[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któż zgadłby, że Frederick, cudownie ekscentryczny charakteryzator pracujący przy większości sesji fotograficznych w „Style" okaże się najmilszym kompanem dzieci.„Lubię dzieci, kochanie.Tylko nie wiem, czy zdołałbym zjeść któreś w całości!" -było to ulubione powiedzonko Fredericka, zapożyczone od W.C.Fieldsa.Zawsze wzbudzało gromki śmiech.Lecz po sześciu wódkach i śmiertelnej mieszance alkoholowej, zawierającej nalewkę brzoskwiniową i grand marnier, Frederick był już na batucie z pięciolatkami, radośnie usiłując zademonstrować podwójne salto, które, jak twierdził, potrafił wykonać w młodości.Jak to możliwe, żeby nie lubił dzieci – zastanawiała się Jo, kiedy parkingowy wręczał jej garść monet i kwit.Richard nie nienawidził dzieci.Nie mógłby.Sam był jedynakiem, który nie miał nikogo, z kim w domu musiałby rywalizować.Zaślepiona na jego punkcie matka dbała o niego, jakby był następcą tronu Brunei.O, tak – pomyślała triumfująco.Nigdy nie musiałkonkurować z bratem lub siostrą o uczucie i nigdy nie nauczył się postępować z dziećmi.Wszystko, czego mu potrzeba, to trochę czasu, by przyzwyczaił się do myśli o posiadaniu potomka.Mamy na to jeszcze co najmniej siedem miesięcy.Minęła Green, śmignęła obok taksówek i wlokących się autobusów jak rajdowiec.Dobra jesteś, Bessie, kiedy się rozpędzisz –powiedziała do swego pojazdu.Lecz może będę musiała wymienić cię na coś bardziej odpowiedniego ze względu na dziecko lub przynajmniej na coś z wyższym zawieszeniem.Gdy dotarła do gabinetu, było tam mnóstwo ludzi.Dwie umęczone matki próbujące uspokoić rozzłoszczone maluchy i starszy pan z urywanym kaszlem, który zajmował dwa miejsca.Jeden nadąsany wyrostek buntowniczo nalegał, że wejdzie do lekarza sam.„Nie jestem już dzieckiem"– syczał do matki.„To nie zachowuj się jak dziecko" – odsyczała mu w odpowiedzi.Zrobił się czerwieńszy niż pryszcze na jego twarzy jeszcze bez zarostu, kiedy zauważył, że Jo patrzy na niego.Złapała czasopismo z oślimi rogami ze środkowego stolika i wcisnęła się pomiędzy nastolatka a jedną z matek.Oceniła, że będzie musiała długo czekać, sądząc po zmęczonym wyrazie twarzy obecnych.Ale przecież było dopiero po trzeciej, a ona wiedziała już o najcu-downiejszej rzeczy na świecie, więc nie mogła narzekać na kolejkę do lekarza.Nie mogła narzekać na nic.Tak bardzo chciała powiedzieć Richardowi, że myśl o tym sprawiała jej ból.Chciała powiedzieć wszystkim w poczekalni.Zamiast tego zwróciła uwagę na egzemplarz „Elle"sprzed roku i kartkowała go, przyglądając się okiem profesjonalistki.Jo nie potrafiła już patrzeć na jakiekolwiek publikacje dotyczące kobiet, nie zastanawiając się przy tym, czy „Style"prezentowałby się dobrze z obwolutą z przelicznikiem kalorii, trzema dodatkowymi stronami o podróżach, czy innymi tego typu rzeczami.Czytała właśnie obszerny raport o raku szyjki macicy– taki, jaki kiedyś sprawił, że musiała z lękiem zajrzeć do swego wydania książki Wszystko o kobiecie – kiedy do poczekalni weszła kobieta z niemowlęciem, które niosła w nosidełku na piersi, jakby to było indiańskie dziecko.Jo wpatrywała się w nie, chłonąc każdy szczegół.Malutka dziewczynka, ubrana na różowo, co harmonizowało z miękko zaokrąglonymi policzkami, najwidoczniej spała, dopóki nie obudziły jej hałasy w poczekalni.Zamrugała długimi czarnymi rzęsami, popatrzyła sennie olbrzymimi oczami, rozchylając usta w bezzębnym uśmiechu, kiedy matka zaszeptała coś uspokajająco.Jo wstrzymała oddech, przyglądając się tej scenie.Chciałaby zadać milion pytań, ale nie powiedziała ani słowa.Kiedy kobieta delikatnie pocałowała okrytą meszkiem główkę niemowlęcia, pomyślała sobie, że tego właśnie pragnie, łączności między matką a dzieckiem, miłości, która była bardziej święta niż wszystko, co kiedykolwiek odczuwała modląc się w kościele.A teraz miała właśnie tego zaznać.Powróciła do lektury „Elle".Odkryła, że aktualny jest ostry róż, czarny jest niemodny, a każda kobieta nosząca zeszłoroczne matowe czarne rajstopy powinna zostać zaaresztowana przez policję dyktatorów mody.Zaczęła właśnie czytać stare wydanie „Hello!" i patrzyła na fotografie ze ślubu Michaela Jacksona, kiedy lekarz wywołał jej nazwisko.Dzięki Bogu.Jeszcze jedna strona o sportowych ubiorach Cindy Crawford lub niezwykłym wyczuciu mody księżnej Diany i zapewne oszalałaby.Kiedy ostatnio była w przypominającej klinikę przychodni, miała szczególnie złośliwego wirusa żołądka i chciało jej się zwymiotować na drogie kremowe płytki podłogi.Dzisiejsza wizyta była z pewnością sympatyczniejsza.– Jestem w ciąży.– Oczy błyszczały jej, kiedy mówiła to zdanie, po prostu wiedziała już to.–Pomyślałam, że potrzebna mi fachowa opinia, chociaż wykonałam test i wynik był pozytywny.Czy na tych testach można polegać, doktorze Daly? – spytała Jo z obawą.– Właściwie zastosowane, są znakomite.Ale wolałbym się jeszcze upewnić.– Po dziesięciu minutach drugi test okazał się pozytywny i lekarz opracowywał terminy i mówił na temat sposobu odżywiania się i suplementach kwasu foliowego.Kiedy Jo przekręciła klucz w drzwiach frontowych, była już prawie szósta.Miała wielką ochotę na dużą filiżankę słodzonej herbaty.Nastawiła czajnik i zajrzała do lodówki.Dwa nadpsute pomidory, rozmiękła cukinia, słoik z resztkami miodu na dnie, wypełniona do połowy puszka fasoli i tubka topionego sera pokryta zielonym nalotem przyglądały się jej ponuro.Tylko mleko, masło i dwa kubki jogurtu wyglądały na nadające się do skonsumowania przez człowieka.Tak nie może być.Czas wziąć się za siebie, pani Ryan – powiedziała sobie, zamykając lodówkę.Miała przynajmniej te ziemniaczane gofry w zamrażalniku.To przecież węglowodany, prawda? Włączyła automatyczną sekretarkę i wysłuchała nagranych wiadomości, nalewając gotującej się wody do filiżanki z torebką herbaty.Dzwoniła Rhona, by dowiedzieć się, jak poszło u lekarza.Bratowa informowała, że szykuje niespodzianki na przyjęcie z okazji czterdziestych urodzin Shane'a.Pytała, czy mogłaby oddzwonić w ciągu dnia, kiedy jego nie będzie, a w tle było słychać hałasującą pralkę, która niemal wzlatywała na orbitę.Jo zachichotała na myśl, jaką minę będzie miał jej starszy brat, kiedy się dowie, jaką niespodziankę szykuje mu siostra, kiedy usłyszała głos Richarda:– Cześć, Jo.Jestem w Naas, wykonuję robotę dla „Independenta".Kiedy skończę, jadę prosto na przyjęcie, dobrze? Przyjedzie ze mną William, przywiezie ze sobą swoją siostrę, która wróciła z Paryża.Nie może zostawić jej samej w mieszkaniu.Gdyby pojawili się chłopcy z Def Leppard lub Dennis Hopper, zrobię grzecznościowo reportaż z przyjęcia dla „Heralda".Tyle na razie.Przepraszam, ale cię nie zastałem, zobaczymy się na miejscu.Cześć.O, nie – pomyślała Jo przybita.Chciałam iść z tobą, Richard.Cholera.Wyjęła torebkę herbaty z filiżanki i dodała do niej ostatnią kropelkę mleka i resztkę cukru.– Chyba jest kilka herbatników razowych – zamruczała smętnie.Otworzyła stary kredens, gdzie trzymała torebkę z batonikami, biszkoptami i kilka zapasowych butelek seven up.Powiedział, że zawiezie mnie na to pieprzone przyjęcie, mruczała niosąc herbatę i biszkopty do sypialni.Po kiego diabła przyprowadza ze sobą Willa i tę jego głupią siostrę? Czy są dla niego ważniejsi niż ja?Ugryzła duży kęs czekoladowego herbatnika i popiła gorącą, słodką herbatą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •