[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Super.– Kręcąc palcem sprawiła, że jojo pojawiło się ponownie i pomknęło w górę po sznurku.– Zrób to jeszcze raz – poprosiła matka.– Nie mogę.Godzina zero o piątej.Cześć.– Mink wyszła, wymachując jojo.Na ekranie audiowizora Helen zaśmiała się cicho.– Tim przyniósł dziś rano do domu jedno z tych jojo, ale kiedy się zainteresowałam, powiedział, że mi go nie pokaże, a gdy sama spróbowałam, nic z tego nie wyszło.– Nie jesteśmy łatwowierne.– Co takiego?– Nieważne.Coś mi przyszło do głowy.Czym mogę ci służyć, Helen?– Chciałam cię prosić o przepis na biało-czarne ciasto.Godzina upływała sennie.Dzień przygasał.Słońce obniżało się wolno na spokojnym błękitnym niebie.Na zielonych trawnikach wydłużały się cienie.Wciąż było słychać śmiech i podniecone okrzyki.Jedna dziewczynka odbiegła, płacząc.Pani Morris wyszła przed dom.– Mink, czy to Peggy Ann płakała?Mink nachylała się nad czymś na podwórku obok krzaka róż.– Tak.Okropnie tchórzy.Nie pozwalamy jej się bawić.Robi się już za stara.Chyba nagle dorosła.– I dlatego płakała? Bzdura.Odpowiadaj uprzejmie, młoda damo, albo natychmiast wrócisz do domu.Mink obróciła się, wystraszona i wyraźnie zirytowana.– Nie mogę teraz odejść.Już prawie czas.Będę grzeczna, przepraszam.– Uderzyłaś Peggy Ann?– Nie, naprawdę.Spytaj ją samą.To było coś.po prostu stchórzyła.Pierścień dzieci zacisnął się wokół Mink, która krzywiąc się, oglądała swoje dzieło zbudowane z łyżek i ułożonych w dziwny kwadrat młotków i rur.– Tutaj i tam – mamrotała pod nosem.– Coś nie tak? – spytała pani Morris.– Drill utknął w połowie drogi.Byłoby łatwiej, gdybyśmy zdołali go wyciągnąć.Wtedy wszyscy inni przyszliby za nim.– Mogę pomóc?– Nie, mamo, dzięki.Załatwię to.– W porządku.Za pół godziny wołam cię na kąpiel.Zmęczyło mnie oglądanie waszych zabaw.Wróciła do domu i usiadła w elektrycznym fotelu relaksującym, sącząc piwo z na wpół opróżnionej szklanki.Fotel masował jej plecy.Dzieci, dzieci.Miłość i nienawiść, ręka w rękę.Czasami dzieci kochają rodziców, potem nagle ich nienawidzą – w jednym ułamku sekundy.Dziwne dzieci – czy kiedykolwiek zapominały lub wybaczały lania i surowe słowa poleceń? Ciekawe.Jak można kiedykolwiek zapomnieć i wybaczyć tym, którzy cię przerastają, wysokich niemądrych dyktatorów?Mijał czas.Nad ulicą zapadła wyczekująca, niezwykła cisza, pogłębiająca się z każdą chwilą.Piąta po południu.Gdzieś w domu zaśpiewał cicho zegar:– Piąta godzina, piąta godzina.Czas odpoczynku.Piąta godzina.– I znów umilkł.Godzina zero.Pani Morris zachichotała w głębi gardła.Godzina zero.W tym momencie na podjeździe zabrzęczał żuk pana Morrisa.Pani Morris uśmiechnęła się.Pan Morris wysiadł z wozu, zamknął go i pozdrowił zaaferowaną Mink.Córka kompletnie go zignorowała.Mężczyzna przez moment obserwował dzieci, po czym wybuchnął śmiechem i wspiął się po frontowych stopniach.– Witaj, kochanie.– Witaj, Henry.Wyprostowała się na brzeżku fotela, nasłuchując.Dzieci były cicho.Zbyt cicho.Jej mąż opróżnił fajkę i nabił nowym tytoniem.– Świetny dzień.W takie dni czuję, że naprawdę żyję.Bzzzzzzzz.– Co to? – spytał Henry.– Nie wiem.– Nagle wstała, jej oczy rozszerzyły się.Zamierzała coś powiedzieć, lecz w ostatniej sekundzie zmieniła zdanie.Śmieszne, to tylko nerwy.– Dzieciaki nie mają tam niczego niebezpiecznego? – spytała.– Niczego poza rurami i młotkami.Czemu pytasz?– Nic elektrycznego?– Ależ nie – zapewniał ją Henry.– Sprawdziłem.Przeszła do kuchni.Bzyczenie trwało nadal.– Mimo wszystko lepiej każ im kończyć.Jest już po piątej.Powiedz im.– jej oczy rozszerzyły się i zwęziły – powiedz, żeby odłożyli inwazję do jutra.– Zaśmiała się nerwowo.Bzyczenie stawało się coraz głośniejsze.– Co oni knują? Chyba pójdę i sam sprawdzę.Wybuch!Dom zadrżał z głuchym łoskotem.Na innych podwórkach wzdłuż ulicy nastąpiły kolejne eksplozje.– Tu, na górę! – krzyknęła odruchowo pani Morris, zapominając o rozsądku i rozwadze.Może dostrzegła coś kącikiem oka; może wyczuła nowy zapach, usłyszała nowy dźwięk? Nie miała czasu, aby kłócić się z Henrym i przekonywać go.Niech myśli, że oszalała.Tak, oszalała! Wrzeszcząc popędziła po schodach.On pobiegł za nią, by zobaczyć, co zamierza.– Na strychu! – krzyknęła.– Stamtąd dobiega odgłos.– Była to jedynie kiepska wymówka, mająca na czas ściągnąć go na strych.O Boże, byle tylko zdążyli!Zagrzmiał kolejny wybuch.Dzieci krzyknęły z radości, jakby oglądały pokaz sztucznych ogni.– To nie na strychu – krzyknął Henry – tylko na zewnątrz!– Nie, nie! – Dysząc, gwałtownie chwytając powietrze, majstrowała przy drzwiach.– Pokażę ci, Henry! Pokażę!Oboje wpadli na strych.Natychmiast zatrzasnęła drzwi, przekręciła klucz, wyjęła i cisnęła w najdalszy zagracony kąt.Zachowywała się jak obłąkana.Wyrzuciła z siebie wszystko.Podświadome podejrzenia i lęki, narastające w sekrecie przez całe popołudnie i fermentujące w jej głowie.Wszystkie małe objawienia, informacje i przeczucia, które dręczyły ją cały dzień, a które rozsądek kazał wcześniej odrzucić, ocenzurować, teraz eksplodowały w jej głowie i wstrząsnęły nią do głębi.– Dzięki Bogu! – wyszlochała wsparta o drzwi.– Do wieczora jesteśmy bezpieczni.Może uda nam się wymknąć, może zdołamy uciec.Henry także wybuchnął, lecz z innych przyczyn.– Oszalałaś? Czemu wyrzuciłaś klucz? Do diabła, kochanie!– Tak, oszalałam, jeśli ma ci to pomóc, ale zostań tu ze mną.– Nie wiem, jak u licha miałbym się stąd wydostać!– Cicho.Usłyszą nas.O Boże, i tak wkrótce nas znajdą.W dole odezwał się głos Mink.Mąż zamarł.Z dworu dochodziło donośne buczenie i brzęczenie, krzyki i chichoty.Na dole audio-telewizor dzwonił uporczywie, alarmująco.Czy to Helen?, pomyślała pani Morris [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •