[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczyna przeprosiła, że nie wychodzi z domu, i wskazując pusty balkon rzekła:— To jest mój jedyny przyjaciel.W odpowiedzi wskazałem pianino i spytałem:— A ten poczciwiec nie jest też pani przyjacielem? Siedzieliśmy na krzesłach, ustawionych w nogach jejłóżka.Zdążyłem zauważyć wiele obrazków przedstawiających kwiaty, umieszczonych na tej samej wysokości wokół czterech ścian pokoju, przez co tworzyły jak gdyby fryz.Ona pozostawiła pośrodku twarzy opuszczony uśmiech, tak niewinny, jak uśmiech pianina; ale jej włosy, jasne i jakby spłowiałe i jej szczupła postać wydawały się również opuszczone od dłuższego czasu.Już zaczęła wyjaśniać, dlaczego pianino nie jest aż takim jej przyjacielem jak balkon, kie—47dy staruszek wyszedł na palcach.Ona mówiła w dalszyrĄ ciągu:— Pianino było wielkim przyjacielem mojej matki.Zrobiłem ruch, żeby wstać i je obejrzeć, ale zatrzymałamnie, otwierając oczy i podnosząc rękę:— Pan wybaczy, ale wolałabym, żeby wypróbował part pianino po kolacji, kiedy będą zapalone światła.Przyzwyczaiłam się od dziecka słuchać pianina tylko wieczorem O tej porze grywała moja matka.Zapalała wszystkie cztery świece w lichtarzach i wygrywała tony tak powolne i tak oddzielone wśród ciszy, jakby zapalała również, jeden po drugim, dźwięki.Wstała, przeprosiła mnie i wyszła na balkon; wszedłszy nań, oparła nagie ramiona o jego szyby, jakby je kładła na piersi drugiej osoby.Ale zaraz wróciła i rzekła:— Kiedy widuję często jakiegoś przechodnia w czerwonej szybie, prawie zawsze okazuje się, że jest on gwałtownego usposobienia albo ma zły charakter.Nie mogłem powstrzymać się od pytania:— A ja, na jaką szybę trafiłem?— Na zieloną.Prawie zawsze dotyczy to osób, które same mieszkają na wsi.— Tak się właśnie składa, że lubię samotność wśród zieleni — odparłem.Otworzyły się drzwi prowadzące na galerię i pokazał się w nich staruszek, a w ślad za nim służąca tak niska, że nie wiedziałem, czy jest dzieckiem, czy też karlicą.Jej czerwona twarz wyłaniała się znad stolika, który niosła w drobnych ramionach.Staruszek zapytał:— Czego się pan napije?Chciałem powiedzieć „niczego”, ale pomyślałem, że mógłbym go urazić i poprosiłem o cokolwiek.Jemu przyniesiono szklaneczkę z ciemnym płynem, jaki pił po wyjściu z koncertu.Kiedy nastał na dobre wieczór, udaliśmy się do jadalni, przechodząc przez galerię z parasolkami; dziewczyna przestawiła kilka z nich i podczas gdy je wychwalałem, jej twarz wypełniała się szczęściem.Jadalnia znajdowała się poniżej poziomu ulicy i przez okratowane okienko widać było stopy i nogi przechodzących chodnikiem.Światło z zielonego abażuru padało prosto na biały obrus; zebrały się tu, niczym na festyn wspomnień,stare przedmioty rodzinne.Usiedliśmy i wszyscy troje milczeliśmy przez chwilę; wówczas wszystkie przedmioty na stole wydawały się drogocennymi formami, ulepionymi z ciszy.Zaczęły wkraczać na obrus nasze ręce; wydawały się naturalnymi mieszkańcami stołu.Pomyślałem o życiu rąk.Wiele lat temu jakieś ręce zmusiły te przedmioty ze stołu do przybrania formy.Po długich wędrówkach przedmioty te odnalazły swoje miejsce w jakimś kredensie.Owe istoty z zastawy musiały służyć wielu rodzajom rąk.Któraś z nich nakładała jedzenie na gładkie i lśniące oblicza talerzy, inne zmuszały dzbanki do napełniania i opróżniania swojego łona, sztućce do zanurzania się w mięsie, do rozdzierania go i niesienia kawałków do ust.W końcu też były te istoty myte, wycierane i odprowadzane do swoich malutkich mieszkanek.Niektóre z nich mogły przeżyć wiele par rąk; jedne z tych rąk mogły być dla nich dobre, kochać je i napełniać wspomnieniami, ale one musiały przez cały czas służyć w milczeniu.Chwilę przedtem, kiedy znajdowaliśmy się w pokoju córki gospodarza, która nie zapalała światła — chciała wykorzystać do ostatniego momentu odblask idący z jej balkonu — rozmawialiśmy o przedmiotach.W miarę jak znikało światło, kuliły się one w cieniu, jak gdyby były upie—rzone i przygotowywały się do snu.Wówczas dziewczyna powiedziała, że przedmioty zyskują duszę, w miarę jak wchodzą w kontakt z ludźmi.Niektóre z nich były przedtem czym innym i miały inną duszę (te, co teraz mają nogi, miały przedtem gałęzie, klawisze były kłami), ale jej balkon nabrał duszy po raz pierwszy, odkąd ona na nim zamieszkała.Nagle na brzegu obrusa pojawiła się czerwona twarz karlicy.Chociaż zdecydowanie wsuwała ramiona na stół, żeby jej drobne ręce mogły zebrać naczynia, staruszek i jego córka przesuwali jej talerze na brzeg obrusa.W rękach karlicy przedmioty ze stołu traciły swoje dostojeństwo.Przy tym staruszek miał nieprzyjemny zwyczaj szybkiego chwytania butelki za szyjkę i przechylania jej, aż poleje się wino.Z początku rozmowa szła ciężko.Później objawił biciem swoją obecność wielki, stojący zegar.Tykał przedtem przy ścianie, za plecami staruszka, ale nie wiedziałem dotąd o je—go istnieniu.Wówczas zaczęliśmy rozmawiać.Dziewczyna zwróciła się do mnie:— Nie odczuwa pan sympatii do starych ubrań?— Jakżeby nie! I nawiązując do tego, co pani mówiła o przedmiotach, ubrania należą do tej grupy, która jest w najściślejszym związku z nami — tu ja się zaśmiałem, ona pozostała poważna — i nie uważałbym za niemożliwe, żeby zachowały z nas coś więcej niż wymuszoną formę ciała i pewną emanację naszej skóry.Ale ona nie słuchała i już z góry zamierzała mi przerwać, jak ktoś, kto przygotowuje się do skoku, kręcąc ska—kanką.Niewątpliwie zadała mi pytanie, myśląc o tym, co odpowiedziałaby sama.I w końcu też rzekła:— Układam wiersze, kiedy się już położę — jeszcze wcześniej wspominała o tych wierszach.— Mam białą koszulę, która towarzyszy mi od pierwszych wierszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •