[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ksiądz Bassett mógł mi użyczyć tylko starą koszulę bez kołnierzyka i gęsto pocerowane czarne spodnie.Spodnie, śmiesznie za krótkie, ledwie sięgały mi do łydek.Z nogami jak patyki bielejącymi nad cholewkami butów i w dodatku brodaty, bo mój zarost osiągnął już długość co najmniej cala, musiałem wyglądać jak strach na wróble.Ale ta odzież spełniała swoje zadanie, byłem więc księdzu, którego przecież nie bardzo stać na takie dary, wdzięczny za to, że mi ją dał, jak również za to, że uwolnił mnie od uczucia bezradności, jakie we mnie wywoływała dotychczasowa nagość.Gdy tylko wbiłem się w te spodnie, dokonałem oględzin rzeczy w kącie.Zostało mniej konserw, niż przypuszczałem — osiem puszek mięsa z jarzynami i dwie skondensowanego mleka, ale w jednym z hełmów spadochronowych, prawdopodobnie Dysona, znalazłem całą paczkę papierosów.Poza tym i kocami nic nie opłaciłoby się zachować, więc uznałem, że im wcześniej te dowody usuniemy, tym lepiej.Siedziałem na polowym łóżku i zdzierałem etykiety z puszek, gdy ksiądz Basset otworzył drzwi.Nie słyszałem jego kroków, toteż na to nagłe skrzypnięcie aż podskoczyłem.— Aha — rzeki ksiądz Bassett — więc pan wstał.— Z uśmiechem popatrzył na mnie.— Spodnie nie leżą jak ulał, obawiam się.— Czuję się w nich świetnie.Jestem księdzu naprawdę bardzo wdzięczny.— Zobaczyłem, że spogląda na leżące u moich nóg konserwy.— Niech ksiądz je zatrzyma — powiedziałem.— To uzupełni zapasy księdza, ale według mnie roztropniej zerwać z nich przedtem etykiety.Bo te etykiety to przecież dowód.— Dziękuję.— Od dnia gdy samolot przeleciał nad nami, do takich kilku zdań ograniczały się wszystkie nasze rozmowy.Ale tym razem ksiądz Bassett wszedł i zamknął drzwi za sobą.— Mam wiadomości — oznajmił.— Jakie?— O Japończykach… Byli w N’bamal dwa dni temu.Odniosłem wrażenie, że żołądek mi się kurczy w małą łupinkę.— Gdzie to jest?— Trzydzieści mil stąd… na południowy wschód.Ktoś z tej wsi właśnie wrócił stamtąd.— Więc mogliby…— Nie — przerwał czytając moje myśli.— Nie poszli w tę stronę.O ile ten człowiek mógł się zorientować, udali się nad rzekę Nam Tung.— Skąd on to wie?— Widział, jak wyruszali rano.Przenocowali w tamtej wsi, a potem skierowali się szlakiem na południe.— Ilu ich było?Ściągnął usta.— Nigdy nie można polegać na zdolnościach arytmetycznych ludzi z tych wzgórz.Ale sądząc z tego, co on powiedział, przypuszczam, że było ich od pięćdziesięciu do stu.Kompania — pomyślałem — czy może dwa plutony.W każdym razie więcej, niż się spodziewałem.Dosyć dziwny, niezdarny sposób prowadzenia poszukiwań.— Podobno wszystkich tam wypytywali… Mówili, że szukają dużego oddziału wojsk rządowych, który zburzył most na rzece Nam Tung.— Pochlebiają nam — zauważyłem zdobywając się na uśmiech.— Oczywiście, proszę księdza, to czyste brednie.Odwieczna japońska duchowa potrzeba zachowania twarzy.Oni wiedzą doskonale, że dali się zaskoczyć przez jakiś mały oddziałek, ale nie wypada im przyznać się do tego.Utrata mostu sama przez się musi być dla nich dostatecznie dotkliwa.— Potrząsnąłem głową.— Zdumiewa mnie tylko ich podejście do takich spraw.Pragnąłem jak diabli wiedzieć, co właściwie się dzieje.Nic tu nie mogłem zrozumieć.Japończykom chyba nie brakuje prymitywnej bodaj chytrości, a przecież na to wygląda.Jeśli tylko zbierają informacje o ewentualnych niedobitkach naszego oddziału, po co w tym celu aż kompania, kiedy wystarczyłoby wysłać kilku żołnierzy? Taka duża jednostka nie będzie ani posuwać się zbyt szybko, ani działać przez zaskoczenie.Czy może oni rzeczywiście przypuszczają, że jakiś spory oddział kryje się gdzieś na tych obszarach?Ksiądz Bassett widocznie myślał o tym samym, bo zapytał:— Czy jest możliwe, że ten… jak mu tam — zastanowił się pstrykając palcami.— No, ten, o którym pan wspomniał…— Wingate?— Właśnie.Wingate.Czy jest możliwe, że jego wojska maszerują tamtędy?— Raczej nie.— Znów potrząsnąłem głową.— Nawet bez natrafienia na opór jeszcze by tak daleko nie dotarły.Zresztą, o ile mi wiadomo, nie miały się zbliżyć nawet na odległość paruset mil do rzeki Nam Tung.— Wobec tego bardzo jest prawdopodobne, że Japończycy wiedzą tyle samo, co my.Niech tylko jakaś pogłoska rozniesie się po tych wzgórzach, nic już jej nie zatrzyma, a tam bliżej mostu w wioskach na pewno aż szumi.— Roześmiał się.— Pojęcia pan nie ma, co ludzie będą jutro opowiadać sobie w Sampralam.Zza werandy ktoś zaczął wołać księdza Bassetta.— Widzi pan? — ksiądz zniżył głos do szeptu.— To naczelnik.Wkrótce przyjdą inni… każdy chce wiedzieć, czy jego wersja tej wiadomości jest zgodna z prawdą.— Odwrócił się do mnie, zanim otworzył drzwi.— Może to denerwujące tak niewiele wiedzieć o tym, co się dzieje, kapitanie Strachan, ale ja myślę, że w sumie lepiej wiedzieć mało, niż stracić orientację na skutek sprzecznych doniesień… przeważnie nie mających pokrycia.A tak właśnie, jest tego pewny, rzecz się ma teraz z naszymi przyjaciółmi Japończykami.Szybko wyszedł.Powróciłem do zdzierania etykiet z puszek.Gdy zdarłem wszystkie, położyłem się na łóżku i zacząłem rozmyślać, rozmyślać, aż w głowie mi kołowało, tak bardzo chciałem uwierzyć, że on ma rację.Cóż, kiedy nie mogłem znaleźć nic dostatecznie przekonywającego zarówno w tym, co on mówił, jak w mojej własnej ocenie tych faktów.Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że wkrótce Japończycy trafią; pogłoska przedtem oddaliła ich od Sampralam, a teraz ich do Sampralam doprowadzi.Tymczasem wlokło się parne popołudnie i z godziny na godzinę przychodziło do misji coraz więcej gości.I coraz jaśniej sobie uświadamiałem, że martwię się już nie tylko o samego siebie.To wybiegało daleko poza kwestię mojego przetrwania.Ważna była sprawa bezpieczeństwa księdza Bassetta i zakonnicy, ale też i coś więcej — coś nieokreślonego, coś, czego jeszcze nie potrafiłem w pełni zrozumieć.Zdawałoby się, że w przypływach i odpływach głosów na polanie słyszę echo wszystkich głosów na świecie wołających o pewność jutra.I niepokój mój rozciągał się na tych ludzi także, bo wiedziałem, że nieraz jeszcze jak dzisiaj będą pragnęli, żeby rozproszono ich obawy w ciągu najbliższych dziesięciu dni, i później, w miesiącach, w latach, które są przed nimi.* * *Tejże nocy zakopaliśmy krótkofalówkę w gąszczach na zachodnim zboczu pagórka, gdzie ziemia od miliona lat użyźniana zgniłymi liśćmi była tak pulchna, że bez trudu dała się kopać do znacznej głębokości.Wyruszyliśmy z domu w mrok bezksiężycowy po godzinie dziewiątej — siostra Weronika niosąc łopatę i worek wyglądała jakoś niedorzecznie, ksiądz i ja obarczeni krótkofalówką, luźno owiązaną sznurami, chwiejącą się między nami.Mogłem tylko pomagać taszczyć ten ciężar przez polanę i chociaż w sumie mieliśmy do przejścia nie więcej niż siedemdziesiąt pięć jardów, kilkakrotnie po drodze musiałem się zatrzymywać.Zanim doszliśmy na miejsce, które wybrał ksiądz Bassett, cały dygotałem lepki od potu, i sam sobie się dziwiłem, jak w ogóle mogłem przed kilkoma dniami planować, że będę czekał na samolot w kryjówce gdzieś przy wodospadzie.Taki słaby w żadnym razie bym tam nie doszedł, a cóż dopiero mówić o przeżyciu długich dni wyczekiwania znowu w dżungli…Ksiądz Bassett kopał szybko, jakby to była praca bardzo łatwa.W pół godziny krótkofalówka została zakopana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •