[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjrzalem przez okno, popatrzylem na widmowe i prawdziwe domy naprzeciwko, na przemykajacych ulica ludzi, na przejezdzajace z rzadka samochody.Odglosy z zewnatrz docieraly do nas, ale przytlumione, jakby od ulicy rzeczywiscie oddzielaly nas mur i szyba.Widzialem, jak jakis woz zamigal nagle kierunkowskazem i wjechal prosto w sciane budynku obok.Ciekawe, czy ktokolwiek zwrocil uwage na dwoch spacerujacych w powietrzu facetow.A moze, wchodzac do srodka, zniknelismy wszystkim z oczu?Wzialem gleboki oddech i powoli odwrocilem sie od okna.Najwazniejszy element pokoju zostawilem sobie na koniec.W kacie pomieszczenia, dokladnie po przeciwnej stronie niz stol, wznosilo sie widmo ogromnego murowanego pieca, niemal do sufitu oblozonego ceramicznymi kaflami.W trzech czwartych wysokosci przelozono je kilkoma sztukami, na ktorych recznie wymalowano pejzaze z roznych stron swiata.Podszedlem do niego powoli, uwaznie ogladajac ze wszystkich stron.Musialem wytezyc wzrok, zeby dostrzec, jaki dokladnie widok przedstawiaja kafle na polprzezroczystym piecu.–Bardzo ladny egzemplarz – powiedzial antykwariusz.– Mozna spytac, co w nim takiego niezwyklego?–Nigdy go nie widzialem – wyjasnilem wzruszony.– Zwykle fotografujacy stal przy piecu i uwiecznial zebrane przy stole towarzystwo.A slyszalem o nim wiele, bardzo wiele.–O?Wedrujac wzdluz pieca, znalazlem wreszcie to, czego szukalem.Przez dluzsza chwile kontemplowalem niewyrazny pejzaz holenderski z obowiazkowym wiatrakiem.–Chocby to – szepnalem, mgliscie zdajac sobie sprawe, ze gadam ni to do siebie, ni to do starszego pana.– U nas nigdy nie mowilo sie, ze cos jest bezpieczne jak w szwajcarskim banku, zawsze: "bezpieczne jak pod holenderskim wiatrakiem".Nie moglem sie powstrzymac, by nie wspiac sie na palce i dotknac obrazka.Moj mozg poslusznie zarejestrowal chlod ceramiki i porowata warstwe farby.Zmarszczylem brwi i przez chwile macalem na oslep po calym kaflu.–Czego pan szuka? – zainteresowal sie antykwariusz.W tym samym momencie nacisnalem lewy skraj kafla, ktory otworzyl sie niczym drzwiczki, odslaniajac otwor.–Tego – odparlem, czujac, ze zaraz pekne z dumy.Oto spelnialo sie wlasnie jedno z marzen mego dziecinstwa; ilez razy meczylem dziadka o wszelkie szczegoly, ilez razy przezywalem te chwile w wyobrazni! – Nasza rodzinna skrytka, zamontowana na specjalne zamowienie pana domu.Kiedy wybuchla wojna, pradziadek ukryl tutaj wszystkie najwazniejsze papiery rodzinne.Na szczescie brat dziadka mial dosc rozumu, by je stad zabrac przed Powstaniem Warszawskim i tylko dzieki temu moglem je ogladac.–Spodziewa sie pan tam znalezc cos jeszcze? – spytal antykwariusz.–Nie wiem – cofnalem sie nieco i usilowalem zajrzec do srodka.Po tym, co sie dzialo z szyldami, nie oczekiwalem sukcesow, jednak skoro juz sie tutaj znalazlem, chcialem zbadac sprawe do konca.Wreszcie podszedlem i wyciagajac sie najbardziej jak moglem, zaczalem macac na oslep we wnece.Niestety, domacalem sie tylko chropawego wnetrza pieca i gladkiej blaszanej rury odprowadzajacej cieplo.Moja dlon przeswiecala przez widmowe kafle, jakby znajdowala sie w gestym dymie.Wreszcie nogi zaczely odmawiac mi posluszenstwa, wiec dalem spokoj, zamknalem skrytke i odruchowo otrzepalem rece.–Ciekaw jestem, jak rozwiazano wentylacje… – powiedzial w zadumie antykwariusz.– Jesli mozna, rzuce okiem w sasiednim pokoju.–Chwileczke – powiedzialem, gdy skierowal sie ku drzwiom.– Nie prosciej bedzie na skroty?Zrobilem krok w strone sciany, przekonany po doswiadczeniu ze schodami, ze najwyzej sie od niej odbije.A jednak wyciagnieta do przodu reka dotknela muru, a potem przeszla przezen jak przez mgle.W nastepnej chwili moja noga, zamiast stac na podlodze sasiedniego pomieszczenia, zawisla w prozni.Poczulem, ze trace rownowage, i zdazylem sie juz nawet przestraszyc, gdy moj towarzysz chwycil mnie za kolnierz i pociagnal mocno do tylu.–Wyglada na to, ze na parterze mozemy robic wszystko – wysapal antykwariusz – ale tu, na pietrach, musimy dostosowac sie do regul tego domu.Wchodzic tam, gdzie sa drzwi, wygladac przez okna, wchodzic i schodzic po stopniach.Jak na razie nic nam sie nie stalo.Kiwnalem glowa, oddychajac gleboko i starajac sie opanowac dygotanie ciala.Popatrzylem na podloge i sciany, usilujac uwierzyc w to, co widze.Antykwariusz niespiesznie ruszyl w glab korytarza, zagladajac do kolejnych pomieszczen.Ostroznie zrobilem niepewny krok, potem drugi.Kiedy nic sie pode mna nie zarwalo, zaczalem isc nieco pewniej, jednak nadal wolalem sie trzymac blisko scian.Powoli obeszlismy pozostale pomieszczenia: dwa dodatkowe pokoje, sluzbowke, kuchnie, sypialnie gospodarzy.Zajrzelibysmy nawet do spizarni, ale droge zatarasowaly nam calkiem realne drzewa rosnace kolo szkoly.–No to klops – powiedzialem, patrzac na wyrastajace ze sciany i niknace pod sufitem konary i fragment pnia.– Skoro zakladamy, jak chcial tego dom, ze sciany, podloga i sufit sa materialne, to nie mamy jak tego obejsc.–I co, tak pan to sobie wyobrazal? – spytal antykwariusz, kiedy wyszlismy do przedpokoju.–Sam nie wiem – odparlem szczerze, bo w glowie mialem zupelny metlik.– Nie sadzilem, ze kiedykolwiek bede mogl zestawic swoje wyobrazenia z tym, co widze tak…–Namacalnie? – usmiechnal sie starszy pan.Ledwo wyszlismy do bramy, zatrzymalismy sie jak wryci.Z zaskoczeniem przygladalismy sie scianie i skrzydlu wrot, na ktorych widnialy slady po kulach.Przysiaglbym, ze kiedy wchodzilismy do kamienicy, jeszcze ich nie bylo.Antykwariusz dotknal ich ostroznie, jakby chcac sie przekonac, czy naprawde istnieja.Zadarl glowe i popatrzyl na fasade domu obok, w ktorej nagle zaczely straszyc okna bez szyb czy nawet framug.Rozejrzalem sie: inne domy wygladaly podobnie.–One sie starzeja – mruknal starszy pan.Wtedy wlasnie minal nas raznym krokiem Facet w Czerni; co dziwniejsze, pod pacha niosl sredniej wielkosci nieforemna paczke owinieta w szary papier.Przepuscilismy go miedzy soba; przesunal po nas uwaznym, zupelnie bystrym wzrokiem.To nie bylo juz spojrzenie zagubionego w rzeczywistosci wariata: wygladal na calkowicie trzezwo myslacego.Przez chwile patrzylismy z antykwariuszem po sobie, po czym jednoczesnie, jak na komende, ruszylismy za nim.–One sie po prostu starzeja – zaczal tlumaczyc po drodze.– Wydaje sie, ze przez te jedna noc odtwarzaja caly swoj wyglad, postac, historie.One nie moga odgrywac, odtwarzac zadnych wydarzen, wiec po prostu trwaja, pokazujac uplyw czasu na sobie.Dla nich wlasnie zaczela sie wojna.Popatrzylem na zegarek.–Skoro tak, to przy tym tempie chyba nie mamy zbyt wiele czasu.–Obawiam sie, ze ma pan racje.Szkoda… Sadzilem, ze jeszcze to i owo zdolam zobaczyc.Chocby reszte Sliskiej na placu Defilad, zeby daleko nie szukac.Nastepnym razem zaczne od Nalewek, teraz jest juz chyba zbyt pozno, by tam dotrzec.Swoja droga, to fascynujace, prawda? Mamy wreszcie okazje byc najblizej przeszlosci jak to tylko mozliwe, mozemy jej dotknac, doslownie zanurzyc sie i w niej byc…–A tak dla porzadku, to wlasciwie dlaczego my za nim idziemy? – spytalem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •