[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jak¿e wiêc mogê jej s³u¿yæ? – zaciekawi³ siê Don Kichot.– Jedyne, o czym marzy, to krótkie dotkniêcie waszej mê¿nej rêki – wyjaœni³aMaritornes,wprawiaj¹c tym Don Kichota w pewne zmieszanie i rozterkê, czy aby, folguj¹ctakiej chêcijasnej panienki, nie sprzeniewierzy siê rycerskiej mi³oœci swojej do Dulcynei,po krótkimjednak namyœle doszed³ do wniosku, ¿e nie, i odrzek³ z prostot¹:– Oto ona.To mówi¹c, wspi¹³ siê w strzemionach, a gdy tego nie wystarczy³o, by dosiêgn¹æotworu wgumnie, wysun¹³ stopy ze strzemion i stan¹³ na siodle.Teraz bez trudu ju¿w³o¿y³ d³oñ dootworu, na co Maritornes tylko czeka³a.Chwilê przedtem przygotowa³a postronek,któregojeden koniec przywi¹za³a do rygla przy drzwiach budynku, na drugim zaœ zrobi³apêtlê,obecnie zarzucaj¹c j¹ na przegub rêki Don Kichota i mocno œci¹gaj¹c.– Drapiecie raczej, nie zaœ pieœcicie rêkê moj¹ – ze zdziwieniem stwierdzi³ DonKichot,nikt go ju¿ jednak nie s³ucha³, bowiem obie z³oœliwe pannice uciek³y, parskaj¹cœmiechem izostawiaj¹c rycerza z ramieniem wzniesionym do góry i uwi¹zanym, tak ¿e siê niemóg³98uwolniæ.Nie bardzo rozumia³, co siê w³aœciwie sta³o, i jedyne t³umaczenie,jakie, w oparciu owszystkie dotychczasowe przygody i doœwiadczenia, przysz³o mu w tej sytuacji dog³owy,by³o to, ¿e znowu przeœladuj¹ go Ÿli czarownicy.Pamiêtaj¹c wszak¿e, i¿ zodwróceniem siêgwiazd o œwicie zdarza siê, ¿e czar niewol¹cy pryska, nie traci³ otuchy i trwa³cierpliwie, niewo³aj¹c pomocy, w swojej jak¿e niewygodnej pozycji.Jeszcze nie ca³kiem œwita³o, kiedy do bram zajazdu zaczê³o siê niecierpliwiedobijaæczterech jeŸdŸców na spienionych koniach.– Panowie – tonem perswazji odezwa³ siê do nich ze swej wysokoœci Don Kichot –albo¿nie wiecie, ¿e noc jeszcze i nie wypada o tej porze budziæ ha³asami jaœnieoœwieconychmieszkañców zamku?– A có¿ to za ceregiele? – obruszy³ siê pierwszy jeŸdziec.– Otwierajcie ¿wawo,jeœlijesteœcie gospodarzem tej karczmy, bo œpieszy nam siê bardzo i nie mamy czasuani ochoty naczcze rozmowy!– Bierzecie mnie za karczmarza? – poczu³ siê z kolei ura¿ony Don Kichot.–Czy¿bym nato wygl¹da³ ?– Wygl¹dacie na takiego, co bredzi w gor¹czce – brutalnie powiedzia³ jeŸdziec ina nowozacz¹³ ko³ataæ do wrót zajazdu, w czym z zapa³em towarzyszyli mu trzejpozostali.Od tegorumoru wszyscy w œrodku wnet siê zbudzili.Karczmarz pobieg³ otwieraæ, a gdywrotarozchyli³y siê skrzypi¹c i nowo przybyli wjechali na dziedziniec, Rosynantszarpn¹³ siê kunim, bior¹c w chrapy zapach zgrzanych wierzchowców.Biedny Don Kichot poœlizn¹³siê nasiodle i opad³ ca³ym ciê¿arem w dó³, nie mog¹c jednak dotkn¹æ stopami ziemi izwisaj¹cobola³ym ramieniem na wysuniêtym z otworu gumna sznurze.Przypomina³o tostosowan¹ wHiszpanii torturê zwan¹ garrucza; niejeden wiêzieñ tak potraktowany wyznawa³winypope³nione i nie pope³nione; ale Don Kichot nie mia³ przecie¿ w owej chwili nicdowyznania, tym wiêc beznadziejniejsze by³o jego cierpienie; i wydoby³o zeñkrzyki takprzeraŸliwe, ¿e us³yszawszy je wystraszona i trochê mo¿e tkniêta wyrzutamisumieniaMaritornes pobieg³a czym prêdzej do gumna, by odwi¹zaæ postronek.Skoro touczyni³a,rycerz run¹³ na ziemiê i w porównaniu z wiszeniem na sznurze naci¹gaj¹cym ramiêodczu³ toruniêcie jako prawdziw¹ ulgê.Poza Maritornes ma³o kto zwraca³ na niego uwagê, zarówno wówczas, gdy krzycza³zbólu, jak i gdy krzyczeæ przesta³.Karczmarz zajêty by³ przybyszami, ci zaœmieli swoj¹sprawê do za³atwienia.Jak siê okaza³o, byli to s³udzy pewnego mo¿nego pana,szukaj¹cy jegozbieg³ego syna.ZnaleŸli go te¿ niebawem w stajni, w przebraniu mulnika,œpi¹cego miêdzyinnymi mulnikami, prawdziwszymi od niego.Starszy s³uga, ten, który taknieprzyjemnierozmawia³ by³ z Don Kichotem, potrz¹sn¹³ za ramiê œpi¹cego i powiedzia³:– Czas zrzuciæ, Don Luis, tê odzie¿, jaka za Boga nie przystoi waszemu stanowi,i dodomu wracaæ, by przeb³agaæ czcigodnego ojca, wielce rozgniewanego za têucieczkê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]