[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie da³em siêwci¹gn¹æ, sucho nakaza³em jej z powrotem za³o¿yæ opaskê.Nastêpnie zrobi³em zni¹, co chcia³em.Po jakimœ czasie chwyci³y j¹ bóle i urodzi³a niewidomego ch³opca, co mniebardzo uradowa³o.Nazwa³em go Goulou i natychmiast ochrzci³em, zgodnie zrytua³em oblewaj¹c mu twarz moczem.Zebra³em garœæ koœci nale¿¹cych do ma³py o fioletowym ty³ku i poszed³em szukaæProutto.Pozwoli³em mu, w drodze nadzwyczajnej ³aski, zerkn¹æ na szcz¹tkipotomka.- Sam siê przekonaj, najszczêœliwszy Proutto, ¿e dziecko p³ci mêskiej, którewysz³o z brzucha Aby, nie by³o normalne.Wcale nie jest do ciebie podobne.Towykapany portret tej kanali, twojego przodka.Ta sama wredna gêba.- S³usznie mówisz, Gisou.- Raduj siê, Proutto, przynoszê ci dobr¹ nowinê: Aba odda³a ducha.Teraz jesteœwdowcem.Mo¿esz wiêc bez przeszkód poœlubiæ tê m³od¹ damê, która zaw³adnê³atwoim sercem.Wszystkie wróble ju¿ o tym æwierkaj¹.- Chwa³a ci, Gisou.- Szybko, za³Ã³¿ z powrotem opaskê i idŸ jej poszukaæ.*Snu³em siê wzd³u¿ brzegu, zgnêbiony samotnoœci¹ i nud¹.B³êkitny byk, nietykaj¹c kopytami ziemi, zbieg³ pêdem z pagórka i wbi³ spi¿owe rogi w wielk¹ska³ê, która rozpad³a siê od jego potê¿nego ciosu.Ze zwierzêcia zosta³amarmolada, a struga krwi spryska³a rosn¹c¹ w oddali palmê kokosow¹.Zroszonedrzewo zaczê³o wiæ siê jak w¹¿.Pieñ nagina³ siê i skrêca³, a¿ utworzy³ pêtlê,przez któr¹ palma prze³o¿y³a swoj¹ zielon¹ koronê, po czym wyprostowa³a siêgwa³townie, zawi¹zuj¹c idealny supe³.Z piasku wy³oni³ siê b³yskawicznieogromny nó¿, którego ostrze przeciê³o na dwie równe czêœci przelatuj¹c¹ wpobli¿u mewê.Po³Ã³wki mew polecia³y dalej o jednym skrzydle, ka¿da w inn¹stronê.Cuda te nie mia³y dla mnie najmniejszego znaczenia, nie ja je sprawi³em.Niezdo³a³y nawet rozproszyæ mojego ponurego nastroju.Czy warto marnowaæ energiê, staraæ siê, czyniæ nadludzkie wysi³ki? A wszystkoto dla dwojga debili?Nawet jeœli doliczymy do tej pary niewidome dziecko, i tak nie zaspokoi tomoich ambicji.Zanim siê spostrzeg³em, te paso¿yty zaw³adnê³y moim umys³em,sprowadzi³y moje ¿ycie wewnêtrzne do swoich nêdznych wymiarów.By³em lalkarzem,zniewolonym przez swoje kukie³ki.Zacz¹³em marzyæ o ca³ych rzeszach ludzkich.O uczonych sposobach pozwalaj¹cychna manipulacje milionami istot w ró¿nym wieku i ró¿nej jakoœci.Wyobra¿a³emsobie nag³e zwroty, niespotykane przeobra¿enia, ukryte motywy.Sporz¹dza³emplany, przyjmowa³em strategie.Przedsiêwziêcie nabra³oby iœcie boskiego rozmachu.Mia³bym do przyznawanianieprzebran¹ iloœæ stanowisk: œwiêci, mêczennicy, papie¿e.Ca³a planetapokry³aby siê moimi wizerunkami.Wy³¹cznie na moj¹ czeœæ budowano bynieprzydatne dla nikogo pa³ace, wznoszono okaza³e pomniki.Ile¿ istnieñpoœwiêcano by mi ka¿dego dnia? Moje królestwo poch³onê³oby ka¿dy najnêdzniejszyskrawek.Na sam¹ myœl o czasie zmarnowanym na tym niedorzecznym zes³aniu,piêœci zaciska³y mi siê z wœciek³oœci.Przeklinaj¹c siê za to, ¿e by³em na tyleg³upi, by pozbyæ siê jedynych dostêpnych w tych stronach wiernych, zakrzykn¹³emw poetycznym porywie:- Gdybym¿ móg³ przywróciæ ci ¿ycie, dobra trzodo zoasowa! O s³odkie owieczkizb³¹kane pod ziemi¹, skubi¹ce korzenie Królestwa Drugiej Strony, nawet czarnyser zdo³a³bym uwarzyæ z waszego mleka, gdybyœcie powróci³y dzisiaj!Ledwie wypowiedzia³em te s³owa, gdy ze wszystkich stron otoczyli mnie Zoasi,p³acz¹c z radoœci i klepi¹c dziêkczynne mod³y.Mê¿czyŸni uderzali siê w piersii g³owê.Kobiety przytupywa³y i piszcza³y.By³em na tyle naiwny, by myœleæ, ¿e zginêli, podczas gdy oni zaledwie zniknêli.B³agali mnie, bym nie chowa³ urazy i przyj¹³ ich z powrotem na ³ono swojegokoœcio³a.Postawi³em warunek wstêpny, determinuj¹cy ich powrót do owczarni: nasze nowestosunki powinien zapocz¹tkowaæ S¹d Ostateczny i to taki, jak nale¿y.Nie by³o ich tysi¹ce.Zaledwie jakaœ setka.Ale ju¿ moja w tym g³owa, ¿eby im to wysz³o bokiem.*Przek³ad:Ewa KuczkowskaRysunki:Roland Topor haslo na PDF: wfcNr11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]