[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On z t¹ pokiereszowan¹ rêk¹ nie mo¿e ju¿ tego u¿ywaæ.Unios³emd³oñ do twarzy.Tkwi³ w niej pistolet ¯uka.- Kaza³ ci powiedzieæ.wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.¯uk mi goda³?- I ode mnie te¿ - doda³a Skierka cicho, jakby wiele j¹ to kosztowa³o.I wtedyprzypomnia³em sobie, ¿e j¹ spoliczkowa³em.- Przepraszam, ¿e ciê uderzy³em, Skierko.By³em zdenerwowany, nie panowa³em nadsob¹.- Wszystko rozumiem.-I naprawdê rozumia³a.Ta ma³a dorasta³a.Wa¿y³em pistolet w d³oni, napawaj¹c siê jego potêg¹.Otworzy³em go istwierdzi³em, ¿e zosta³y trzy pociski.Do wykorzystania przeze mnie.Tym razemnie nucê ciê w panice, ani ze strachu.W drugiej d³oni trzyma³em srebrne piórko.W¹chaj¹cy Genera³.Bóg Drzwi.Kluczdo Kota.- Skrybo! Wróci³eœ ze Srebrem! - krzyknê³a Skierka, - Dobra robota!Dobra robota?Có¿.nie da siê ubyæ.dobra robota, cholernie dobra robota! Wycho­dzi³em ztego ca³o!Wszystko w twoich rêkach, Skrybo.To twoja krucjata.Niech Syriusz ciêprowadzi.I wiedzia³em bardzo dobrze, co przez to rozumia³.Syriusz - psiagwiazda.Idê po was, wy wszyscy, których straci³em.Czêœæ trzeciaDzieñ dwudziestyTrzeci“Szklanka Fetysza.Czyste Narkotyki.Dobrzy przyjaciele.Gor¹ca partnerka".NapiórkowanyPó³noc.Pora zamykania sklepów.Wychodzê z domu, zamykam za so­b¹ drzwi naklucz.Jestem sam.Ulice Whalley Rangê lœni¹ w ciemnej mgie³ce.Gdzieniegdzieœwieci jeszcze latarnia; przyt³aczaj¹ca wiêkszoœæ od dawna ju¿ nie dzia³a.Nadmiastem, niczym niedzielne przekleñstwo, wisi ciep³e, parne powietrzeprzesycone zapachem deszczu.To nieomylna zapowiedŸ ulewy.Mia³a to byænajd³u¿sza niedziela w moim ¿yciu.Do dzie³a!Siêgn¹³em do kieszeni, wyci¹gn¹³em tubkê Vazu, rozejrza³em siê za po­tencjaln¹ofiar¹.Wypatrzy³em tak¹ jakieœ dwanaœcie samochodów od sie­bie, œlicznegojasnego forda transita, zaparkowanego jedn¹ par¹ kó³ na trotuarze, drug¹ najezdni.Ruszy³em w tamtym kierunku, myœl¹c: no dalej, ty sukinsynu, ty KocieGraczu, oœwieæ mnie wiedz¹! Niech poczujê na w³as­nej skórze, jak to jest!Id¹c, szuka³em jakiegoœ odpowiedniego Wurta, cze­goœ, w co móg³bym bezpiórkowowskoczyæ.Gdyby mi siê to uda³o.Mijaj¹c drugi samochód, spróbowa³em z Mistrzem Kraks.Bez powo­dzenia.Zawysokie progi, za czarne.Przy czwartym wozie wzi¹³em na warsztat PirataDrogowego.Nic z tego.To nie dla mnie.Kurwa maæ! Co ja robiê?Nie mia³em nawet prawa jazdy, nic.¯uk da³ mi parê lekcji, podczas którychkl¹³em jak szewc, œciskaj¹c kurczowo kierownice, a tu proszê, pla­nujê ZabórPojazdu Bez Wiedzy W³aœciciela.By³em ju¿ przy transicie.Po³o¿y³em d³oñ na klamce i wywo³a³em Ma³ego Rajdowca.Ma³y Rajdowiec to teatr najni¿szego poziomu, Wurt dla pocz¹tkuj¹­cych.Powinienem wejœæ w niego bez problemu.Z marszu.Œwierzbia³a mnie lewa kostka.Tak jakby tam, ca³e mile w dole, otwie­ra³a siê wniej rana, i czu³em ju¿ w ¿y³ach Wurta, czu³em krew podp³ywa­j¹c¹ falamimuskaj¹cymi niemal koniuszki mych palców.Nie mog³em ich dosiêgn¹æ.Stara³em siê z ca³ych si³, ale nie mog³em.Fale cofa³y siê z powrotem do morza.Pozosta³em suchy, ludzko suchy i bezradnyprzy piêknym b³êkitno-bia³ym transicie, stoj¹cym jedn¹ par¹ kó³ na trotuarze.Deszcz wisia³ na w³osku, zaraz lunie na mnie, tylko na mnie.Jasny gwint.* * *Musieliœmy znosiæ ¯uka po schodach, tak jak za starych dobrych cza­sów obcego,ja z jednego koñca, Mandy z drugiego.Mandy trzyma³a za nogi.Wyœlizgiwa³ misiê, oczywiœcie, z r¹k, a przynajmniej Mandy wci¹¿ mi to wypomina³a.- Co ty wyprawiasz, Skrybo? - zapyta³a w pewnej chwili.- Trzymam za g³owê - odpar³em.- A ty?- Bardzo œmieszne.- Tak.Boki, kurwa, zrywaæ! - krzykn¹³ ¯uk.- Nieœcie mnie ostro¿nie.Za nami sz³a Skierka z Karli.A na koñcu Tristan, nios¹c na rêkach cia³o Suzie,za któr¹ wlok³y siê d³ugie pasma w³osów, uwolnionych wreszcie z mi³osnegosplotu.Tristanowi t³uk³y siê po g³owie z³e myœli, widaæ je by³o, tu¿ zaoczami.- Trzymajcie mnie, cholera, porz¹dnie! - dopomina³ siê ¯uk.- Jestem rannymwojownikiem, zas³ugujê na szacunek.- Wiesz co, ¯uk? Ja naprawdê jestem zdania, ¿e móg³byœ iœæ o w³asnych si³ach.- Gówno tam, bym móg³! Jestem zarejestrowanym inwalid¹.- Jesteœ ranny w ramiê, ¯uczek.- zauwa¿y³em, popuszczaj¹c go troszkê.- Auuu!-.nie w kolana.G³owa ¯uka spoczywa³a miêdzy dwoma stopniami.- Tak naprawdê, kochany Skrybku - powiedzia³, patrz¹c na mnie z tej niewygodnejpozycji; jego twarz b³yszcza³a z cienia.- Tak kiepsko siê czu­je.Coœ siêdzieje.Moje ramiê.cholera [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •