[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ju¿ ci mówi³em:gdybym mia³ okazjê szpiegowaæ w Ameryce, tobym szpiegowa³.Stewardesa ka¿e pasa¿erom zapi¹æ pasy.Samolot podchodzi do l¹do-wania na lotnisku w Gdañsku.Wkrótce rozpocznie siê czterdzieste dzie-wi¹te spotkanie Mundy'ego z jego dostarczycielem tajemnic.Ted Mundy to teraz stary bywalec wszelkich konferencji.Wrzuconyz zawi¹zanymi oczyma do dowolnego centrum kongresowego w EuropieWschodniej w kilka minut, w¹chaj¹c smród papierosów i dezodorantówi ws³uchuj¹c siê w gwar rozmów, potrafi okreœliæ co do godziny, który todzieñ w zwyk³ym, piêciodniowym konferencyjnym rytmie, kto spoœródsta³ego grona speców i ubeków od kultury pojawi³ siê tym razem i czyw koñcowym dokumencie uda siê osi¹gn¹æ konsensus, czy te¿ znowubêdziemy mieli do czynienia z mnóstwem wniosków mniejszoœci i uszczy-pliwymi przemówieniami na po¿egnalnym przyjêciu.Wa¿n¹ zmienn¹ w tym równaniu jest stan zimnej wojny w danej chwili.Je¿eli atmosfera polityczna jest napiêta, delegaci robi¹, co mog¹, by zna-leŸæ wspólny jêzyk.A je¿eli akurat panuje odprê¿enie, to bardzo czêstowywi¹zuj¹ siê oczyszczaj¹ce awantury, po których napiêcie mo¿na roz³a-dowaæ ju¿ tylko wzmo¿on¹ aktywnoœci¹ seksualn¹ miêdzy delegatami,którzy jeszcze godzinê wczeœniej chcieli porozrywaæ siê na sztuki.Ale dziœ wieczór, trzeci wieczór gdañskiego spotkania archeologów zaj-muj¹cych siê œredniowieczem, atmosfera w niczym nie przypomina poprzed-nich konferencji Mundy'ego: panuje nastrój radosny, buntowniczy, hulasz-czy wrêcz, trochê jak w ostatni dzieñ szko³y.Zjazd odbywa siê w upstrzo-nym wie¿yczkami hotelu wœród piaszczystych wydm nad brzegiem Ba³tyku.Na frontowych schodach oœrodka, pod okiem bezsilnych milicjantów stu-denci wciskaj¹ delegatom ulotki.Bar urz¹dzono w starej szklarni biegn¹cejwokó³ g³Ã³wnego budynku od strony morza, wiêc patrz¹c ponad gadaj¹cymig³owami, Mundy mo¿e podziwiaæ czarny morski widnokr¹g i œwiat³a dale-kich statków.Ku jego zdumieniu mediewiœci okazali siê bardzo weso³¹ gro-madk¹.Polscy gospodarze upajaj¹ siê wolnoœci¹, piêknie brzmi¹ce s³owa„Wa³êsa" i „Solidarnoœæ" s¹ na wszystkich ustach.Czarno-bia³y telewizori kilka odbiorników radiowych przynosz¹ konkuruj¹ce ze sob¹ wiadomo-œci.Co jakiœ czas w sali rozlega siê skandowanie: „Gorbi! Gorbi! Gorbi!"- Je¿eli Gorbaczow wierzy w to, co mówi - krzyczy po angielsku doswego kolegi z Sofii sympatyczny profesor z £odzi - to chyba wiesz,187czym to siê musi skoñczyæ! Jak raz otworz¹ tê puszkê Pandory, to wiesz,co siê stanie z przewodni¹ rol¹ partii?Niczym nieskrêpowane rozmowy delegatów to jedna strona medalu;drug¹ s¹ wystraszone twarze przydzielonych im ubeków, którzy nie wie-dz¹, jak siê zachowaæ w tym morzu