[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieli jeszcze sto osiemdziesi¹t piêæ kilometrów doOldtown i wzglêdnie p³askiej autostrady.- O to chodzi, no nie? - powiedzia³ wreszcie McVries.G³os mu siê ³ama³ i rwa³,jakby dochodzi³ z jakiejœ zakurzo­nej piwnicy.Nie odzywali siê przez chwilê.Nikt siê nie odzywa³.Baker kroczy³ spokojnie -jeszcze nie zosta³ ani razu upomniany -z rêkami w kieszeniach, ko³ysz¹c siê naboki i kiwaj¹c lekko g³ow¹.Olson wróci³ do Zdrowaœ Mario, ³askiœ pe³na.Jegotwarz by³a bia³¹ plam¹ w ciemnoœci.Harkness siê posila³.- Garraty.- powiedzia³ McVries.- Tu jestem.- Widzia³eœ kiedyœ koñcówkê Wielkiego Marszu?- Nie, a ty?- Do diab³a, nie.Tylko pomyœla³em sobie, ¿e mieszkaj¹c tak blisko i w ogóle.- Mój ojciec tego nie cierpia³.Wzi¹³ mnie na jedn¹, jak to nazywa³, lekcjêpogl¹dow¹.Ale to by³ jedyny raz.- Ja widzia³em.Garraty a¿ podskoczy³ na dŸwiêk tego g³osu.To by³ Stebbins.Zrówna³ siê prawiez nimi, nadal mia³ zwieszon¹ g³owê, jasne w³osy opada³y mu na uszy niczym jakaœobrzydliwa aureola.- Jak to wygl¹da³o? - G³os McVriesa zabrzmia³ m³odziej.- Wola³byœ nie wiedzieæ - powiedzia³ Stebbins.- Zada³em ci pytanie, no nie?Stebbins nic nie odrzek³.Garraty by³ ciekaw jak nigdy.Stebbins nie wysiad³.Nie wygl¹da³ na zmêczonego.Szed³ bez narzekañ i nie dosta³ ani jednegoupomnienia.- No, jak to wygl¹da³o? - spyta³ Garraty niespodziewa­nie dla samego siebie.- Widzia³em koñcówkê cztery lata temu - rzek³ Stebbins.- Mia³em trzynaœcielat.To by³o jakieœ dwadzieœcia piêæ ki­lometrów od granicy New Hampshire.Postawili na nogi Gwardiê Narodow¹ i Patrole Federalne, do wzmocnienia PolicjiStanowej.Musieli to zrobiæ.Ludzie stali na osiem­dziesiêciu kilometrachzbitym dwudziestometrowym pasem po obu stronach drogi.Ponad dwudziestuzadeptano na œmieræ, zanim wszystko dobieg³o koñca.Powodem by³o to, ¿e ludziepróbowali iœæ razem z zawodnikami, bo chcieli zobaczyæ koniec.Ja mia³emmiejsce w pierwszym rzêdzie.Dziê­ki tacie.- Co robi twój tata? - zapyta³ Garraty.- Jest w Patrolach.I wymierzy³ to sobie co do metra.Marsz zakoñczy³ siêprzede mn¹.- Co siê sta³o? - zapyta³ cicho Olson.- Us³ysza³em, ¿e nadchodz¹, zanim ich zobaczy³em.Wszyscy ich us³yszeli.Toby³a jedna wielka fala dŸwiêkowa, zbli¿aj¹ca siê coraz bardziej.I trwa³o tojeszcze ca³¹ godzinê, zanim byli na tyle blisko, ¿e mo¿na by³o ich zobaczyæ.Nie patrzyli na t³um, ¿aden z tych dwóch, którzy zostali.Chyba nawet niezdawali sobie sprawy, ¿e t³um jest obok.Patrzyli tylko na drogê.Kuleli.Jakbyich ukrzy¿owano, zdjêto z krzy¿a i zmuszono do marszu, nie wyjmuj¹c gwoŸdzi zestóp.Teraz wszyscy s³uchali Stebbinsa.Groza rozœcieli³a siê jak gumowa p³achtat³umi¹ca wszystkie inne odg³osy.- T³um wy³, choæ tamci pewnie nic nie s³yszeli.Czêœæ wy­³a nazwisko jednego,czêœæ nazwisko drugiego, ale i tak naj­g³oœniejsze by³o jednostajne zawodzenie:„Dalej!.Dalej.!".T³um ciska³ mn¹ jak ulêga³k¹.Facet obok zsika³ siê wgacie.Szli tu¿ obok mnie.Pierwszy z nich by³ wielkim blondy­nem w rozpiêtej koszuli.Podeszwa buta mu siê oderwa³a, szura³ ni¹.Drugi nie mia³ ju¿ nawet butów.Nanogach zosta­³y mu œci¹gacze ze skarpetek.Reszta.no, po prostu zdar³ j¹, conie? Stopy mia³ purpurowe.Widaæ by³o popêkane na­czynia krwionoœne.Pewnie wogóle nie czu³ ju¿ stóp.Mo¿e potem uda³o siê je uratowaæ, nie wiem.Mo¿e siêuda³o.- Przestañ! Na mi³oœæ bosk¹, przestañ! - krzykn¹³ McVries s³abym g³osem.- Chcia³eœ wiedzieæ - odpar³ Stebbins, niemal weso³o.- Nie tak mówi³eœ?Transporter skomla³, klekota³ i warcza³ na poboczu, gdzieœ z przodu ktoœ dosta³upomnienie.- Ten wielki blondyn przegra³.Widzia³em wszystko.Wy­rzuci³ w górê ramiona,jakby myœla³, ¿e jest Supermanem.Ale zamiast polecieæ, upad³ p³asko na twarz ipó³ minuty póŸ­niej dosta³ czerwon¹ kartkê, bo zapycha³ ju¿ z trzemaupo­mnieniami na koncie.Obaj zapychali z trzema upomnienia­mi na koncie.T³um zacz¹³ wiwatowaæ.Wiwatowali, wiwatowali, a¿ zo­baczyli, ¿e ten dzieciak,który wygra³, próbuje coœ powiedzieæ.No to siê przymknêli.On pad³ na kolana,wiecie, jak­by miai zamiar siê modliæ, i p³aka³.A potem przeczo³ga³ siê dotamtego ch³opaka i wsadzi³ twarz w jego rozpiêt¹ koszu­lê.Zacz¹³ coœ mówiæ.Mówi³ nie¿ywemu w koszulê.Gada³ z nie¿ywym.Wtedy ¿o³nierze podbiegli doniego, powiedzie­li mu, ¿e wygra³, i spytali, co chce teraz zrobiæ.- Co powiedzia³? - spyta³ Garraty.Mia³ wra¿enie, ¿e z tym pytaniem k³adzie naszalê ca³e swoje ¿ycie.- Nic im nie powiedzia³ - rzek³ Stebbins.- Gada³ z tam­tym nie¿ywymch³opakiem.Opowiada³ mu coœ, ale nie mo­gliœmy tego us³yszeæ.- Co siê dalej sta³o? - zapyta³ Pearson.- Nie pamiêtam - powiedzia³ Stebbins cicho.Nikt siê nie odzywa³.Garraty poczu³ nap³yw paniki, jak­by ktoœ go przemoc¹wepchn¹³ do ciasnej podziemnej rury.W przedzie udzielono trzeciego upomnieniai jakiœ ch³opak wyda³ rozpaczliwy skrzek, jak zdychaj¹ca wrona.Proszê, Bo­¿e,nie pozwól im teraz zastrzeliæ nikogo, pomyœla³ Garraty.Zwariujê, jak us³yszêteraz karabiny.Proszê, Bo¿e.Proszê, Bo¿e.Kilka minut potem karabiny zahucza³y przez noc stalo­wym œmiercionoœnym g³osem.Tym razem by³ to krêpy ch³o­pak w powiewaj¹cym czerwono-bia³ym trykocie, jakieno­sz¹ futboliœci.Przez chwilê Garraty myœla³, ¿e matka Percy'ego nie bêdziemusia³a wiêcej siê przejmowaæ ani mar­twiæ, ale to nie by³ Percy - to by³ch³opak o nazwisku Quincy albo Quentin, jakoœ tak.Garraty nie zwariowa³.Wœciek³y odwróci³ siê do Steb-binsa.By³ gotów zapytaæ,jak siê czuje, zaprawiwszy ostatnie chwile tamtego ch³opaka tak¹ groz¹ - aleStebbins przesun¹³ siê do ty³u na swoje sta³e miejsce i Garraty by³ znów sam.Szli dalej, w dziewiêædziesiêciu.Rozdzia³ pi¹tyNie powiedzia³ pan prawdy, wiêc czeka­j¹ pana konsekwencje.Bob BarkerTruth or ConsequncesZa dziesiêæ dziesi¹ta tamtego nie koñcz¹cego siê pierw­szego dnia maja Garratyzmaza³ pierwsze z dwóch upo­mnieñ.Po ch³opaku w futbolowym trykocie dwóchkolej­nych zawodników zarobi³o czerwon¹ kartkê.Garraty ledwo to zarejestrowa³.Przeprowadza³ staranny remanent same­go siebie.Jedna g³owa, trochê oszo³omiona, œwiruj¹ca, ale zasadni­czo w porz¹dku.Dwojeoczu, piek¹cych.Jeden kark, kom­pletnie sztywny.Dwoje ramion, tu ¿adnychk³opotów.Jeden tors, w porz¹dku, poza ssaniem w kiszkach, którego kon­centratynie mog³y zaspokoiæ.Dwie cholernie zmêczone no­gi.Bol¹ce miêœnie.Zastanawia³siê, jak daleko nogi zanios¹ go same -jak d³ugo potrwa, zanim mózg bêdziemusia³ prze­j¹æ w³adzê, by zmusiæ je do pracy ponad wszelkie wyobra¿alne si³y,broni¹c ko³yski czaszki przed kul¹.Jak d³ugo po­trwa, zanim nogi zaczn¹ siêuginaæ, pl¹taæ, a wreszcie zablokuj¹ siê i stan¹.Nogi by³y zmêczone, ale jak to tej pory wydawa³y siê na­dal w znakomitymporz¹dku.I dwie stopy.Bol¹ce.Rozpulchnione, wszelkie zaprze­czenia nie mia³y sensu.By³ du¿ym ch³opakiem.Te stopy nio­s³y osiemdziesi¹t kilogramów.Podeszwypiek³y.Od czasu do czasu przeszywa³ je dziwny ból.Lewy wielki paluch przetar³skarpetkê (przypomnia³ sobie opowiastkê Stebbinsa i poczu³, jak groza narasta wnim powoli) i ociera³ siê niewygodnie o but.Ale stopy pracowa³y, nie mia³ypêcherzy i czu³, ¿e one równie¿ s¹ nadal w znakomitym porz¹dku.Garraty, jesteœ w dobrej formie, wmawia³ sobie.Dwuna­stu goœci nie ¿yje, dwarazy tyle pewnie ledwie zipie, ale ty jesteœ mocny.Dobrze ci idzie.¯yjesz.Rozmowy, zamar³e pod koniec opowieœci Stebbinsa, znów o¿y³y.Wymiana zdañdotyczy³a tego, co robi¹ inni [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •