[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie,zamieszkuj¹cy nagie ska³yblisko polarnego krêgu.byli szczêœliwi.Na wyspie ¿y³o kilkaset osób, a ichhistoria liczy³asobie co najmniej tysi¹c lat.Byli chrzeœcijanami.”Od wrzosowisk powia³ lekki wiatr.Mirek wpatrywa³ siê w Chris w nieopanowany sposób, jak kocur w ptaszka, jak wcoœ dozjedzenia.Nie zna³em go od tej strony – musia³ nabraæ wprawy w zdobywaniukobiet.Kiedy tosiê sta³o? W Ameryce?O l a! – przypomnia³o mi siê znowu.Mirek ignorowa³ moj¹ obecnoœæ, jakbydopiero terazwysz³o na jaw, ¿e tylko on umie rozmawiaæ w jej jêzyku.Jakby byli cz³onkamiklubu, doktórego nie mam wstêpu.Przepytywa³ dziewczynê, na czym polega projekt, wktórympracowa³a.– Na Old Storr powsta³ oddzia³ firmy Virtuality Old Storr, którego hitem maj¹byæ programydo strockerów.Strockery to przysz³oœæ – przekonywa³a Chris.– Tego jeszcze niema na rynku,ale œwiatowa promocja ruszy lada chwila.Zaanga¿owane w to bêd¹ najwiêkszekorporacje.– Bo czym jest strocker? – pyta³a retorycznie.– Wiêc najpierw to gumowy czepekzwtopion¹ weñ siatk¹ niezwykle cienkich, cieñszych od w³osa przewodów idetektorem sygna³Ã³wu podstawy czaszki.Nastêpnie modem z mikrokomputerem i oczywiœcie telefon.¯ebywyprodukowaæ to wszystko, trzeba dziesi¹tków przedsiêbiorstw na ca³ym œwiecie.My robimyelektroniczne programy tych urz¹dzeñ.– Ale po co?– wtr¹ci³em.– Och, to jasne.– odpar³a Chris.Strockery s¹ do g³askania.W tym jestca³y hit.– Do g³askania? – zapyta³em, pewien, ¿e przy³apa³em j¹ na jakimœ g³upstwie.– Tak.Wszyscy teraz latamy po œwiecie i zawsze wi¹¿e siê to z jak¹œ psychiczn¹szkod¹, bozostawiamy w domu bliskich.Po to s¹ w³aœnie strockery – ¿eby mo¿na by³oprzes³aæ czu³e gestyprzez telefon.Odezwa³ siê sygna³ komórki.Wyjê³a telefon z torebki i jej twarz rozjaœni³asiê.Z³apa³a zaramiê Mirka i po³o¿y³a palec na wargach, s³ucha³a.Potem rzek³a rozpromieniona:– Dzwoni³a Janice! Jest w Dunvegan.Dosta³a pracê na Old Storr.Proponuje,¿ebyœ tamprzyjecha³.– To œwietnie – ucieszy³ siê Mirek s³abym g³osem.Zbyt dobrze go zna³em, bywiedzieæ, ¿ek³amie.By³ przera¿ony!Nie s³ucha³em, co mówili.O wiele bardziej interesowa³a mnie sama Chris.Nawetnie jakokobieta, bo dystans cywilizacyjny miêdzy nami wyklucza³ wszelkie zbli¿enie.Interesowa³amnie ona sama, jak egzemplarz jakiegoœ egzotycznego zwierzêcia.Jeszcze kwadrans temu, przygl¹daj¹c siê gotykowi kalek na wózkach idemonstracjibagiennych koników, nie mia³em pojêcia, ¿e czu³e gesty mo¿na ju¿ przes³aæ przeztelefon jakzapisany papier.Wydawa³o mi siê, ¿e by okazaæ czu³oœæ, konieczna jestwspó³obecnoœæ, leczokazywa³o siê to ju¿ niekonieczne.– Jesteœ dziennikarzem? – zapyta³a.– Tak.– Obawiam siê, ¿e o Wyspie na razie nie bêdziesz móg³ pisaæ – uœmiechnê³a siêprzepraszaj¹co.– Rozumiesz: wszystko to objête jest wci¹¿ tajemnic¹.Zdecydowali beze mnie, ¿e skoro ju¿ tu jesteœmy, pójdziemy na moor zwiedziæprehistoryczn¹ wieœ, której szcz¹tki zachowa³y siê nieopodal.Œcie¿ka prowadzi³a wœród wysokich do ramion paproci.Szed³em z ty³u,przygl¹daj¹c siêMirkowi, tokuj¹cemu przed Chris jak indor.Gdy weszliœmy na szczyt wzgórza, zostawiaj¹c za plecami Widecombe, przed nami –a¿ dolinii horyzontu, ale i dalej, do Moretonhampstead i drogi numer 30, rozpostar³asiê Pustka.Poroœniêta wrzosami i traw¹.Gdzieniegdzie bagienna roœlinnoœæ kry³a œwiêtekamienne krêgiGalów i pionowe fallusy z kamienia.Siedliœmy na œcie¿ce i jêliœmy przegl¹daæmapê.Odprehistorycznej wsi dzieli³y nas dwie mile.Po drugiej stronie œcie¿ki le¿a³o wtrawie stadkobaranów ze swym przewodnikiem.Dzieli³o nas ze dwadzieœcia metrów.Baranyzerwa³y siê zbagna i odbieg³y.– Szkoda – westchnê³a Chris – takie ³adne zdjêcie bym im zrobi³a.Zesz³a ze œcie¿ki, i trzymaj¹c w rêkach aparat, pobieg³a w stronê zwierz¹t.Powiedliœmy zani¹ wzrokiem, podziwiaj¹c jej figurê i notuj¹c w milczeniu nieporadne kroki.Czu³em wyraŸnie,¿e Mirka z³oœci moje towarzystwo.Wola³by byæ z now¹ znajom¹ sam na sam.Uszed³szyniewiele kroków, Chris nagle krzyknê³a, bo wpad³a do kolan w jak¹œ ka³u¿ê.– Czeka ciê niez³e pranie! – zaœmia³ siê Mirek.Ale Chris nie by³o o œmiechu.Zblad³a, zacisnê³a zêby i próbowa³a wydobyæ siêopresji.Ka¿dy ruch pogr¹¿a³ j¹ w trzêsawisku.Walczy³a niezdarnie i widaæ by³o, ¿ejeœli ktoœ jej niepomo¿e, uwala sobie b³otem nie tylko spodnie, ale i ¿akiet.Poszed³em w jejkierunku.Krzycza³em:– Nie ruszaj siê.Idê do ciebie!Stara³em siê nie zgubiæ w¹skiej na pó³ stopy, owczej œcie¿ki, i unikaæ miejscporoœniêtychcharakterystyczn¹, bagienn¹ traw¹.Niespodziewanie jednak poczu³em, ¿e samwœlizgujê siê wziemiê.Ciep³e bagno jê³o wsysaæ mnie do wnêtrza jak jakaœ monstrualna, kiszka.W jednejchwili utkwi³em w niej do po³owy uda! Piêæ metrów dalej Chris ba³a siê ruszyæ wswojejpu³apce.Patrzy³a na mnie wrogo.Ogarn¹³ mnie przeraŸliwy lêk.Jeœli trafi³em na ukryte bagno, jedno z tych,których takwszyscy siê bali, to nikt nie udzieli nam pomocy.A strach sprawi, ¿e nawetMirek nie ruszy zmiejsca, by sprowadziæ kogoœ z zewn¹trz.Bêdzie patrzy³, jak centymetr pocentymetrzepogr¹¿amy siê w trzêsawisku.Jeœli nawet ktoœ obcy pojawi siê na œcie¿ce, toprzecie¿ nie bêdziemia³ tyczki, drabiny czy ko³a ratunkowego.Nikt nie zbacza ze œcie¿ek na moor.Patrzy³em naChris.Miota³a siê.Jej twarz kolejno goœci³a rozpacz, lêk i nadziejê.Odwróci³a g³owê, jakbynawet w chwili, gdy grozi³o jej utopienie w b³ocie, wola³a zostaæ sama.Powietrze pachnia³ognilnie i s³odko.Wiatr du³ z pó³nocy.By³ to ten sam odwieczny wietrzyk, któryrozwiewa³sierœæ psa Baskervillów, kêdziory Neandertalów i rude czupryny Galów.Niedalekosta³okrólewskie wiêzienie – H.M.Prison Dartmoor.Jedyne na œwiecie wiêzienie,które niepotrzebuje murów.Chris wreszcie siê rozp³aka³a.„Shit, shit! shit!” – powtarza³a wœciekle.Mireksta³ na œcie¿cew milczeniu, gryz¹c piêœæ.– Lecê po pomoc! – krzykn¹³ wreszcie.Obok mnie przysiad³ ma³y, czarny ptaszek, bardzo zainteresowany moimi oczyma.– Won! – wrzasn¹³em z ca³ej si³y.Nad moj¹ g³ow¹, ca³kiem nisko, zbyt nisko, byby³o tobezcelowe, rozœwiergota³o siê ca³e stado ma³ych, skrzydlatych piranii.Spróbowa³em obróciæ siê trochê i zapad³em siê jeszcze g³êbiej.Ze strachurzuci³em siê wprzód, jak w wodê.Zdumia³em siê, bo kobierzec trawy jednak mnie utrzyma³.Tu¿obokzaczyna³ siê twardszy grunt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]