[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprê¿ystym krokiem pomaszerowa³ do schodów.Ignorowa³ wœciek³e wo³ania magów,którzy w³aœnie odkryli, jak trudno jest rzuciæ czar w pomieszczeniuzaprojektowanym tak, ¿eby by³o odporne na magiê.Octavo szarpnê³o siê, ale Trymon trzyma³ je mocno.Bieg³ teraz, nie zwracaj¹cuwagi na przera¿aj¹ce iluzje pod pach¹, na ksiêgê zmieniaj¹c¹ siê w rzeczykosmate, lodowate albo kolczaste.Rêka muzdrêtwia³a.Lekkie œwiergocz¹ce dŸwiêki, które s³ysza³ przez ca³y czas, teraznabra³y mocy.Pojawi³y siê te¿ inne: g³osy drwi¹ce, wzywaj¹ce go, g³osy istotniewyobra¿alnie strasznych, które Trymonowi a¿ nazbyt ³atwo by³o sobiewyobraziæ.Przebieg³ przez G³Ã³wny Hol i ruszy³ schodami w górê.Cienieporuszy³y siê, zgêstnia³y i otoczy³y go zwartym krêgiem.Nagle zda³ sobiesprawê, ¿e coœ go œciga.coœ na giêtkich nogach, biegn¹ce nieprzyzwoicieszybko.Lód osiada³ na œcianach.Drzwi siêga³y po niego, kiedy je mija³.Schodypod nogami sprawia³y wra¿enie jêzyka.Nie na darmo Trymon przez d³ugie godziny rozwija³ psychiczne musku³y wniezwyk³ym uniwersyteckim odpowiedniku sali gimnastycznej.Nie ufaj zmys³om,powtarza³ sobie, gdy¿ ³atwo je oszukaæ.Schody gdzieœ tu s¹.za¿¹daj, ¿ebyby³y, powo³aj je do istnienia, i ch³opie, lepiej zrób to dobrze, bo niewszystko tu jest iluzj¹.Wielki A'Tuin zwolni³.P³etwami wielkoœci kontynentów niebiañski ¿Ã³³w walczy³ z przyci¹ganiem gwiazdy.Czeka³.Nie mia³ czekaæ d³ugo.Rincewind ostro¿nie wkroczy³ do G³Ã³wnego Holu.P³onê³o tu kilka pochodni iwygl¹da³o na to, ¿e przygotowano wszystko do jakiegoœ magicznego rytua³u.Jednak ceremonialne œwiece le¿a³y poprzewracane, a wyrysowane kred¹ z³o¿oneoktogramy by³y zamazane, jakby ktoœ po nich tañczy³.W powietrzu unosi³ siêzapach przykry nawet wed³ug liberalnych norm Ankh-Morpork.By³a w nim sugestiasiarki, lecz w g³êbi coœ znacznie gorszego.Cuchnê³o jak dno stêch³ejsadzawki.Coœ trzasnê³o i z daleka zabrzmia³ chór okrzyków.- Chyba pad³a brama - zauwa¿y³ Rincewind.- Wynoœmy siê st¹d - zaproponowa³a Bethan.- Podziemia s¹ tam - poinformowa³ mag i skrêci³ pod ³uk sklepienia.- Tam na dole?- Tak.Wolisz zostaæ tutaj?Z pierœcienia w œcianie wyj¹³ pochodniê i ruszy³ schodami w dó³.Po kilkukondygnacjach skoñczy³a siê boazeria na œcianach i pozosta³y surowe kamienie.Tu i ówdzie ciê¿kie drzwi sta³y otworem.- Coœ s³ysza³em - stwierdzi³ Dwukwiat.Rincewind zacz¹³ nas³uchiwaæ.Z g³êbi lochów dochodzi³y jakieœ g³osy.Niebrzmia³y przera¿aj¹co.Mieli wra¿enie, jakby wielu ludzi dobija³o siê do drzwii wo³a³o „Ej! Rup!"- To nie te Stwory z Wymiarów Piekie³, o których nam opowiada³eœ? - upewni³asiê Bethan.- One tak nie przeklinaj¹ - odpar³ Rincewind.- ChodŸmy.Pobiegli wilgotnymi korytarzami, pod¹¿aj¹c za krzykami, przekleñstwami ipotwornym kaszlem, który dodawa³ im odwagi.Cokolwiek tak siê krztusi, niemo¿e stanowiæ wielkiego zagro¿enia.W koñcu dotarli do drzwi osadzonych we wnêce.Wygl¹da³y na dostatecznie mocne,by powstrzymaæ morze.Znajdowa³o siê w nich ma³e okratowane okienko.- Hej! - zawo³a³ Rincewind.Nie by³ to szczególnie wymyœlny okrzyk, ale nic lepszego nie przysz³o mu dog³owy.Zapad³a cisza.Po chwili zza drzwi odezwa³ siê g³os.- Kto tam? - zapyta³ bardzo powoli.Rincewind natychmiast go rozpozna³.Dawno temu, w upalne popo³udnia w klasie,ten g³os wyrywa³ go z marzeñ w krainê grozy.Nale¿a³ do Lemuela Pantera, którykiedyœ swoim celem ¿yciowym uczyni³ wbicie do g³owy m³odemu studentowi podstawwró¿b i przywo³añ.Rincewind pamiêta³ te oczy jak wiert³a na œwiñskiej twarzy,pamiêta³ g³os mówi¹cy: „A teraz pan Rincewind narysuje na tablicy odpowiednisymbol".A potem tysi¹c mil drogi wœród milcz¹cych kolegów, kiedy usi³owa³sobie przypomnieæ, o czym brzêcza³ ten g³os piêæ minut temu.Jeszcze teraztrwoga œciska³a mu krtañ i drêczy³o niejasne poczucie winy.Piekielne Wymiarynie mia³y z tym nic wspólnego.- Przepraszam pana, to ja, proszê pana, Rincewind - wykrztusi³.Zauwa¿y³spojrzenia Dwukwiata i Bethan.Odchrz¹kn¹³.- W³aœnie -doda³ g³osem takstanowczym, na jaki tylko móg³ siê zdobyæ.- To ja: Rincewind.Tak jest.Po drugiej stronie zaszeleœci³y szepty.- Rincewind?- Jaki prinz ?- Przypominam sobie takiego ch³opaka, Zupe³nie siê nie.- Zaklêcie, pamiêtacie?- Rincewind?Przez chwilê trwa³o milczenie.Wreszcie g³os zapyta³:- W zamku pewno nie ma klucza, co?- Nie - przyzna³ Rincewind.- Co powiedzia³?- ¯eniê.- To dla niego typowe.- Ehem.Kto tam jest? - zapyta³ Rincewind.- Mistrzowie Magii - odpar³ z godnoœci¹ g³os.- Dlaczego?Znowu cisza, zak³Ã³cana tylko o¿ywion¹ dyskusj¹ zak³opotanych szeptów.- My, tego.jesteœmy tu zamkniêci - wyjaœni³ niechêtnie g³os.- Jak to? Z Octavo? Szepty.- Octavo.w³aœciwie tu.w³aœciwie go nie ma.- Aha.Ale wy jesteœcie - powiedzia³ Rincewind jak najuprzejmiej, uœmiechniêtyniczym nekrofil w kostnicy.- Jak siê zdaje, tak w³aœnie wygl¹da sytuacja.- Czy mo¿emy wam jakoœ pomóc? - spyta³ gorliwie Dwukwiat.- Mo¿ecie nam pomóc st¹d wyjœæ.- Potrafimy otworzyæ zamek? - spyta³a Bethan.- Nic z tego - odpar³ Rincewind.- Absolutnie odporny na z³odziei.- Cohen by pewnie potrafi³ - stwierdzi³a lojalnie dziewczyna.-Gdziekolwiekteraz jest.- Baga¿ szybko wy³ama³by te drzwi - doda³ Dwukwiat.- No to po sprawie - oœwiadczy³a Bethan.- WyjdŸmy na œwie¿e powietrze.Wka¿dym razie œwie¿sze.Odwróci³a siê.- Zaraz, zaraz - powstrzyma³ j¹ Rincewind.- To typowe, prawda? BiedaczyskoRincewind i tak nic nie wymyœli, prawda? Nie, to tylko têpy kloc, nic wiêcej.Kopnijcie go przechodz¹c.Nie ma co na niego liczyæ, jest.- No dobrze - wtr¹ci³a Bethan.- Mów, jaki masz pomys³.-.nikim, durniem, zwyczajnym.Co?- Jak zamierzasz otworzyæ te drzwi?Rincewind przygl¹da³ siê jej, rozdziawiaj¹c usta.Potem spojrza³ na drzwi.By³ynaprawdê solidne, a zamek ocieka³ wrêcz pewnoœci¹ siebie.Ale kiedyœ, bardzo dawno temu, uda³o mu siê tam wejœæ.Student Rincewind pchn¹³te drzwi, a one ust¹pi³y.A po chwili Zaklêcie wskoczy³o mu do g³owy izrujnowa³o ¿ycie.- Pos³uchaj - odezwa³ siê g³os zza kratki, najdelikatniej jak tylko potrafi³.- IdŸ i poszukaj jakiegoœ maga.No, b¹dŸ grzecznym ch³opcem.Rincewind nabra³ tchu.- Cofnijcie siê - rzuci³.- Co?- Schowajcie siê za czymœ - warkn¹³.G³os dr¿a³ mu tylko odrobinê.- Wy te¿ -doda³, zwracaj¹c siê do Bethan i Dwukwiata.- Przecie¿ nie mo¿esz.- Mówiê powa¿nie!- Mówi powa¿nie - potwierdzi³ Dwukwiat.- Widzisz tê ma³¹ ¿y³kê na skroni?Kiedy pulsuje mu w³aœnie tak, to znaczy.- Zamknij siê!Rincewind niepewnie wyci¹gn¹³ rêkê i wskaza³ zamek.Panowa³a absolutna cisza.Bogowie, pomyœla³.Co teraz?W ciemnoœciach jego umys³u Zaklêcie poruszy³o siê niespokojnie.Rincewind próbowa³ dostroiæ siê do rezonansu czy czegokolwiek innego, cowystêpuje w metalu zamka.Gdyby zasia³ chaos wœród atomów, ¿eby siêrozpad³y.Nic siê nie sta³o.Prze³kn¹³ œlinê i skoncentrowa³ umys³ na drewnie.By³o stare, niemalskamienia³e i pewnie nie zap³onê³oby nawet wymoczone w oliwie i wrzucone napalenisko.Spróbowa³ mimo to, t³umacz¹c pradawnym moleku³om, ¿e powinnypodskakiwaæ, by zwiêkszyæ temperaturê.W pe³nej napiêcia ciszy swego umys³u zmierzy³ gniewnym wzrokiem Zaklêcie.WyraŸnie os³upia³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]