[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypominał nam, tak niedawno jeszcze zwodzonym i oszukiwanym upałem sierpniowych plaż, gdzie naprawdę wyznaczyła nam miejsce geografia.Przywracał realność naszemu północnemu miastu, rzuconemu na niegościnny brzeg szarego morza, które na północy kończy się lodowymi polami koła podbiegunowego.Zziębnięty, osłaniając usta szalikiem i przyciskając poły płaszcza, pchnąłem wejściowe drzwi kawiarni.Wiatr wdarł się ze mną, poruszył chmurę papierosowego dymu stojącą nad stolikami.Ed zamachał do mnie z głębi sali.Oddałem okrycie w szatni i siedliśmy razem, w rogu tuż pod oknem, z dobrym widokiem na Grunwaldzką.Ed wyglądał nieźle, ale mało w nim zostało z niedawnego wesołka i playboya.Przyjazd do Polski nie wyszedł mu na dobre, wiedzieliśmy o tym obaj.- Jak Hazel? - spytałem po wstępnych uprzejmościach.- W porządku - Ed uśmiechnął się niewesoło.- To było najlepsze wyjście.Dla mnie, dla niej i dla wszystkich.- Gdzie ją umieściłeś?- U sióstr nazaretanek, w jej rodzinnych stronach, na Podhalu.W gruncie rzeczy zawsze marzyła o zakonie, jej powołanie jest niekwestionowane.Rozmawialiśmy z biskupem - i ona, i ja - który zgodził się na jej pokutę i sam dołożył własną.Teraz jest kimś w rodzaju gościa zakonu, to się nazywa „postulat”.A ja w ekspresowym tempie załatwiam rozwody - cywilny i kościelny.Nie będzie z tym problemu, w końcu małżeństwo nie zostało nawet skonsumowane.Aha, przypomniałem sobie - podał mi kawałek papieru - chcę, żebyś o tym wiedział.Był to dowód wpłaty na konto zgromadzenia zakonnego sióstr nazaretek sumy siedmiuset tysięcy dolarów.- To były pieniądze Hazel - skomentował Ed - nie chciałem ich, a jej pomogą w nowej sytuacji.Spojrzałem na niego cieplej: - Nie udał ci się ten powrót do domu, Ed.- Ano nie - westchnął.- Ale nie rezygnuję.Już wiem, że tu nie mam czego szukać.To nie jest kraj dla mnie.Załatwię wszystko i wracam do Stanów.Mam jeszcze ćwierć miliona i spróbuję z tym zacząć od nowa.- Niech ci się wiedzie - wyciągnąłem rękę.- Tobie też - uścisnął ją mocno, choć obaj wiedzieliśmy, że żegnamy się bez żalu.Odruchowo, nie po raz pierwszy zresztą, zerknąłem w okno.I nagle brzydki październikowy dzień rozjaśnił się i wypogodził.Jezdnie Grunwaldzkiej zalśniły pogodnie w promieniach słońca, tramwaje wesoło zadzwoniły, samochody odezwały klangorem radosnych klaksonów.A może zagrała tylko orkiestra mojej rozradowanej duszy?W samej marynarce, nie zważając na pytające gesty Eda, wybiegłem na próg kawiarni i z wysokości kilku schodków wpatrzyłem się w dół ulicy, w miejsce skąd szedł ów szczególny blask, odbijający się jaskrawo w szybach, każący odwracać się i przystawać zdziwionym przechodniom.Nie myliłem się!Między szpalerami zdumionych spojrzeń, a potem oklasków szliśmy naprzeciw siebie: Mirka i ja.Moja Czarodziejka, opalona na brąz, gibka i światowa - w paryskim skórzanym płaszczu, uśmiechnęła się zabójczo.Podbiegłem i chwyciłem ją w ramiona.A więc nie wszystkie gwiazdy spadły w sierpniu - pomyślałem.- Jak ty jesteś ubrany, Arturze? - usłyszałem.- Będę musiała się tobą poważnie zająć.- Ja już jestem tobą poważnie zajęty! - odpowiedziałem i zamknąłem jej usta pocałunkiem.I tak się skończyła ta historia.Koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •