[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed kolejnym zakrętem dróżki zatrzymali się niezdecydowani, a w tym właśnie momencie na zakręcie pokazał się samotny mężczyzna.Miał na sobie brudno-szare spodnie i równie brudną koszulę.Skóra twarzy i rąk była ciemna, stopy bose.Był młody, czarnowłosy, o jasnych oczach, ale Peter nie zdołał odgadnąć jego narodowości, a nawet rasy.Obcy przystanął raptownie w miejscu, błyskawicznie wsunął prawą dłoń do kieszeni spodni, a potem powoli i ostrożnie przybliżył się.- Co tu robicie, obdartusy? - spytał po angielsku, z wyraźnym australijskim akcentem.Patrzyli na niego z otwartymi ustami, wreszcie Tanner doskoczył do obcego.- By Jove! Kim ty jesteś, człowieku? - zawołał.- Kim wy jesteście, ludzie? - odwrócił pytanie mężczyzna w brudnych spodniach i po namyśle wyjął rękę z kieszeni.- Jeżeli potrzebujecie pomocy, może jej wam udzielę.Wydaje mi się, że coś o was słyszałem.- Od kogo? - bąknął zdetonowany Shannon.Obcy zmierzył go lodowatym spojrzeniem.- W tej okolicy ja zadaję pytania - powiedział z naciskiem.- Skąd zwialiście?- Z obozu w Singapurze.- Aha, taaak - przeciągnął obcy, skinął głową i mówił dalej łagodniejszym tonem: - z Pasir Pandziang, prawda? Słyszałem o waszej ucieczce.Gdzie reszta?- Nie żyje - odparł Peter.- Z wyjątkiem jednego - poprawił grzecznie McNeill.- Tego spotkał los gorszy od śmierci, zresztą zupełnie zasłużenie.- Tortury?- Mhm, rodzaj tortur - zgodził się Alan.- Ożenił się na Sumatrze.Po raz pierwszy obcy uśmiechnął się.Geoffrey Tanner kręcił się w miejscu.Myśl, że napotkał rodaka, nie dawała mu spokoju.- Przepraszam za natarczywość.Czy pan jest Australijczykiem? Obcy zesztywniał.- Ja zadaję pytania, a odpowiedzi udzielam, gdy uznam to za stosowne - odparł twardo.- Mniejsza o to, czy jestem Australijczykiem, Chińczykiem, Malajczykiem, Holendrem czy Anglikiem.To was nie obchodzi.Chodźcie.Jeżeli chcecie, nazywajcie mnie Tommy.Takie dobre imię, jak każde inne.- Dokąd idziemy? - wyrwało się Shannonowi.- Rozpruł się worek z pytaniami? Odpowiem.Prowadzę was do oddziału partyzantów i doprowadzę, czy chcecie, czy też nie - ponownie wsunął prawą dłoń do kieszeni.Przepuścił ich przed siebie, poszedł za nimi.Od czasu do czasu rzucał krótkie uwagi bądź po angielsku, bądź też, ku zdumieniu Petera, w czystym malajskim.Po długotrwałym marszu dotarli do polanki otoczonej gąszczem wysokich gumowców, pomiędzy którymi widniały smukłe palmy kokosowe i bananowe, pozbawione jednak owoców.Na polance wznosiły się niskie, naprędce sklecone szałasy i spory płócienny namiot, z którego wyszedł na spotkanie przybyłych wysoki, jasnowłosy mężczyzna w wypłowiałym, zielonkawym, holenderskim mundurze i długich skórzanych butach.U pasa tkwił w ciemnej kaburze pistolet.Dwaj partyzanci rozmawiali przez chwilę w niezrozumiałym języku, najprawdopodobniej holenderskim, po czym mężczyzna w długich butach zwrócił się do trójki uciekinierów w płynnej, bezbłędnej angielszczyźnie:- Dopchaliście się wreszcie do nas, co? Trójka z Singapuru, tak?- Tak, szczątki grupy z Pasir Pandziang - stwierdził McNeill.- W porządku, Tommy, możesz wracać na posterunek - powiedział mężczyzna w długich butach, a gdy Tommy znikł w dżungli, zwrócił się do czekających cierpliwie uciekinierów.Nazywajcie mnie Mannock.To nie jest moje prawdziwe nazwisko, ale tutaj jestem Mannockiem.- pomyślał chwile i dodał: - Muszę was przebadać, konieczna ostrożność, rozumiecie.Proszę do namiotu, pan pierwszy zaprosił gestem najstarszego wiekiem McNeilla.Po dziesięciu minutach Mannock rozmawiał ze Shannonem, a później z Tannerem.Gdy ukończył badanie, jego stosunek do obcych stał się znacznie przyjemniejszy.Najwidoczniej resztki wątpliwości ulotniły się z jego głowy.- Wszystko w porządku – oznajmił z uśmiechem.- Możecie zostać z nami przez jakiś czas.Potem obmyślimy wam dalszą trasę.McNeill popatrzył na niego znacząco.- Muszę się dostać do Batawii - powiedział.Mannock skinął głową.Niewątpliwie w czasie rozmowy w cztery oczy Alan wyjawił mu jakaś tajemnicę, powiedział coś, co skłoniło partyzanta do traktowania nie znanego cywila ze specjalnym szacunkiem.- Zrozumiałe, panie pułkow.- przerwał pod naciskiem dłoni Alana.- Przepraszam, przyzwyczaiłem się do wojskowych stopni i ciągle się mylę.Widzi pan, mister McNeill, niełatwo wśliznąć się do stolicy.Działać musimy bardzo rozważnie.Ale.gospodarz ze mnie lichy - dorzucił z zakłopotanym uśmiechem.- Padacie ze zmęczenia, a ja was trzymam pod gołym niebem.Szałas przygotowany, trochę jedzenia się znajdzie.Shannon, McNeill i Tanner udali się do wskazanego pomieszczenia, obmyli, najedli się ryżu, napili wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •