[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Nauczy³em siê w wojsku - doda³ dumnie Jevy.Jevy od razu da³ siê lubiæ.Wzi¹³ baga¿e Nate’a i powiedzia³ coœ dziew­czynieza biurkiem.Zarumieni³a siê i chcia³a us³yszeæ jeszcze wiêcej.Jego pickup, ford rocznik tysi¹c dziewiêæset siedemdziesi¹t osiem, z³a­downoœci¹ trzy czwarte tony, by³ najwiêkszym pojazdem, jaki Nate do­tychczaswidzia³ w Corumbie.Samochód by³ przystosowany do jazdy po lesie: mia³ wielkieko³a, korbê na przednim zderzaku, grube kraty nad reflektorami, maskuj¹cyciemny kolor drewna, bez chlapaczy.I bez klima­tyzacji.Przejechali ha³aœliwie ulicami Corumby, zwalniaj¹c tylko nieznacznie naczerwonych œwiat³ach, zupe³nie ignoruj¹c znaki stopu i ogólnie wzbudza­j¹cpop³och wœród innych kierowców, którzy umykali przed czo³giem Jevy’ego.T³umik,czy to z powodu konstrukcji, czy te¿ zaniedbania, dzia³a³ kiepsko.Silnikwarcza³ przeraŸliwie i Jevy przekrzykiwa³ ha³as, œciskaj¹c kierownicê jakkierowca rajdowy.Nate nie s³ysza³ ani s³owa.Uœmiecha³ siê i kiwa³ g³ow¹ jakidiota, nie zmieniaj¹c pozycji - ze stopami wpartymi w po­d³ogê, jedn¹ rêk¹trzymaj¹c siê okna, w drugiej œciskaj¹c walizkê.Serce za­miera³o mu na ka¿dymkolejnym skrzy¿owaniu.Kierowcy najwyraŸniej doskonale znali system poruszania siê po ulicach,pozbawiony wszelkich regu³.O dziwo, nie dochodzi³o do wypadków.Wszy­scy, niewy³¹czaj¹c Jevy’ego, potrafili siê zatrzymaæ, ustêpowaæ pierwszeñ­stwa czyskrêcaæ w ostatniej chwili.Lotnisko by³o puste.Zaparkowali przed ma³ym terminalem i poszli na koniec pasastartowego, gdzie sta³y cztery niewielkie samoloty.Przy jednej z maszyn krêci³siê pilot.Jevy go nie zna³.Przywitali siê po portugalsku.Nazwisko pilotabrzmia³o jak Milton.Zachowywa³ siê przyjaŸnie, ale widaæ by³o, ¿e facetwola³by nigdzie nie lecieæ ani w ogóle pracowaæ w przededniu œwi¹t.Podczas gdy Brazylijczycy rozmawiali ze sob¹, Nate obejrza³ samolot, którywyraŸnie domaga³ siê pomalowania.Zaniepokoi³ siê.Skoro zewnêtrz­na warstwaodchodzi³a p³atami, czy mo¿na by³o liczyæ na coœ lepszego w œrod­ku? Opony by³y³yse, a doko³a komory silnika widnia³y plamy oleju.By³a to starajednosilnikowa cessna 206.Tankowanie zajê³o piêtnaœcie minut i wczesny start przesuwa³ siê stop­niowo.Dochodzi³a dziesi¹ta.Nate wyj¹³ telefon z g³êbokiej kieszeni szor­tów khaki izadzwoni³ do Sergia.W³aœnie pi³ kawê z ¿on¹, planuj¹c ostatnie zakupy.Nate znów poczu³ ulgê, ¿ejest z dala od kraju i œwi¹tecznego szaleñstwa.Wzd³u¿ œrodkowego Atlantykuby³o zimno i pada³a marzn¹ca m¿awka.Nate zapewni³ Sergia, ¿e trzyma siêdobrze; ¿adnych k³opotów.Zwalczy³em pokusê, pomyœla³.Obudzi³ siê z mocnym postanowieniem; to by³ tylkoprzelotny moment s³aboœci.Wiêc nie wspomnia³ o nim Sergiowi.Powinien tozrobiæ, ale po co go martwiæ?Kiedy rozmawiali, s³oñce skry³o siê za ciemn¹ chmurê i kilka kropli desz­czuspad³o na ziemiê obok Nate’a.Ledwie je dostrzeg³.Wy³¹czy³ telefon po wymianie¿yczeñ: “Weso³ych Œwi¹t”.Pilot zameldowa³, ¿e jest gotów.- Czujesz siê tu bezpiecznie? - zapyta³ Nate Jevy’ego, kiedy ³adowali baga¿e.Ch³opak rozeœmia³ siê.- Nie ma sprawy.Ten cz³owiek ma czworo ma³ych dzieci i ³adn¹ ¿onê, takprzynajmniej mówi.Po co mia³by ryzykowaæ ¿yciem?Jevy chcia³ wzi¹æ lekcje latania, wiêc na ochotnika usiad³ z prawej stro­nyobok Miltona.Nate zgodzi³ siê chêtnie.Usiad³ za nimi na ma³ym, znisz­czonymfotelu zapinaj¹c pasy mo¿liwie jak najszybciej.Silnik ruszy³ z pew­nymiwahaniami - w opinii Nate’a zbyt du¿ymi - i ma³a kabina zamieni³a siê wpiekarnik, dopóki Milton nie otworzy³ okna.Wir powietrza od œmig³a u³atwia³oddychanie.Wyko³owali i podskakuj¹c pojechali na drugi koniec pasa startowego.Zezwolenie na lot nie stanowi³o najmniejszego problemu, poniewa¿ ¿aden innysamolot nie zamierza³ startowaæ.Kiedy wzbili siê w po­wietrze, koszulaprzyklei³a siê Nate’owi na dobre do piersi, a stru¿ki potu sp³ywa³y po karku.Corumba znalaz³a siê pod nimi.Z góry równe rz¹dy ma³ych domków przy ulicachwygl¹da³y ³adniej.W centrum panowa³ ruch.Samochody sta³y w korkach, a piesibiegali we wszystkich kierunkach.Miasto le¿a³o na cy­plu.Polecieli wzd³u¿rzeki na pó³noc, wznosz¹c siê powoli, w miarê jak Co­rumba niknê³a za nimi.Wysoko miêdzy chmurami zaczêli odczuwaæ lekkie turbulencje.Na wysokoœci tysi¹ca dwustu metrów, gdy przedarli siê przez du¿¹, z³o­wrog¹chmur¹, zobaczyli majestatyczny Pantanal.Na wschód i na pó³noc kilkanaœciema³ych rzek zatacza³o krêgi, ³¹cz¹c ka¿de moczary z setk¹ in­nych.Wezbrane wporze deszczowej rzeki w wielu miejscach ³¹czy³y siê ze sob¹.Woda mia³a ró¿neodcienie.Stoj¹ce bagna by³y granatowe, miejscami prawie czarne, tam gdzieros³y gêste wodorosty.G³êbsze rozlewiska by³y zielone.Mniejsze rzeczki nios³yczerwonawy piach, a wielki rozlany Para­gwaj by³ br¹zowy jak czekolada.Nahoryzoncie, jak okiem siêgn¹æ, woda malowa³a siê b³êkitem, a ziemia zieleni¹.Nate spogl¹da³ na wschód i pó³noc, a jego dwaj towarzysze zerkali na zachód, kuodleg³ym ³añcuchom górskim Boliwii.Jevy pokaza³ je palcem, zwracaj¹c uwag¹Nate’a: niebo za górami by³o znacznie ciemniejsze [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •