[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozprawiwszy się z nim, markiz podniósł kapelusz, wsiadł za damami do powozu i dał znak woźnicy, by ruszał.- Ani ręki do konia, ani oleju w głowie! - podsumował burkliwie.- Czy pani czuje się już troszkę lepiej, panno Crookshank?Louisa nie odpowiedziała, spojrzała tylko na niego.Wyglądała żałośnie, oddech jej się rwał.- Zaraz po powrocie do domu powinna jej pani dać kieliszek koniaku - poradził markiz Mariannę.- Tak, musimy jak najszybciej wrócić do domu! - Mariannę wzięła siostrzenicę za rękę.- Oprzyj się o mnie, kochanie, jeśli ci słabo.Louisa nadal milczała.Ciotka próbowała podnieść ją na duchu.- Zaraz będziemy w domu, moje dziecko, i od razu się położysz.Wiem, że przeraziłaś się śmiertelnie, ale - Bogu dzięki! - nic ci się nie stało.Louisa wzruszyła ramionami; jej myśli najwidoczniej błądziły gdzie indziej.- Czy ta dama - spytała wreszcie drżącym głosem.- Ta z pieskiem.to była lady Jersey? Ta sławna lady Jersey?- Jedna z protektorek decydujących o prawie wstępu do Almack’s? Obawiam się, że tak - potwierdziła Mariannę, zrozumiawszy, jakim torem biegną myśli jej podopiecznej.Louisa wybuchnęła płaczem.Markiz wydawał się kompletnie zdezorientowany, ale Mariannę nie kwapiła się do wyjaśnień.Przepełniała ją wdzięczność do markiza, a zarazem niepokój.Louisa była o krok od śmierci, a lord Gillingham ocalił ją z narażeniem własnego życia.Mariannę nigdy jeszcze nie widziała równie bohaterskiego czynu.Na samą myśl o tym brakło jej tchu.W dodatku wizja siłacza wstrzymującego w biegu rozpędzonego konia i niezwalniającego chwytu nawet wtedy, gdy zwierzę usiłowało go strząsnąć, wizja napiętych muskularnych ramion, widocznych mimo fatalnie skrojonego surduta, uparcie jej towarzyszyła.Stanowczo zbyt długo!I chociaż rozsierdzenie przez debiutantkę jednej z dam rządzących niepodzielnie w Almack’s było dla nieostrożnej panienki niemal katastrofą towarzyską, w porównaniu ze śmiercią lub kalectwem, których jej siostrzenica cudem uniknęła, niewarte było doprawdy uwagi.Wiedziała jednak, że Louisa, ocierająca oczy zwiewną chusteczką i usiłująca powstrzymać dalsze łzy, nie zgodziłaby się z nią w tej kwestii.W milczeniu dojechali do domu Mariannę.Markiz wszedł z paniami do wnętrza, wspierając ramieniem cichutką Louisę.Był uosobieniem uprzejmości i troskliwości.Tym razem jednak Louisa zdawała się tego nie dostrzegać.Uśmiechnęła się blado, gdy doradzał jej, by położyła się i postarała zasnąć.Rzęsami zatrzepotała tylko raz, gdy przyrzekł odwiedzić ją nazajutrz.- Idź, Louiso, na górę i połóż się.- Mariannę wezwała pokojówkę siostrzenicy, skoro tylko weszli do domu.- Jestem pewna, że nasz gość wybaczy nam ten brak ceremonii.Za chwilę zajrzę do ciebie i sprawdzę, jak się miewasz.- Proszę się mną nie krępować - rzekł lord Gillingham.- Zaraz się z paniami pożegnam; wyobrażam sobie, jak jesteście wyczerpane! Nigdy nie przypuszczałem, że nasza wyprawa będzie obfitowała w tak silne wrażenia!Mariannę to określenie wydało się stanowczo za słabe.Powierzyła siostrzenicę opiece Evy i odprowadziła markiza do drzwi.- Milordzie.- zaczęła pod wpływem nagłego impulsu.Gillingham przystanął i zwrócił na nią swe ciemne oczy.Niegdyś wydały się jej niezgłębione.Teraz pomyślała, że na ich dnie drzemią gwałtowne emocje, którym markiz nigdy nie pozwala wypłynąć na powierzchnię.Milczenie przedłużało się i z trudem przypomniała sobie, co chciała powiedzieć swemu gościowi.- Ponieważ panna Crookshank ze zrozumiałych względów nie jest w stanie tego uczynić, proszę pozwolić, bym w jej imieniu podziękowała panu, milordzie, za ocalenie jej.Gdyby nie pański bohaterski czyn, zginęłaby pod kopytami.To dowód niesłychanej odwagi zagrodzić drogę rozhukanemu koniowi!- Każdy na moim miejscu tak by postąpił - burknął Gillingham, usiłując zbagatelizować jej pochwały.- O, nie! Bardzo wątpię, by znalazł się drugi taki śmiałek! - obstawała przy swoim Mariannę.Chcąc podkreślić wagę tych słów, położyła mu rękę na ramieniu.Bicepsy miał rzeczywiście twarde, niczym dąb! A siła, jaką wykazał.Twarz mu się zmieniła.Zbliżył się o krok; stali teraz niemal jedno przy drugim.Mariannę nie mogła złapać tchu.Był taki wysoki, taki barczysty.Oczy miał ciemne i tak przepastne, że mogłaby do reszty zatracić się w ich głębi.Ogarnęła ją fala gorąca.Od lat nie zdarzyło jej się coś takiego! Czy kiedykolwiek odczuwała coś podobnego?W głowie się jej kręciło.Wiedziała, że powinna się cofnąć, ale chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej.Chciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •