[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.có¿, nied³ugo odzyska onaswoj¹ wyra­zistoœæ, podobnie jak i imiê wróci do jego pamiêci, Gibril by³ tegopewien, bo czy¿ jego mo¿liwoœci nie powiêksza³y siê z ka¿dym dniem, czy¿ on nieby³ tym, który przywrócony do swojej chwa³y ciœnie przeciwnika w dó³, ponowniew Najciemniejsz¹ G³êbiê? - To imiê: có¿ to mog³o byæ? Cz-coœ? Czu Cze CzinCzou.Niewa¿ne.Wszystko w swoim czasie.***Ale miasto w swoim zepsuciu moralnym nie chcia³o poddaæ siê nowe­mu panowaniukartografów, zmieniaj¹c kszta³t wed³ug w³asnego wi­dzimisiê i bez ostrze¿eniauniemo¿liwiaj¹c Gibrilowi zbli¿anie do obranych celów w jakiœ systematycznysposób, który by przecie¿ wola³.W niektóre dni skrêca³ na rogu przy koñcuwspania³ej kolum­nady zbudowanej z cia³a ludzkiego i pokrytej skór¹, którakrwawi³a, jeœli siê j¹ podrapa³o, i nagle znajdowa³ siê na nie wykorzystanychterenach, pustkowiu nie ujêtym na mapie, na którego obrze¿u móg³ rozpoznaæwysokie sylwetki znajomych budowli, kopu³ê katedry œw.Paw³a, sypi¹c¹ iskrami,œwiecê zap³onow¹ Wie¿y Telekomunika­cyjnej, rozsypuj¹ce siê na wietrze jakzamki z piasku.B³¹dz¹c prze­chodzi³ przez anonimow¹ pl¹taninê parków iwychodzi³ na zat³oczone ulice West Endu, na których, ku os³upieniu kierowców, znieba zacz¹³ padaæ kwas, wypalaj¹c wielkie dziury w nawierzchni dróg.W tympandemonium mira¿y czêsto s³ysza³ œmiech: miasto wyœmiewa³o jego bezsi³ê,oczekuj¹c poddania siê, przyznania, ¿e nie jest nawet w stanie obj¹æ rozumemtego, co tu istnieje, a có¿ dopiero mówiæ o zmienia­niu.Wykrzykiwa³przekleñstwa pod adresem wci¹¿ niewidocznego przeciwnika, b³aga³ Boga onastêpny znak, obawiaj¹c siê, ¿e jego si³y naprawdê nigdy nie sprostaj¹zadaniu.Krótko mówi¹c, stawa³ siê najbardziej ¿a³osnym i zszarganym zarchanio³Ã³w; ubiór jego brudny, w³osy d³ugie i przet³uszczone, podbródekpokryty kêpkami nieujarzmionych k³aków.W takim w³aœnie ¿a³osnym stanie dotar³do stacji metra Angel.Musia³ byæ wczesny ranek poniewa¿ na jego oczach g³êbia wy­plu³a z siebieobs³ugê, która otworzy³a, a nastêpnie odci¹gnê³a meta­low¹ kratê nocy.Wszed³za nimi pow³Ã³cz¹c nogami, g³owa spuszczo­na, rêce g³êboko w kieszeniach (planulic zosta³ ju¿ dawno wyrzuco­ny); i podniós³szy w koñcu oczy, znalaz³ siêtwarz¹ w twarz z osob¹, która by³a bliska p³aczu.- Dzieñ dobry - zaryzykowa³, a m³oda kobieta w kasie biletowej odpowiedzia³a zgorycz¹: - Co w nim takiego dobrego, chcia³abym wiedzieæ - i teraz dopieropojawi³y siê jej ³zy, pe³ne, kuliste i obfite.- No dobrze, ju¿ dobrze, mojedziecko - powiedzia³ i dziewczyna spojrza³a na niego z niedowierzaniem.- Niejest pan wcale ksiêdzem - wyrazi³a swoje zdanie.Odpowiedzia³ trochêniezdecydowanie: - Jestem Anio³em, Gibrilem.- Rozeœmia³a siê, równieniespodziewa­nie, jak wczeœniej zaczê³a p³akaæ.- No tak, tylko ¿e anio³yzwisaj¹ tu z lamp ulicznych na Bo¿e Narodzenie.Ozdoby.Tylko, ¿e Rada Miej­skawiesza je za szyjê.- Nic nie mog³o zbiæ go z tropu.- Jestem Gibril -powtórzy³ i utkwi³ w niej wzrok.- Recytuj.- I ku swemu zdziwie­niu, które znaciskiem podkreœli³a, nie mogê uwierzyæ, ¿e to robiê, ¿e zwierzam siê jakiemuœw³Ã³czêdze, nie podoba mi siê to, wie pan, kasjerka biletowa zaczê³a mówiæ.Nazywa³a siê Orfea Phillips, mia³a dwadzieœcia lat, utrzymywa­³a obydwojerodziców, zw³aszcza teraz, kiedy jej postrzelona siostra Hiacynta utraci³apracê fizjoterapeutki „pakuj¹c siê w jakiœ zupe³ny nonsens”.M³ody cz³owieknazywa³ siê, bo, a jak¿e, by³ w tym i m³o­dy cz³owiek, Uriasz Moseley.Nastacji ostatnio zainstalowano dwie b³yszcz¹ce nowe windy, i Orfei i Uriaszowipowierzono ich obs³ugê.W godzinach szczytu, kiedy pracowa³y obydwa dŸwigi,by³o ma³o czasu na rozmowy; jednak w innych porach dnia u¿ywano tylko jednego.Orfea stawa³a wówczas na stanowisku kontroli biletów nie opodal szybu windy iUriemu uda³o siê spêdziæ wiele godzin na rozmowie z ni¹ tam na dole, wspiera³siê o futrynê drzwi swojej b³yszcz¹cej windy i czyœci³ zêby srebrna wyka³aczk¹,któr¹ jego pra­dziadek dawno temu dziubn¹³ jakiemuœ w³aœcicielowi plantacji.By³a to prawdziwa mi³oœæ.- Ale mnie ponios³o uczucie - zawodzi³a Orfea przedGibrilem.- Jestem zbyt szybka, by zachowaæ rozs¹dek.Pewne­go popo³udnia, przys³abym ruchu, opuœci³a swój posterunek i stanê³a przed nim, kiedy by³ akuratpochylony i czyœci³ zêby, i widz¹c to spojrzenie jej oczu, od³o¿y³ wyka³aczkê.Po tym wydarzeniu zacz¹³ przychodziæ do pracy sprê¿ystym krokiem; ona równie¿by³a w siód­mym niebie, zje¿d¿aj¹c codziennie do wnêtrza ziemi.Ich poca³unkistawa³y siê coraz d³u¿sze i bardziej namiêtne.Czasami nie potrafi³a oderwaæsiê od niego, kiedy dzwoniono po windê; Uriasz musia³ j¹ wtedy odpychaækrzycz¹c, „Opanuj siê, dziewczyno, ludzie czekaj¹”.Uriasz podchodzi³ do swojejpracy jak do powo³ania.Mówi³ Orfei o dumie z munduru, który nosi, ozadowoleniu ze s³u¿by dla spo³e­czeñstwa, z tego, ¿e daje spo³eczeñstwu ¿ycie.Pomyœla³a, ¿e brzmi to nieco pompatycznie i chcia³a powiedzieæ: „Uri,cz³owieku, ty ¿eœ tutaj tylko windziarz”, ale wyczuwaj¹c, ¿e taki realizm nieby³by mile przyjêty, powstrzymywa³a swój nieznoœny jêzyk, a œciœlej mówi¹c,wsadza³a go w jego usta.Ich uœciski w tunelu przekszta³ci³y siê w wojny.Próbowa³, po­wiedzmy, oderwaæsiê od niej, wyg³adzaj¹c swój mundur, kiedy ugryz³a go w ucho i wsadzi³a rêkêdo jego spodni.- Chyba zwariowa­³aœ - powiedzia³, ale ona kontynuj¹c,zapyta³a: - No to co? Przeszka­dza ci to?Jak mo¿na by³o przewidzieæ, przy³apano ich: skargê z³o¿y³a do­brotliwa kobietaw chustce na g³owie i tweedowym p³aszczu.Mieli szczêœcie, ¿e nie wyrzucono ichz pracy.Orfeê „uziemiono”, oderwa­no od szybów i wind, przeniesiono na górê iodizolowano w kasie biletowej.Co gorsza jej miejsce zajê³a stacyjna piêknoœæ,Rachela Watkins.- Wiem, co siê dzieje - krzyknê³a ze z³oœci¹.- Widzê wyraztwarzy Racheli, kiedy wje¿d¿a na górê, poprawia w³osy i nie wiedzieæ cojeszcze.- Uriasz unika³ obecnie wzroku Orfei.- Nie mam pojêcia, jak pan zmusi³ mnie, abym opowiedzia³a swoj¹ historiê -zakoñczy³a niezdecydowanie.- Nie jesteœ pan ¿ad­nym anio³em.To pewne.- Alenie potrafi³a, mimo ¿e usilnie próbo­wa³a, wyrwaæ siê spod w³adzy jegoparali¿uj¹cego spojrzenia.- Wiem - powiedzia³ jej - co jest w twoim sercu.Siêgn¹³ przez okienko kasy i uj¹³ jej nie opieraj¹c¹ siê d³oñ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •