[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wierzyłem natomiast w to, że roje się porozumiewają — ze względu na zbyt słabe pola elektryczne taka możliwość była wykluczona.Podobnie nie wierzyłem w zdolności adaptacyjne rojów, jakie przypisywał im Ricky.Zbyt wiele widziałem pokazów rzekomo inteligentnego zachowania maszyn — na przykład robotów wspólnie popychających skrzynkę po pokoju, które w istocie były głupie, miały bardzo ograniczony program i współpracowały przez czysty przypadek.Istnieje wiele zachowań, które wyglądają na mądrzejsze, niż są w rzeczywistości.Nie wierzyłem również w to, że mogą być niebezpieczne.Półtorakilogramowa chmura nanocząstek nie powinna stanowić zagrożenia nawet dla królika.A co do królika, to nie mieliśmy nawet pewności, że został zabity.Króliki są z natury płochliwe i często umierają ze strachu.Nanoroboty mogły też dostać mu się do nosa i pyszczka, zatkać drogi oddechowe i doprowadzić do uduszenia.A wtedy mielibyśmy do czynienia ze śmiercią przypadkową co wyglądało znacznie sensowniej.Krótko mówiąc, doszedłem do wniosku, że Ricky i jego ludzie niewłaściwie interpretowali fakty, niepotrzebnie je demonizując.Z drugiej strony.Musiałem przyznać, że niektóre wątpliwości nie dawały mi spokoju.Przede wszystkim interesowało mnie, jak doszło do tego, że roje wymknęły się spod kontroli laboratorium.Kamery, tak skonstruowane, żeby dało się nimi sterować za pomocą nadajnika radiowego, teraz najwyraźniej ignorowały sygnały.Kompletnie tego nie rozumiałem, ale podejrzewałem, że popełniono błąd w fazie produkcji: molekuły zostały źle poskładane.Drugą ciekawostką była długowieczność roju.Składał się z mikroskopijnych elementów, podatnych na uszkodzenie przez promieniowanie kosmiczne, rozkład fotochemiczny, odwodnienie łańcuchów białkowych i temu podobne procesy.Na pustyni powinny były już kilka dni temu „umrzeć ze starości".Tak się jednak nie stało.Dlaczego?Po trzecie nie wiedziałem, jaki mają cel.Ricky twierdził, że systematycznie wracają do laboratorium, próbują dostać się do środka.Nie wydawało mi się to prawdopodobne i chciałem przejrzeć ich kod.Najprawdopodobniej ktoś popełnił błąd w programie.Chciałem też dowiedzieć się, dlaczego roje rzuciły się w pościg za królikiem.PRAZWIERZ nie czynił z agentów prawdziwych drapieżników opierając się na modelu polowania, pomagał tylko koncentrować ich wysiłki i ułatwiał im zapamiętanie celu.Wyglądało na to, że ta funkcja programu uległa zmianie i roje przeobraziły się w prawdziwych myśliwych.Podejrzewałem kolejny błąd programisty.Wszystkie te wątpliwości sprowadzały się właściwie do jednego pytania: jak zginął królik? Zakładałem, że nie został celowo zabity, lecz zmarł przypadkiem.Ale musiałem mieć pewność.Poprawiłem słuchawki, założyłem okulary przeciwsłoneczne zaopatrzone w kamerę, wziąłem do ręki plastikowy worek na truchło królika i spojrzałem na pozostałych.— Kto idzie ze mną?— Po co ci ten wór? — zaniepokoił się Ricky.— Przyniosę w nim królika.— Nie ma mowy.Jeśli chcesz stąd wyjść, proszę bardzo, ale nie zgadzam się, żebyś cokolwiek przynosił.— Chyba żartujesz.— Nie.Mamy tu środowisko sterylne szóstej klasy, Jack.Ten królik jest zwyczajnie brudny.Nie przynoś go.— No dobrze, zaniosę go do laboratorium Mae i.— Nie, Jack.Nie wejdziesz z nim nawet do śluzy Wszyscy kiwali potakująco głowami.— W takim razie zbadam go na zewnątrz.— Naprawdę chcesz wyjść?— Czemu nie? — Powiodłem po nich wzrokiem.— Wiecie, co wam powiem? Straszne z was cykory.Ta chmura nie jest niebezpieczna.Wy chodzę.— Odwróciłem się do Mae.— Masz jakiś zestaw chirurgiczny.— Pójdę z tobą — powiedziała cicho Mae.— Dzięki.Mae, jako biolog z długą praktyką, lepiej niż inni umiała realistycznie ocenić zagrożenie.Jej decyzja rozładowała napięcie, wszyscy wyraźnie się odprężyli.Mae poszła po sprzęt, kiedy zadzwonił telefon.Vince podniósł słuchawkę i spojrzał na mnie.— Znasz jakąś Ellen Forman?— To moja siostra.— Chce z tobą rozmawiać.Vince oddał mi słuchawkę i cofnął się o krok.Zaniepokoiłem się.Spojrzałem na zegarek: była jedenasta rano, czas porannej drzemki Amandy.Potem przypomniałem sobie, że obiecałem zameldować się o jedenastej.— Halo, Ellen? Wszystko w porządku?— Oczywiście.— Westchnienie ulgi.— Nic się nie dzieje.Byłam po prostu ciekawa, co u ciebie.— Jesteś zmęczona?— Wykończona.— Dzieci w szkole?— Tak.— Kolejne westchnienie.— W samochodzie Eric uderzył Nicole w głowę, a ona trzepnęła go w ucho.— Pilnuj ich, żeby się nie bili.— Staram się.— Co z małą? Jak jej podrażnienia?— Ma się coraz lepiej.Smaruję ją balsamem.— Zachowuje się normalnie?— Tak.Ma świetną kondycję.Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?— Nie, nie.— Odwróciłem się plecami do pozostałych i zniżyłem głos.— Nie ma kłopotów z kupą?Charley Davenport zachichotał.— Najmniejszych.Śpi teraz.Zrobiła się śpiąca, kiedy poszłyśmy na spacer do parku.W domu wszystko w porządku, tylko płomyk pilotowy w termie cały czas gaśnie.Wezwałam faceta do naprawy.— Dobrze, bardzo dobrze.Posłuchaj, Ellen, mamy tu małe zamieszanie.— Julia dzwoniła przed chwilą ze szpitala.Szukała cię.— — Aha.Wkurzyła się, kiedy powiedziałam, że jesteś w Nevadzie.— Dlaczego?— Powiedziała, że ty nic nie rozumiesz, że tylko pogorszysz sprawę, coś w tym guście.Lepiej do niej zadzwoń.Była bardzo poruszona.— Dobrze, zadzwonię.— Jak rozwija się sytuacja? Wrócisz na noc?— Dziś nie.Powinienem być z powrotem jutro rano.Na razie muszę kończyć, Ellen.— Zadzwoń w porze kolacji, jeśli dasz radę.Dzieciaki chciałyby z tobą pogadać.Ciotka Ellen jest w porządku, ale co tata, to tata.Wiesz, jak jest.— Dobrze.O której jecie, o szóstej?— Mniej więcej.Obiecałem, że spróbuję zadzwonić, i rozłączyłem się.Staliśmy z Mae przed szklanymi drzwiami śluzy.Po drugiej stronie widziałem stalowe wrota, prowadzące na zewnątrz budynku.Ricky stał obok nas i z ponurą miną śledził nasze ostatnie przygotowania.— Naprawdę uważasz, że to konieczne? Musicie wyjść?— Tak.— To może chociaż poczekajcie do zmroku?— Królik nie będzie czekał.Zajmą się nim kojoty albo sępy.— Od dawna nie widzieliśmy tu ani śladu kojota.— Do diabła! — Włączyłem słuchawki.— Zamiast się tu z tobą użerać, zdążyłbym już wyjść i wrócić.Na razie, Ricky.Wszedłem do śluzy.Drzwi zamknęły się z sykiem, włączyły się dmuchawy — wszystko jak zwykle — i rozsunęły się drzwi naprzeciwko.Podszedłem do stalowych, ognioodpornych wrót zewnętrznych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •