[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było w tym cienia kłamstwa.– Mówiła, że nie chce dzielić pokoju z tym mężczyzną.– Recepcjonista okazał się bardzo pomocy.Brandt popatrzył na niego z wyrzutem.– Tak, tak mówiła.Moja żona jest bardzo wrażliwa i.impulsywna – dodał, wzruszając ramionami.– Ma niedobry charakter.– Para de Leon przetransponował słowa Brandta, wyrażając męskie współczucie.Brandt westchnął.– Jest.hmm.bardzo zawzięta.– Kobiety! – mruknął Para de Leon.Recepcjonista pokiwał głową, podkreślając męską solidarność.– Była wściekła jak diabli, gdy powiedziałem jej, że nie ma dla niej pokoju.Potem wyszła.– Co? – krzyknęli razem Brandt i Para de Leon.– Poszła na spacer.– Spacer? Ale przecież ona w ogóle nie zna miasta – wykrzyknął Brandt.– Może się zgubić.Nie ma żadnych pesos.Wymieniłem dolary na lotnisku, ale jeszcze nie zdążyłem jej dać meksykańskich pieniędzy.Troska przezwyciężyła wzbierający w nim gniew.Kelly nie było już od pół godziny.– Czy w mieście są jakieś niebezpieczne dzielnice? – zwrócił się do Para De Leona.Głupie pytanie.W każdym dużym mieście były niebezpieczne dzielnice.Nie chciał nawet myśleć o tym, że Kelly mogłaby znaleźć się w jednej z nich.Agent zmarszczył brwi.– Nie najmądrzej jest spacerować na południe do Bolivar Circle.Roi się tam od gangów kieszonkowców i złodziejaszków.Trzeba też uważać w kolejce linowej i na jej stacji u podnóża Mansambra Peak.Poza tym są tu slumsy.– Uśmiechnął się nieznacznie.– Nie sądzę, żeby pana żona tam zawędrowała, senior Madison.Prawdopodobnie ogląda sklepy, z pewnością wkrótce się tym zmęczy i wróci do hotelu.Będziemy na nią czekać.– Rozsiadł się w fotelu.– Przynieś mi kawy – rozkazał przyglądającemu im się młodemu chłopcu.– I jakieś gazety.Amerykańskie gazety – dodał, patrząc na Madisona.Brandt usiadł w drugim fotelu.Nie mógł zrobić nic innego, mógł tylko cierpliwie czekać na Kelly.A kiedy wróci.– Zmarszczył brwi, a na jego twarzy pojawił się niepokój.Kelly ruszyła w kierunku centrum.Przyglądała się leżącym na sklepowych wystawach wyrobom ze skóry, biżuterii i ręcznie tkanym materiałom.Jej wzrok przyciągały zwłaszcza kolorowe, wełniane poncza.Może kupi sobie jedno przed wyjazdem z Avidy – byłaby to oryginalna i praktyczna pamiątka z tej wycieczki.Lecz dziś była zbyt zdenerwowana, aby w pełni rozkoszować się atrakcjami miasta.Była wściekła na Brandta za zamiar wciągnięcia jej do łóżka podstępem.Była wściekła także na siebie’ – zarówno za to, że pragnęła Brandta, jak i za to, że nie umiała sobie z nim poradzić.Jeżeli da się ponieść emocjom, da mu tym samym do ręki broń, którą będzie mógł ją głęboko zranić.Nigdy! – powiedziała na głos.Wiedziała, co to znaczy być zranioną, i nie chciała czuć się tak znowu.Znalazła sposób na życie bez tego bólu i nie zamierzała dla kilku dreszczy rozkoszy ryzykować utraty z trudem wypracowanego spokoju ducha.W niepojęty sposób wykształcił się w niej naiwny sentymentalizm, który łącząc nierozerwalnie seks z miłością, wiązał jej ręce wbrew jej nowoczesnym poglądom.A ponieważ wiedziała, że nie odwzajemniona miłość powodowała ból, żeby go uniknąć – musiała unikać seksu.Wydawało się to tak logiczne, kiedy szła ulicami Avidy, zastanawiając się na tym.Dlaczego wszystko komplikowało się niemiłosiernie, gdy tylko Brandt Madison popatrzył jej w oczy?Dzielnica handlowa była otoczona wieloma okazałymi budowlami, odwiedzanymi przez turystów i mieszkańców Avidy.Muzeum Narodowe, arena walki byków.Narodowa Galeria Sztuki i inne atrakcje spowodowały, że gniew Kelly i jej dotychczasowe przemyślenia ustąpiły miejsca zainteresowaniu otaczającą ją rzeczywistością.Była w obcym mieście, w obcym kraju, na obcym kontynencie i powinna to wykorzystać.Powędrowała więc dalej i w końcu stanęła przed stacją kolejki linowej.Kolejka łączyła miasto z szczytem Monsambry.Zdecydowała się pojechać na górę.Miała właśnie wejść do budynku stacji, gdy zauważyła grupę bacznie jej się przyglądających, obdartych dzieciaków.Stały niedaleko ze wzrokiem utkwionym w jej czerwoną torbę.Kelly wspomniała o ostrzeżeniu przewodnika o kieszonkowcach i złodziejaszkach, napadających na niczego nie spodziewających się turystów.Do tej pory nawet nie pomyślała o swoim bezpieczeństwie.Po Chicago chodziła sama od początku szkoły.Ale wiedziała, co się święci: na zewnątrz budynku było pusto, a gang podchodził coraz bliżej.Najmłodszy z nich, mały, czarnooki, bosy chłopiec nie mógł mieć więcej niż pięć, sześć lat.Zauważyła, że pomimo niskiej temperatury żadne z dzieci nie miało butów.Choć było kalendarzowe lato położenie miast na dużej wysokości wykluczało prawdziwe ciepło.Klimat bardziej przypominał wiosnę.Nie było tak gorąco, żeby chodzić bez butów.Obawy Kelly rozwiały się tak szybko, jak się pojawiły.Czuła pewien rodzaj pokrewieństwa z tymi dziećmi: ona też została znaleziona właśnie na ulicy.– Hola – zawołała do nich po hiszpańsku.Dzieci stały nieruchomo, zdziwione tym pozdrowieniem.– Szukam kogoś – ciągnęła posługując się poprawną hiszpańszczyzną.– Możecie mi pomóc?Dzieci podeszły bliżej.Było ich siedmioro.Co zrobić, żeby okazać im dobrą wolę i sympatię? Zastanawiała się przez chwilę i wpadła na pewien pomysł.Sięgnęła do torby i wyjęła mały aparat fotograficzny.– Chciałam wam zrobić zdjęcie – wyjaśniła.Dzieci wpatrywały się w nią z zaciekawianiem, ale i lekką podejrzliwością.– Chciałabym mieć zdjęcie ludzi mieszkających w Avidzie.– Uśmiechnęła się do nich.– Możecie mi pozować?Jako że sama nieczęsto była fotografowana, rozumiała, że propozycję nie sposób było odrzucić.Wypieszczone dzieci kochających rodziców traktowały fotografowanie jako rzecz zupełnie normalną; te, które nie miały nikogo, kto chciałby uwiecznić je na kliszy – były uszczęśliwione samym pomysłem.Nie wymyśliła tego najgorzej.W jednej sekundzie otoczyły ją śmiejące się i pokrzykujące, a później zdziwione, kiedy aparat wywołał i wyrzucił zdjęcie.Kelly zrobiła osiem odbitek, dając po jednej każdemu dziecku i zostawiając sobie ostatnią.Lody zostały przełamane.Każde dziecko przedstawiło się.Było wśród nich sześciu chłopców i jedna dziewięcioletnia dziewczynka – Marisol.Kelly opowiedziała im swą zmyśloną małżeńską historię i podała powód, dla którego znalazła się w Avidzie.Zabrała ich wszystkich kolejką na górę Mansambra i cieszyła się ich szczerymi reakcjami.Jechali kolejką po raz pierwszy, choć spędzali mnóstwo czasu w okolicach stacji.Wiedziała, szukali kieszeni do obrobienia i portfeli do wyjęcia.Za pieniądze wymienione wcześniej w przypadkowo napotkanym banku kupiła na górnej stacji soki owocowe i słodycze.Robiło się już ciemno, kiedy zjechali na dół.Kelly spojrzała na zegarek.– Chyba powinnam wracać do hotelu.– Miała długą drogę powrotną przed sobą.Kręciło się jej lekko w głowie.– Nie wiecie, gdzie mogę złapać taksówkę? – spytała, nagle zbyt zmęczona, by wracać na piechotę.Nadmiar energii, który umożliwił jej dotarcie tak daleko, zniknął bezpowrotnie.Jeden ze starszych chłopców, Juan, troskliwie podprowadził ją do ławki i kazał na niej spocząć.Później, wraz z innym chłopcem pobiegł gdzieś i wrócił po chwili z taksówką.– Gracias.Dziękuję wam bardzo.– Uśmiechnęła się i sięgnęła do torby.– Mam zamiar zapłacić wam za pozowanie.Dzieci zrobiły wielkie oczy, gdy wyjęła pesos.Podała je Juanowi.– Podzielisz je między wszystkich, dobrze, Juan?Potaknął, zaskoczony.– Seniorita Kelly, proszę wrócić jutro – rozczulił się najmłodszy, Diego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •