Coulter Catherine 'MIASTECZKO COVE'

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, zamknij si� teraz Quinlan, musz� pomy�le�.- Dillonprzysun�� si� do biurka i wbi� wzrok w zdj�cie m�czyzny na ekranie komputera.Powiedzia� nieobecnym tonem: - To prawdopodobnie ta gnida, która mordujebezdomnych w Minneapolis.- Zostaw na chwil� gnid� w spokoju.My�l, prze�uwaj, oboj�tne.B�dzieszpróbowa� rozwa�y� wszelkie za i przeciw.Swoim komputerowym umys�em spróbujeszprzewidzie� wszystkie konsekwencje.Nie u�o�y�e� jeszcze na to programu?- Jeszcze nie, ale niewiele mi brakuje.Daj spokój, Quinlan, przecie� kochaszmnie dla mojego umys�u.Co najmniej trzy razy ocali�em twój ty�ek.Niezamieni�by� mnie na �adnego innego agenta.Zamknij si�.Musz� teraz podj��wa�n� decyzj�.- Masz dziesi�� minut.Ani sekundy d�u�ej.Musz� si� do niej dosta�.Diabliwiedz�, co jej tam robi�, czym j� szpikuj�.Jezu, mo�e ju� nie �yje.Albo j�ju� gdzie� przenie�li.Je�li typ, który mi przy�o�y�, pofatygowa� si�, �ebysprawdzi� moj� legitymacj�, to wiedz� ju�, �e jestem z FBI.Ale nawet je�li niesprawdzili, i tak nie mamy wiele czasu.Wiem, �e j� przenios�, bo to jedynerozs�dne posuni�cie.- Sk�d masz tak� pewno��, �e jest w tym o�rodku?- Nie zaryzykowaliby wywiezienia jej w inne miejsce.- Jacy �oni"? Nie, nie wiesz.A wi�c dziesi�� minut.Nie, cicho b�d�, Guinlan.- Dzi�ki Bogu, �e by�e� ju� dzi� rano na si�owni, bo inaczej musia�bym czeka�,jak b�dziesz wypaca� swoje kilogramy.Id� po kaw�.Quinlan uda� si� do niewielkiego pomieszczenia socjalnego w ko�cu korytarza.Czwarte pi�tro nie robi�o wra�enia nieprzyjemnego, niego�cinnego miejsca.Niemia�o prawa, odk�d do budynku zacz�to wpuszcza� turystów.Nie wygl�da�o tuzanadto oficjalnie, wszystko by�o raczej wys�u�one.Nadal le�a�o ja-snobr�zowelinoleum, z pok�adami �wiru, przez lata ca�e wdeptywanymi g��boko w jegopowierzchni�.Nala� sobie kubek kawy, pow�cha�, potem ostro�nie upi� �yk.Tak, kawa ci�glepowodowa�a skurcz w krtani, ale równocze�nie doskonale trzyma�a na wodzy nerwy.Prawdopodobnie bez niej agent federalny za�ama�by si� i zgin�� marnie.Potrzebowa� Dillona.Wiedzia�, �e w sytuacji, gdyby si� okaza�o, �e nie dadz�rady, Dillon stanowi�by �wietn� podpor�.Kusi�o go, �eby uda� si� z Duilesprosto do Marylandu, ale starannie przemy�la� spraw�.Siedzia� w tym a� poszyj�, a chcia� równie� uratowa� szyj� Sally.Nie mia� poj�cia o �rodkach ostro�no�ci w sanatorium Beadermeyera, ale Dillonje rozpracuje i b�d� mogli dosta� si� do �rodka.Nie móg� ryzykowa�zaalarmowania swojego szefa, Brammera.Nie móg� zaryzykowa�, �e sprawaratowania Sally spali na panewce.Upi� wi�cej kawy, poczu�, jak kofeina niemal równocze�nie dociera do mózgu i do�o��dka.Powróci� do pokoju Dillona.- Min�o dziesi�� minut.- Czeka�em na ciebie, Quinlan.Chod�my.- Tak po prostu? �adnych nowych argumentów? �adnego mówienia, �e mamytrzyna�cie procent szansy na to, i� jeden z nas sko�czy w jakim� rowie zpoder�ni�tym gard�em?- Nie - odpar� pogodnie Diii, wyj�� z drukarki kilka kartek papieru i wsta�.-Tu masz plan sanatorium.Chyba znalaz�em miejsce, któr�dy b�dziemy moglinajbezpieczniej dosta� si� do �rodka.- Podj��e� decyzj�, jeszcze zanim wyrzuci�e� mnie z pokoju.- Jasne.Chcia�em tylko rzuci� okiem na plan.Nie by�em pewien, czy mi si� udago zdoby�, ale uda�o si�.Chod�, poka�� ci najlepsz� drog� do �rodka.Powiedz,co o tym my�lisz.*- Czy zmusi�e� j� do umycia z�bów i wyp�ukania ust?- Tak, doktorze Beadermeyer.Oplu�a mnie p�ynem do p�ukania, ale troch� zosta�ojej w ustach.- Nienawidz� smrodu wymiocin ~ powiedzia� Beadermeyer, patrz�c na swoje buty.Wyczy�ci� je najlepiej, jak si� da�o.Na sam� my�l o tym, co zrobi�a, mia�ochot� znów j� uderzy�, ale nie mia�by z tego �adnej przyjemno�ci.By�anieprzytomna.- Nie b�dzie kontaktowa� jeszcze co najmniejprzez cztery godziny.Potem zmniejsz� dawk� i b�d�j� trzyma� w stanie mi�ego uspokojenia.- Mam nadziej�, �e dawka nie jest za du�a.- Nie b�d� g�upcem.Nie mam zamiaru jej zabija�, przynajmniej nie teraz.Niewiem jeszcze, co si� stanie.Jutro rano zabieram j� st�d.- Tak, zanim po ni� przyjdzie.- Czemu to powiedzia�e�, Holland? Do diab�a,sk�d to wszystko wiesz?- Po zastrzyku, który pan jej dal, siedziaiem koto niej, a ona szepta�a, �eJames na pewno tu przyjdzie, �e wie o tym.- To kompletna wariatka.Wiesz o tym, Holland.- Tak, doktorze.Psiakrew.Quinlan mo�e si� dowiedzie� wszystkiego, czego tylko b�dzie chcia� osanatorium, korzystaj�c z szybkiej informacji komputerowej.Poczu� pod pachamiwilgo� w�asnego potu.Cholera, to nie powinno by�o si� zdarzy�.Zacz��rozwa�a�, czy nie wywie�� jej st�d zaraz, jeszcze tej nocy.Powinni byli zabi� tego przekl�tego agenta, kiedy mieli go w swojej mocy, a �esi� bali, wi�c teraz on sam b�dzie musia� sobie z tym poradzi�.Je�li jest sprytny, je�li chce sobie zapewni� bezpiecze�stwo, powinien wywie��Sally od razu.Gdzie j� zabra�? Jezu, ale� by� zm�czony.Masuj�c kark, wróci� do swojegogabinetu.Pani Willard nie zostawi�a mu �adnej kawy, niech j� szlag trafi.Usiad� zamahoniowym biurkiem, które zapewnia�o ponadmetrowy dystans od pacjentów, irozpar� si� w fotelu.Kiedy pojawi si� tu Quinlan i jego kolesie z FBI? Beadermeyer wiedzia� napewno, �e si� pojawi.Przyjecha� za ni� a� do Cove.Przyjedzie te� i tutaj.Alejak pr�dko? Ile ma jeszcze czasu? Podniós� s�uchawk� i wybra� numer.B�d�musieli natychmiast podj�� decyzj�.Koniec zabawy.*Noc by�a czarna jak smo�a.Zostawili oldsmobila jakie� dwadzie�cia metrów przedbram� sanatorium Beadermeyera.Nad czarn� �elazn� krat� umieszczono ozdobnelitery, sk�adaj�ce si� w fantazyjny napis.- Pretensjonalny bydlak.- Tak - przytakn�� Dillon.- Niech pomy�l�, czy nie ma jeszcze czego�, copowinienem ci powiedzie� o naszym doktorku.Po pierwsze, nie s�dz�, �eby wieleosób dysponowa�o informacjami o nim.Jest wybitny i pozbawiony skrupu�ów.�wiatjest tak urz�dzony, �e je�li jeste� wystarczaj�co bogaty i dyskretny, a bardzochcesz kogo� usun�� w cie�, wtedy Beadermeyer przejmie tak� osob� z twoich r�k.Oczywi�cie to tylko plotki, ale kto wie? Komu Sally tak bardzo przeszkadza�a,�e umie�ci� j� tutaj? Pomy�l, Quinlan, mo�e ona jest naprawd� chora.- Nie jest chora.Kto j� umie�ci�? Nie wiem.Nigdy mi nie powiedzia�a.Nigdynie wymieni�a nazwiska Beadermeyera.Ale to musi by� on.Skieruj latark� dodo�u, Dillon.Tak lepiej.Kto wie, jaki ma system zabezpiecze�?- Tego nie mog�em znale��, ale spójrz, p�ot nie jest pod napi�ciem.Obaj byli ubrani na czarno, na r�kach mieli grube czarne r�kawice.Czterometrowej wysoko�ci p�ot nie stanowi� dla nich najmniejszego problemu.Lekko zeskoczyli na spr�yst� traw� po drugiej stronie ogrodzenia.- Jak na razie, ca�kiem nie�le - powiedzia� Guin-lan, zataczaj�c szeroki �uknisko trzyman� latark�.- Trzymajmy si� blisko linii drzew.Obaj m�czy�ni posuwali si� szybko, zgi�ci wpó�, za �wiat�em latarki, któraw�skim snopem o�wietla�a teren tu� przed nimi.- O cholera - zakl�� Dillon.- Co? Aha.- Dwa owczarki niemieckie gna�y w ich stron�.- Psiakrew, nie chc� ich zabija�.- Nie musisz.Tylko stój spokojnie, Dillon.- Co zamierzasz.Dillon zobaczy�, jak Quinlan wyci�ga spod czarnej bluzy owini�t� plastikiempaczuszk�.Rozwin�! j�; w �rodku znajdowa�y si� trzy kawatki surowego mi�sa.Psy by�y w odleg�o�ci zaledwie czterech metrów.Quinlan nadal si� nie poruszai,wyczekuj�c, wyczekuj�c [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Search

Podstrony