Regulatorzy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba jecha� po ch�opaków.SIER�ANT:To znaczy, �e.?!Nagle MURDOCK dostaje sza�u.Oczy mu p�on�.Usta �ci�gaj� si� w grymas,przypominaj�cy niemal u�miech.U�miech zap�dzonego w pu�apk� ZWIERZ�CIA!MURDOCK:To znaczy, �e wyma�emy to miasto z mapy!Odje�d�aj� na koniach, by po��czy� si� z pozosta�ymi regulatorami.ROZJA�NIENIE.ROZDZIA� 91Steve i Collie nie musieli przeskakiwa� p�otu na ko�cu podwórka Doktora,poniewa� by�o w nim przej�cie.Zabra�o im jednak chwil�, zanim uwolnili furtk�z g�stych oplotów bluszczu.Dopóki nie dotarli do �cie�ki, odezwali si� dosiebie tylko dwa razy.Za pierwszym przemówi� Steve.Przyjrza� si� drzewomwokó� - przewa�nie do�� cherlawym i skar�owacia�ym, tajemniczo teraz szumi�cymkroplami sp�ywaj�cego po li�ciach deszczu - i zapyta�:- Czy to s� topole?Collie przedziera� si� akurat przez k�p� jakich� wyj�tkowo z�o�liwych chaszczy.- Co takiego? - rzuci�, ogl�daj�c si� na niego.- Pyta�em, czy te drzewa to s� topole.Tak tylko chcia�em wiedzie�.Skoromieszkacie na Topolowej.- Aha.- Collie rozejrza� si� niepewnie, przerzucaj�c rewolwer do drugiej r�kii ocieraj�c ramieniem pot z czo�a.W lasku by�o bardzo gor�co.- Szczerzemówi�c, nie mam, cholera, poj�cia, czy to topole, czy sosny, czy inneeukaliptusy.Botanika to nie moja dzia�ka.Tamto chude to brzoza i tyle wiem.-Po tych s�owach ruszy� dalej.Pi�� minut pó�niej (Steve zastanawia� si� ju�, czy ta �cie�ka w ogóle gdzie�tam jest, czy to tylko pobo�ne �yczenia) Entragian przystan��.Obejrza� si� iwpatrywa� w co� za Steve'em z takim napi�ciem, i� hipis równie� si� odwróci�.Nie zobaczy� niczego poza zielon� g�stw�, przez któr� w�a�nie si� przedarli.Ani �ladu domów Starego Doktora czy Jacksonów.Dostrzeg� tylko skrawekczerwieni, który, jak s�dzi�, by� prawdopodobnie kominem na dachu Carverów; alepoza tym nic.Równie dobrze mogli si� znajdowa� sto kilometrów od najbli�szychludzkich osiedli.Na sam� my�l o tym - niedalek� by� mo�e od prawdy - Steve'aprzeszed� dreszcz.- No co? - zapyta�, przypuszczaj�c, �e gliniarz go zapyta, dlaczego nie s�ycha�samochodów, cho�by ulubionych przez czarne nastolatki kr��owników zwymontowanym t�umikiem albo dudni�cych basowo g�o�ników z ich aut, albomotocykla, klaksonu, krzyku, czegokolwiek.- �wiat�o s�abnie - oznajmi� zamiast tego Collie.- Niemo�liwe.Jest dopiero.Steve spojrza� na zegarek, ale zegarek stan��.Pewnie wyczerpa�a si� bateria,nie wymieniana ani razu od dnia, gdy go dosta� od siostry na gwiazdk� par� lattemu.Dziwne jednak - pomy�la� - �e stan�� akurat kilka minut po czwartej,czyli chyba wtedy, gdy ci�arówka wjecha�a w to cudowne podmiejskie osiedle.- Dopiero która?- Dok�adnie nie wiem, zegarek mi stan��.Ale pomy�l tylko, nie mo�e by� pó�niejni� wpó� do szóstej, no, za kwadrans.Albo wcze�niej.Mówi si� przecie�, �ecz�owiekowi w sytuacji kryzysowej wydaje si�, i� up�yn�o wi�cej czasu ni� wrzeczywisto�ci.- Nie wiem nawet, gdzie tak "si� mówi", nigdy nie wiedzia�em - burkn�� Collie.- Ale przyjrzyj si� temu �wiat�u, zobacz, jakie ono jest.Steve si� przyjrza� i musia� przyzna�, cho� niech�tnie, �e gliniarz mia� racj�.�wiat�o s�czy�o si� poprzez chaszcze (to by�o du�o w�a�ciwsze okre�lenie ni�"lasek") smugami gor�cej czerwieni."S�o�ce czerwono zachodzi, b�dzie spokojniena wodzie" - pomy�la� i raptem, jakby to by� kamyk poruszaj�cy lawin�, wszystkozwali�o si� na niego jednocze�nie, wszystko, co sz�o nie tak, jak powinno.Iby�o to nie do zniesienia.Gwa�townie nakry� r�kami oczy, r�bi�c si� przy tymzdrowo w g�ow� kolb� niesionej dwudziestkidwójki.Poczu�, �e puszcza mup�cherz, �e jest bliski zsikania si� w spodnie bez �adnych zahamowa�.Zatoczy�si� do ty�u i us�ysza� - jakby z oddali - �e Collie Entragian pyta, co mu jest.Zdobywszy si� na najwy�szy chyba w swoim �yciu wysi�ek, Steve odpar�, �e nic.Apotem zmusi� si� do opuszczenia r�k i spojrzenia jeszcze raz w deliryczne�wiat�o.- Chcia�bym ci zada� bardzo osobiste pytanie - zwróci� si� do Entragianag�osem, który w niczym nie przypomina� jego w�asnego.- Jakiego masz stracha?- Wielkiego.- Postawny m�czyzna znów otar� pot z czo�a.By�o gor�co, alepomimo wody kapi�cej z li�ci powietrze wyda�o si� Steve'owi dziwnie suche,zupe�nie nie jak w cieplarni.Z zapachami to samo; nie by�y nieprzyjemne, leczsuche, niemal pustynne.- Ale nie trac� nadziei.Tam jest jaki� prze�wit.To napewno �cie�ka.Istotnie by�a to �cie�ka; weszli na ni� w nieca�� minut�.Steve spostrzeg��lady - w tych okoliczno�ciach krzepi�ce - stworze�, które nawiedza�y odwa�nieten niezwyk�y le�ny szlak: torebk� po chipsach, opakowanie po kartachbaseballowych, dwie baterie-paluszki, wyrzucone pewnie z czyjego� walkmana, gdysi� zu�y�y; wyryte na drzewie inicja�y.Po drugiej stronie ujrza� jednak co� du�o mniej podnosz�cego na duchu -niekszta�tn� kolczast� ro�lin�, jadowicie zielon�, rosn�c� w�ród sumaków ikar�owatych drzewek.Za ni� sta�y jeszcze dwie takie, rozpo�cieraj�c sztywnoswe bry�owate ramiona, niczym gliniarze z kosmicznej drogówki.- Rany boskie, widzisz to gówno? - spyta� Steve.- Wygl�da jak kaktus.- Collie skin�� g�ow�.- Kaktusy, bo to liczba mnoga."Wygl�da jak kaktus" - powtórzy� w my�li Steve.- Jak kobiety malowane przezPicassa w jego okresie kubistycznym wygl�da�y jak kobiety.Uproszczone kszta�tykaktusów, ich brak symetrii - podobnie jak u ptaka z nierównymi skrzyd�ami -by�y tak surrealistyczne, �e a� g�owa bola�a.Zupe�nie jakby patrzy� na nie inie móg� z�apa� ostro�ci."Troch� przypomina s�pa - powiedzia� Stary Doktor.- Jakby narysowanego przezdziecko".W umy�le Steve'a rzeczy zacz�y si� ��czy�.Nie dopasowywa� do siebie, lecz��czy� w to, co na lekcjach algebry okre�lano jako zbiory.Furgonetki - jakby�ywcem wyj�te z rysunkowego filmu.Ten ptak.A teraz te jaskrawozielone kaktusyniczym z obrazka namalowanego przez pierwszoklasist�.Collie podszed� do rosn�cego najbli�ej �cie�ki i wysun�� badawczo palec.- Zwariowa�e� facet! Nie rób tego! - zawo�a� Steve [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Search

Podstrony