[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przynajmniej nie zgorzkniał.Kiedy powolna odbudowa Skontaru zaczęła dawać tak niewątpliwy rezultat, że zapomniano o jego nieudanej misji, krąg przyjaciół stopniowo powrócił.Żył nadal samotnie, ale przestano go witać kosym spojrzeniem.A Thordin przekonał się, że ich dawna przyjaźń jest równie żywa jak niegdyś, i często odwiedzał Kraakahaym lub zapraszał Skorrogana do pałacu.Ofiarował nawet staremu arystokracie udział w Wysokiej Radzie, ale tamten odmówił i minęło dalszych dziesięć lat - a może dwadzieścia? - w ciągu których Skorrogan sprawował tylko swą dziedziczną godność książęcą.Aż teraz dopiero pierwszy raz zwrócił się z prośba.“Tak - myślał Thordin - polecę z nim jutro.Do licha z pracą! Monarchom też czasem należy się urlop.”Wstał z fotela i podszedł utykając do okna.Nowa endokrynowa kuracja cudownie wpływała na jego reumatyzm, ale jeszcze nie była ukończona.Dreszcz go przejął na widok śniegu zasypującego dolinę.Zima znów była blisko.Geologowie twierdzili, że Skontar wchodzi w nową epoką lodową.Ale to nie nastąpi nigdy.Za jakie dziesięć lat klimatyczni inżynierowie udoskonalą swą technikę i lodowce wrócą na daleką północ.Na razie jednak było zimno i biało na dworze, a przenikliwy wiatr huczał dokoła murów pałacu.Ale na południowej półkuli teraz jest lato, pola zielenią się, dym z domków wieśniaczych bije w ciepłe, błękitne niebo.Kto stał tam na czele naukowej grupy?.Ach, tak, Aesgayr, syn Haastinga.Jego prace w dziedzinie genetyki i agronomii umożliwiły niezależnym wieśniakom wytwarzanie dostatecznej żywności dla nowej naukowej cywilizacji.Dawny wolny kmieć, ostoja Skontaru w ciągu całej historii, nie wymarł, ale nadal był czynny.Za to inne rzeczy zmieniły się bardzo.Thordin uśmiechnął się smutnie na myśl o przeobrażeniach, jakim w ostatnich latach pięćdziesięciu uległa Valtamarchia.Nowe psychosymbologiczne metody rządzenia oparte były na odkryciach Dyrina w zakresie ogólnej semantyki, tak zasadniczych dla całej w ogóle wiedzy.Skontar już tylko z nazwy stanowił teraz imperium.Rozwiązał paradoks połączenia liberalnego państwa z rządem niewybieralnym, a sprawnym.Były to wszystko zmiany korzystne i całe minione dzieje Skontaru zwolna i z trudem do tego zmierzały.Ale nowa wiedza przyspieszyła ów proces, na przestrzeni dwóch krótkich pokoleń zmieściła stulecia rozwoju.A rzecz dziwna, choć przyrodnicze i biologiczne nauki gnały naprzód w tempie nie do wiary, sztuki plastyczne, muzyka i literatura mało co się zmieniły, rzemiosło przetrwało i dalej mówiono prastarym jeżykiem naarhaymskim.Thordin przerwał rozmyślania i wrócił do biurka.Miał jeszcze sporo roboty.Choćby ta sprawa kolonii na planecie Aeric! Ale trudno administrować bez roż maitych kłopotów międzygwiezdną siecią kilkuset szybko rozwijających się osad.Były to jednak troski dość nieważne w porównaniu z faktem, że imperium mocno stało na nogach i rosło.Daleką uszli drogę od tego dnia rozpaczy sprzed pięćdziesięciu lat, od epoki głodu, chorób i żałoby, jaka później przyszła.Thordin pomyślał, że nawet i on nie bardzo uświadamiał sobie, jak długa to była droga.Ujął mikrolektor i zaczął przeglądać strony.Nie władał nową metodą tak biegle jak młodzi, zaprawieni w niej od urodzenia.Mimo to arryzował z dość dużą wprawą, integrował w podświadomości i łatwo indolował każdą możliwość.Nie pojmował, jak też mógł sobie radzić za dawnych dni rozumowania czysto świadomego.Thordin wyszedł z wnęki w bramie jednej z zewnętrznych baszt zamku Kraakahaym.Skorrogan naznaczył spotkanie tam, nie zaś wewnątrz zamczyska, ponieważ lubił roztaczający się tu widok.“Wspaniały! - pomyślał Valtam - ale te dzikie urwiska, sterczące z burego morza chmur, przyprawiają o zawrót głowy.” Nad nimi wznosiły się starożytne blanki, a jeszcze wyżej czarne zbocza kraakaru, od którego powstała nazwa skalnego gniazda.Wiatr huczał wściekle i miotał suchym śniegiem.Straż wzniosła włócznie na powitanie.Innej broni zresztą nie miała, a obrotowe działa na murach zamku przerdzewiały doszczętnie.Ale broń nie była potrzebna w sercu mocarstwa ustępującego potęgą tylko posiadłościom solarnym.Skorrogan czekał w podwórcu.Pięćdziesiąt lat prawie nie zgięło mu grzbietu, a oczom nie odebrało zaciekłego blasku.Dziś jednak Thordin dostrzegł w wyglądzie starca oznaki tlącego w głębi, napiętego wyczekiwania.Jakby wypatrywał już końca podróży.Skorrogan wykonał powitalne gesty i zaprosił przyjaciela do wnętrza.- Nie, dziękuje ci - odparł Thordin - ale jestem naprawdę zajęty.Chciałbym wyruszyć zaraz.Książę wypowiedział zwyczajowa formułkę żalu, widać jednak było, że sam drży z niecierpliwości i z trudem wytrzymałby godzinną rozmowę w zamku.- W takim razie chodźmy - powiedział.- Mój statek jest gotów.Smukły, niewielki robostatek, o dziwnych liniach wszystkich czworościennych pojazdów, zahangarowany był z tyłu zamku.Weszli i zajęli miejsca w samym środku, skąd obudowa nie przeszkadzała patrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •