tylko wiatr – odpar³ Ralf Surle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]