herezji.Przy³¹czyæ siê do herety-ków? Donieœæ na nich swym i ich prze³o¿onym? Oczywiœcie w koñcuzrobi¹ i to, i to.Mundy jak dot¹d nie mia³ jeszcze okazji do d³u¿szej rozmowy z Sasz¹.Owszem, uœciskali siê, pomachali sobie parê razy, obiecali sobie, ¿e siêpotem razem napij¹.Po ekstatycznych powitaniach z pierwszych lat wspó³-pracy rozs¹dek dyktuje im powœci¹gliwoœæ w okazywaniu wzajemnychuczuæ.Tym razem za Sasz¹ nie przywlók³ siê ani intelektualista Horst,ani ponury Lothar.Pó³ roku temu zast¹pi³ ich obu wiecznie powa¿ny,zjawiskowy Manfred.Jutro, w ostatni dzieñ konferencji, z naszej amba-sady w Warszawie zjedzie ³adna Wendy, by pog³askaæ po g³Ã³wce brytyj-skich uczestników i przy okazji Teda Mundy'ego, trwaj¹cego dzielnie naposterunku przedstawiciela British Council.Ale na g³askaniu siê skoñ-czy, choæ Mundy ma chrapkê na Wendy, a Wendy na Mundy'ego.Miêdzynimi staje jednak ¿elazna zasada wyniesiona z edynburskiej Szko³y Do-brych Manier: seks w miejscu pracy surowo wzbroniony.Nick Amory,któremu Mundy nieopatrznie siê wygada³, uj¹³ to znacznie dosadniej:- Edwardzie, jest wiele sposobów pope³nienia zawodowego harakiri,ale najskuteczniejsze jest w³aœnie u¿ywanie sobie na terenie operacyj-nym.W dodatku dla Wendy to tylko skok w bok - dodaje tytu³em ostrze-¿enia.- Ma mê¿a dyplomatê, dwoje dzieci, szpieguje tylko po to, by szyb-ciej sp³aciæ dom.Grupka mediewistów intonuje Marsyliank¹.Dyryguje Szwedka o obfi-tych kszta³tach i wielkim dekolcie.Na fortepianie piêknie akompaniujepijany Polak.Sasza, œwie¿utki jak poranek po kilku peryferyjnych impre-zach, ukazuje siê po drugiej stronie baru.Spod beretu œmiej¹ mu siê oczy,poklepuje znajomych i nieznajomych, œciska rêce, rzuca siê w ramionawszystkich osób znajduj¹cych siê w jego ograniczonym zasiêgu.Po piê-tach depcze mu zjawiskowy Manfred:Sasza musi odetchn¹æ œwie¿ym powietrzem.Od morza wieje ciep³ywiosenny wiatr.Horyzont usiany jest œwiate³kami statków - zwyk³e ku-try rybackie czy radziecka Szósta Flota? Ksiê¿yc w pe³ni maluje wydmyna czarno-bia³o.W g³êbokim piasku da siê iœæ, choæ czasem niepostrze-¿enie usuwa siê spod nóg.Co jakiœ czas Sasza musi uchwyciæ siê ramie-nia Mundy'ego, by nie potoczyæ siê w dó³, i nie zawsze mu siê to udaje.188Gdy za którymœ razem Mundy znów podnosi przyjaciela, czuje w kiesze-ni swej marynarki jakieœ miêkkie zawini¹tko.- Chyba trochê ciê boli gard³o, Teddy - mówi surowo Sasza.- Proszêzaraz possaæ te œwietne polskie tabletki.Bêdzie ci siê po nich lepiej œpie-waæ.Mundy rewan¿uje siê chromowan¹ piersiówk¹ angielskiej produkcji,przerobion¹ w warsztatach profesora, nape³nion¹ materia³em sfabryko-wanym na Bedford Square i sfotografowanym przez Mundy'ego nr 2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]