[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To policyjne ³odzie, mon.Sir Henry powiedzia³, ¿e toæwiczenia, wiêc nic dziwnego, ¿e szef wydzia³u narkotyków.- Komandos umilk³w pó³ zdania i wyba³uszy³ oczy na swego towarzysza.- Skoro tak, to dlaczegonie jest na wodzie, w jednej z ³odzi?Lubicie go? - zapyta³ wiedziony instynktem Bourne.Jego samego zaskoczy³o topytanie.- Chodzi mi o to, czy go powa¿acie? Mogê siê myliæ, ale mamprzeczucie, ¿e.Nie myli siê pan, sir - przerwa³ mu pierwszy komandos.- To okrutny cz³owiek inie lubi Pend¿abczyków, jak nas nazywa.Bardzo ³atwo oskar¿a ludzi i wielu zjego powodu straci³o pracê.Dlaczego nie pozbêdziecie siê go, nie z³o¿ycie na niego skargi? Brytyjczycy napewno by was wys³uchali.Ale nie gubernator, proszê pana.On bardzo go lubi.S¹ dobrymi przyjació³mi iczêsto wyp³ywaj¹ razem na ryby.Rozumiem.- Jason rzeczywiœcie zaczyna³ powoli wszystko rozumieæ i dlategoogarnia³ go coraz wiêkszy strach.- Saint Jay wspomnia³ mi kiedyœ, ¿e zakaplic¹ jest jakaœ œcie¿ka.Podobno mo¿e byæ zaroœniêta, ale na pewno tamjest.Zgadza siê - potwierdzi³ pierwszy komandos.- Ludzie z obs³ugi schodz¹ tamtêdynad wodê.Ile ma d³ugoœci?Jakieœ trzydzieœci piêæ, mo¿e czterdzieœci metrów.Prowadzi do urwiska, wktórym s¹ wykute schody.Który z was jest szybszy? - zapyta³ Bourne, wyjmuj¹c z kieszeni zwój ¿y³ki.Ja!Ja!Wolê ciebie.- Jason wskaza³ ruchem g³owy na ni¿szego i wrêczy³ mu ¿y³kê.-ZejdŸ do tej œcie¿ki i przeci¹gnij w poprzek ¿y³kê.Przywi¹¿ j¹ do pni albogrubych ga³êzi.Nikt nie mo¿e ciê zobaczyæ, wiêc musisz bardzo uwa¿aæ.Mo¿e pan siê nie obawiaæ, mon!Masz nó¿?A czy mam oczy?Dobra.Daj mi swój pistolet.Poœpiesz siê!Niski komandos znikn¹³ w wype³nionej gêstwin¹ ciemnoœci.Ja jestem du¿o szybszy, proszê pana, bo mam d³u¿sze nogi - zauwa¿y³ drugi.W³aœnie dlatego pos³a³em jego, nie ciebie, i ty chyba o tym dobrze wiesz.Tutajd³ugie nogi nie pomagaj¹, tylko przeszkadzaj¹ - o tym z kolei ja wiem.Pozatym, on jest ni¿szy, wiêc trudniej go zauwa¿yæ.- Mniejsi zawsze dostaj¹ lepsze przydzia³y.Na defiladzie id¹ z przodu, przednami, ka¿¹ nam walczyæ na ringu wed³ug przepisów, których nie rozumiemy, alena froncie to im trafiaj¹ siê ¿arówy.- ¯arówy.? £atwiejsze zadania?-Eee.- Trudniejsze? - Tak, mon!Wiêc masz siê z czego cieszyæ, dryblasie.Co teraz zrobimy, sir?Bourne zerkn¹³ w górê, na mur i wydobywaj¹c¹ siê zza niego kolorow¹ poœwiatê.- Po prostu zaczekamy.Nie œpiewa siê wtedy pieœni, tylko siê nienawidzi tych,którzy musz¹ zgin¹æ, ¿ebyœ ty ¿y³.Poza tym nie robi siê dok³adnie nic.Mo¿natylko myœleæ o tym, co robi lub czego nie robi przeciwnik i czy przypadkiem niewpad³ na pomys³, którego ty nie wzi¹³eœ pod uwagê.Jak to ktoœ kiedyœpowiedzia³: wola³bym teraz byæ w Filadelfii.Gdzie, mon?Niewa¿ne, bo to i tak nieprawda.Nagle wieczorn¹ ciszê rozdar³ przeraŸliwy krzyk, a zaraz potem rozpaczliwes³owa:- Non, non! Vous etes monstrueux.! Arretez, arretez.!- Teraz! - rykn¹³ Jason i prze³o¿ywszy sobie przez ramiê pas podtrzymuj¹cypistolet maszynowy, skoczy³ na mur, podci¹gaj¹c siê na jego szczyt raptownymruchem ramion, czuj¹c, jak krew rozlewa mu siê gor¹cym strumieniem po karku.Utkn¹³! Nie mia³ si³y przejœæ na drug¹ stronê! W nastêpnej chwili poci¹gnê³ygo czyjeœ mocne rêce i spad³ ciê¿ko na ziemiê.- Œwiat³a! - krzykn¹³.- Strzelaj do œwiate³!Uzi zaterkota³ donoœnie i szk³a zainstalowanych wzd³u¿ œcie¿ki reflektorówrozprys³y siê w drobny mak.Znowu silne, czarne rêce pomog³y Jasonowi wstaæ nanogi i pchnê³y go w nieprzeniknion¹ ciemnoœæ.W nastêpnym u³amku sekundyrozci¹³ j¹ poruszaj¹cy siê szybko we wszystkie strony ¿Ã³³ty sto¿ek œwiat³amocnej latarki, trzymanej przez komandosa w lewej rêce.Na œcie¿ce le¿a³askurczona postaæ ubranego w br¹zowy garnitur starca z rozciêtym szerokogard³em.- Stójcie! - dobieg³ z wnêtrza kaplicy g³os Fontaine'a.- Na litoœæ bosk¹,zostañcie tam, gdzie jesteœcie!Przez uchylone drzwi widaæ by³o migocz¹ce elektryczne œwiece.Zbli¿ali siêostro¿nie do wejœcia z pistoletami gotowymi do otwarcia ognia.Ale okazalisiê zupe³nie nie przygotowani na widok, jaki ujrzeli.Bourne zamkn¹³ na chwilêoczy, nie mog¹c go znieœæ.Stary Fontaine, tak jak niedawno m³ody Izmael,wisia³ na balustradzie pod pustym otworem okiennym po wypchniêtym si³¹podmuchu witra¿u.Z g³êbokich ran na jego twarzy s¹czy³a siê powoli krew,cia³o zaœ by³o omotane cienkimi kablami prowadz¹cymi do stoj¹cych po obustronach kaplicy czarnych skrzyñ.OdejdŸcie! - krzykn¹³ Fontaine.-Uciekajcie, g³upcy! Materia³y wybuchowe.O, Bo¿e!Niech pan po mnie nie rozpacza, monsieur le cameleon.Z radoœci¹ do³¹czê domojej ¿ony.Ten œwiat jest zbyt okropny nawet dla mnie.Ju¿ mnie nie bawi.Uciekajcie! Wszystko zaraz wybuchnie, obserwuj¹ nas!Szybko! - rykn¹³ komandos i rzuci³ siê w bok, chwytaj¹c Bourne'a za marynarkê.Obaj potoczyli siê miêdzy rosn¹ce przy œcie¿ce krzewy.Eksplozja, która nast¹pi³a w u³amek sekundy potem, by³a potê¿na, przeraŸliwieg³oœna i towarzyszy³ jej oœlepiaj¹cy p³omieñ.Mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie, i¿ wniewielk¹ wyspê uderzy³ pocisk z g³owic¹ termoj¹drow¹.Ogieñ buchn¹³ wysoko wnocne niebo, lecz zaraz przygas³, pozostawiaj¹c po sobie roz¿arzonepogorzelisko.Œcie¿ka! - wycharcza³ Jason, unosz¹c siê z trudem na nogi.- Musimy dotrzeæ doœcie¿ki!Jest pan w marnej formie, mon.Ty zajmij siê sob¹, a ja sob¹!Zdaje siê, ¿e przed chwil¹ zaj¹³em siê nami obydwoma.Wiêc dostaniesz pieprzony medal, a ja dorzucê ci kupê forsy, ale teraz prowadŸdo œcie¿ki!Przedzieraj¹c siê przez tropikaln¹ gêstwinê, dwaj mê¿czyŸni dotarli wreszcie dozaroœniêtej dró¿ki zaczynaj¹cej siê nie dalej ni¿ dziesiêæ metrów za dymi¹cymiruinami kaplicy.Ukryli siê na jej skraju, a po nie wiêcej ni¿ kilku sekundachznalaz³ ich tu ni¿szy komandos.S¹ przy po³udniowym skraju palmowego zagajnika - szepn¹³.- Czekaj¹, a¿ dymsiê rozrzedzi, ¿eby sprawdziæ, czy ktoœ ocala³, ale nie mog¹ czekaæ zbytd³ugo.By³eœ tutaj? - zapyta³ ze zdumieniem Jason.- Z nimi?Ju¿ panu mówi³em, mon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]