[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucili się w stronę foteli jak wielbłądy do źródła.Zamykając procesję szli ramię w ramię oficer i przedstawiciel Aeroflotu, zadowoleni z siebie, pełni ojcowskiej troski o uratowanych pasażerów.Przedstawiciel Aeroflotu rozpoznał nas i zapytał:— I jak, udało się znaleźć Wspolnego? On wszystko załatwi, proszę się nie martwić.Nie wiadomo skąd pojawił się wychudzony hindus i zaczął szybko otwierać kiosk z pamiątkami.Z góry, po schodach, zbiegł kelner w malinowej liberii, niosąc tacę zastawioną butelkami coca–coli.Butelki były pokryte rosą, wystawały z nich, ułożone równo, pod tym samym kątem, słomki.Wołodia i ja też dostaliśmy po butelce.Wysoki, chudy oficer zatrzymał się koło naszych foteli i zapytał:— Pan Kotrikadze?Wstałem.— Pan Li?— Co się znowu wydarzyło? Nieszczęścia chodzą parami.— Proszę za mną — powiedział oficer.Omiotłem spojrzeniem poczekalnię szukając przedstawiciela Aeroflotu, ale gdzieś znikł.Babcie w kwiecistych kapeluszach patrzyły na nas ze współczuciem.Nie byliśmy już uprzywilejowani.Dostaliśmy się do niewoli, a smutny los więźnia wywołuje u widzów współczucie.Tilwi KumtatonPoprzednią noc spędziłem w sztabie brygadiera Szos — we.Dowodzący uczynił mnie odpowiedzialnym za utrzymanie łączności z okręgami wojskowymi.Potem, wraz z nim, uczestniczyłem w pierwszym posiedzeniu Komitetu Rewolucyjnego.O trzeciej trzydzieści musiałem użyć dwóch czołgów do zablokowania komisariatu policji w północnej dzielnicy, bo tamtejszy komendant postanowił dochować wierności rządowi.Niestety, moim czołgiści nie mieli okazji oddać ani jednego strzału.Na widok czołgów policjanci obezwładnili swego dowódcę i poddali się.O czwartej trzydzieści rozpoczęła się narada brygadiera z przywódcami partii politycznych, którą musiałem opuścić po czterdziestu minutach, by polecieć myśliwcem do portu Kalabam z wydanym przez brygadiera rozkazem zdymisjonowania pułkownika Sinwe.Gdy dotarłem do zakurzonego Kalabamu, pułkownik Sinwe zdążył już uciec w stronę tajlandzkiej granicy i moja wizyta okazała się czczą formalnością.O dziewiątej trzydzieści mój samolot ponownie wylądował w Ligonie.Chciało mi się spać.O dziesiątej dziesięć wróciłem do pałacu prezydenckiego.Gabinet brygadiera Szoswe znajdował się w byłej jadalni prezydenta — smakosza i sybaryty.Na białym, owalnym stole leżały rozłożone mapy.Okna otwarto na oścież.Wiszący pod sufitem wiatrak poruszał powietrze i brygadier przytrzymywał mapy dłońmi, by nie rozsypały się.— Wszystko w porządku, Tilwi? — zapytał brygadier.Nie zmienił się nic od czasów, gdy kierował naszą uczelnią wojskową.— Wszystko w porządku, generale — odpowiedziałem.— Wspaniale.Mam dla ciebie nowe zadanie.Wyśpisz się później, gdy zwyciężymy.Polecisz dzisiaj do Tangi.Na całą prowincję jest tam tylko jedna kompania.Weźmiesz polową radiostację, pułkownik Van przygotuje ci dokumenty.Aha, dam ci jeszcze żołnierzy.Z pierwszej brygady, to ludzie godni zaufania.Mogłem być dumny z zaufania, jakim obdarzył mnie brygadier.Chociaż nie była to łatwa wyprawa.Rządził tam książę Urao.Miasto było pełne jego zwolenników.— Od tej chwili jesteś komisarzem komitetu tymczasowego w okręgu Tangi, w stopniu majora.— Jestem kapitanem.— Jedną z zalet rewolucji jest to, że jej uczestnicy, w przypadku zwycięstwa, mogą liczyć na awans.Jasne?Brygadier nie uśmiechał się.Przez drzwi zajrzał żołnierz.— Przyszli — powiedział.— Niech wejdą.Do jadalni weszli przybyli z Dżakarty liderzy opozycji.— Do widzenia — powiedział do mnie brygadier i ruszył wzdłuż stołu, aby przywitać sprzymierzeńców, a być może, także rywali.W pół drogi nagle zatrzymał się i powiedział:— Nie zdziw się, gdy pułkownik powie ci o dwóch profesorach z zagranicy.To mój rozkaz.Gabinet dowódcy jednostki operacyjnej, pułkownika Vana, znajdował się w pokoju muzycznym, w którym prezydent przechowywał kolekcję instrumentów ludowych.Pod ścianami stały wysokie, stare bębny, nad nimi wisiały lutnie, bambusowe fujarki, dzwonki, a na środku — jakby z innej bajki — pysznił się fortepian w kolorze kości słoniowej.— Czy mogę pogratulować awansu? — zapytał mnie posępny Van.On też od dawna nie spał.Na jego barkach spoczywała cała biurokracja, a pomocników brakowało — w czasie rewolucji nikt nie chce zajmować się papierami.— Potrzebne będą gwiazdki — powiedziałem.— W dokumentach znajduje się informacja, że zostałem majorem.— Ech wy, próżni chłopcy! — zakrzyknął Van.— Nie zadzieraj nosa.Zdradzę ci tajemnicę: dostałeś stopień majora dlatego, że dowódca Tangi jest kapitanem.— Kiedy mam wylecieć? — doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie skierować rozmowę na inne tory.— Loty cywilne zostały odwołane, polecisz do Tangi specjalnym samolotem.Polecą z tobą żołnierze.Weźmiesz lekarstwa, broń, gazety, materiały propagandowe.I jeszcze rosyjskich geologów z bagażami.— Tylko tego mi brakowało! Rosjanie mogą poczekać!— Nie mogą.To osobisty rozkaz brygadiera.A ty, kapitanie, odpowiadasz głową za ich bezpieczeństwo.To są ich przepustki pozwalające swobodnie poruszać się na terenie okręgu.I jeszcze jedna, in blanco.— Po co?— Rosjanie na pewno wyślą z nimi kogoś z ambasady.Kogoś, kto zna język.Jeśli nie poślą — podrzesz.Przylatują z Delhi o dwunastej dwadzieścia.Wyjdziesz po nich.— Ale po co ten pośpiech? Patrzy na nas cały świat, a my zajmujemy się jakimiś Rosjanami.— Właśnie dlatego, że cały świat na nas patrzy, powinniśmy być cywilizowani.Na pocieszenie pułkownik wręczył mi wspaniały prezent.Wyjął pagony majora i powiedział:— Przyszyjesz w samolocie.W sztabie nie trać na to czasu.Na spotkanie Rosjan spóźniłem się.Gdy wszedłem do budynku lotniska, od ich przylotu minęło już pół godziny.Straciłem dodatkowe dwie minuty na wizytę w łazience, gdzie uczesałem się i sprawdziłem, czy do twarzy mi w nowych pagonach.Potem poszedłem do poczekalni dla pasażerów tranzytowych.W pomieszczeniu tłoczyły się ze trzy dziesiątki pasażerów z jedynego samolotu, jaki dziś wylądował.Lotnisko zamknięto, aby chętni do ucieczki za granicę nie mogli z niego skorzystać.Zauważyłem lejtnanta w polowym mundurze.— Słuchaj, bracie — zapytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •