[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty prosisz, my dostarcza­my.Dostarczaj¹, rzeczywiœcie, ale bez gwarancji technicznego sta­nu towaru.Trudno mi wnikn¹æ w myœli tej dwójki, ale w czasie ca³ej na­szej przechadzki,¿eby zobaczyæ Blaine'a, mia³em dziwne wra¿e­nie, ¿e coœ jest nie w porz¹dku.Dlatego nie by³em zaskoczony, kiedy min¹wszy pluton pomocników wspiêliœmy siêdo jednopo­kojowej klitki na trzecim piêtrze i zastaliœmy go w bardzo kiep­skimstanie.Jakaœ wybitnie troskliwa dusza okry³a cia³o kawa³kiem koca.Rozejrza³em siê doko³a.Drzwi pomieszczenia wyrwano z za­wiasów.Nie mam namyœli zwyk³ego wywa¿enia, tylko zniszcze­nia, jakie móg³by uczyniæ troll,któremu siê bardzo spieszy³o i który nie mia³ ochoty bawiæ siê w otwieraniezamków.Sam po­kój tak¿e stanowi³ jedn¹ wielk¹ ruinê, jakby nagle oszala³ w nimca³y szwadron wilko³aków.Krwi jednak nie by³o.- Co, ch³opcy, trochê was ponios³o? Sadler potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Nie, to ktoœ inny.Przyszliœmy tu, kiedy nam doniesiono o ha­³asach.- Kto to zrobi³? Znów pokrêci³ g³ow¹.- Zanim tu dotarliœmy, wszyscy zd¹¿yli uciec.Wiesz, jak to jest.Nic niewidzia³eœ, nic nie s³ysza³eœ, nie musisz siê niczego oba­wiaæ.Z³apaliœmy tylkojednego staruszka, który by³ trochê za wol­ny.Nie wiedzia³ nic, oprócznazwiska ofiary.Têpak by³ taki g³u­pi, ¿e nawet nie zmieni³ nazwiska.- Faktycznie, inteligentny.Ale co to oznacza? Przecie¿ ¿aden z nas nie zna³ Holme'a Blaine'a.Trup móg³byæ kimkolwiek, a my nawet nie zauwa¿y­libyœmy ró¿nicy.Rozejrza³em siê znowu.Tym razem patrzy³em znacznie uwa¿­niej.Stwierdzi³em, ¿ete wszystkie szkody nie by³y jedynie dzie­³em bezmyœlnego zniszczenia.- Ktoœ chcia³, ¿eby to wygl¹da³o na atak szaleñców.Crask uœmiechn¹³ siê do mnie, jakbym by³ têpym uczniakiem, który wreszcieprzejrza³ na oczy.- Ktoœ czegoœ tu szuka³.Mo¿e jedni szukali, a drudzy zada­wali pytania.Apotem my wpadliœmy bez zaproszenia, wiêc szyb­ko posprz¹tali i siê wynieœli.Ha!- A wiêc dok¹d uciekli?- Zwiali.Widzieli, jak nadchodzimy.Hm.Ciekaw by³em, po co ktoœ mia³by ukrywaæ fakt, ¿e prze­szukali pokójBlaine'a, a jego za³atwili tak, ¿eby nie móg³ o tym opowiedzieæ.Czy¿byœmymieli tutaj kogoœ, kto szuka ksiêgi, a nie chce, ¿eby inne osoby szukaj¹ceksiêgi wiedzia³y, i¿ on tak­¿e jej szuka?Wzi¹³em to przypuszczenie z sufitu, ale tak mi pasowa³o, ¿e zaraz zacz¹³em siêzastanawiaæ, kto i dlaczego.- Chcia³eœ czegoœ, ¿ebyœ móg³ poæwiczyæ sobie myœlenie -wtr¹ci³ Sadler.- No todo roboty!Zerwa³ koc z Blaine'a.Wytrzeszczy³em oczy i otwar³em gêbê.Po oko³o piêtnastu se­kundach wykrztusi³emjednosylabowe przekleñstwo, a po kolej­nych piêtnastu stwierdzi³em:- To niemo¿liwe.- No.Pierwszorzêdny przyk³ad masowej halucynacji.Kurde.Wszyscy nagle zrobilisiê tacy dowcipni.Blaine by³ pó³-mê¿czyzn¹, pó³-kobiet¹.W³aœciwie nawet bar­dziej kobiet¹ ni¿mê¿czyzn¹.Pocz¹wszy od trzech cali powy¿ej pasa na ukos do lewego ramienia,by³ nim.Poni¿ej, by³ ni¹.Bar­dzo, bardzo ni¹.W³aœciwie nawet bardzo znajom¹ni¹.Gdzieœ ju¿ widzia³em ten kuper.-I co o tym s¹dzisz? - zapyta³ Crask.Prze¿u³em kês powietrza.Wytrzeszczy³em oczy.- Chyba mia³ k³opoty z podjêciem decyzji - wydawa³em dzi­waczne odg³osy.-Ipewnie mia³ k³opoty na randkach.Pewnie myœleli, ¿e w mieœcie stan¹³ cyrk, a ja siê przygotowu­jê doprzes³uchania.- Po raz pierwszy w ¿yciu zobaczy³em, jak tego m¹dralê fak­tycznie zatka³o -oœwiadczy³ Crask.Pewnie czeka³ z rok, ¿eby mi to powiedzieæ.- Co wiesz na ten temat, Garrett? - zapyta³ Sadler.- Wiem, ¿e to dziwaczne.Nigdy nie widzia³em nic podobne­go.- No nie, tylkoczêœci.Ten ty³eczek le¿a³ przez jakiœ czas w moim frontowym pokoiku.- Jak z wystawy osobliwoœci.- Nie o to mi chodzi.Wiedzia³em.- Zero.- Jesteœ pewien? Przecie¿ chcia³eœ tego faceta.- Bo móg³ mieæ dla mnie parê odpowiedzi.Sadler spojrza³ na mnie rybim okiem.- Teraz chyba ju¿ nikt nic z niego nie wyciœnie.- Nie.S¹dzê, ¿e w³aœnie o to chodzi.- Opar³em siê o œcianê, gdzie nikt niemóg³ mnie zajœæ od ty³u, i jeszcze raz rozejrza³em siê po pokoju.Ale nie by³oju¿ nic wiêcej do zobaczenia.Ktokol­wiek wykona³ tê robotê, nie pozostawi³¿adnych œladów.I na pew­no nie znaleŸli tego, czego szukali, bo inaczej nieby³oby ich tu­taj, kiedy pojawili siê Sadler i Crask.- I nikt nic nie widzia³, co?- A jak s¹dzisz? Przecie¿ to TunFaire.Uzna³em, ¿e mieli kupê szczêœcia, i¿ z³apali tego staruszka.Powiedzia³em muto.A¿ stêkn¹³.- Jesteœ pewien, ¿e nie masz nam nic do powiedzenia, Garrett?- W³aœciwie mam.Ale dajcie mi jeszcze spokój przez minu­tê.Chce, ¿ebyœciezrozumieli, w czym rzecz.Nie mam klienta.Nie mam potrzeby niczego kryæ.- Có¿znaczy niewinne k³am­stewko miêdzy przyjació³mi?- Spójrzcie tylko na to! - zawo³a³ nagle Crask.By³ wyraŸnie poruszony.- Co? - spyta³ Sadler.Crask pokaza³ palcem na cia³o.Spojrzeliœmy.Nie od razu siê po³apa³em, dopókiSadler nie szepn¹³:- Zmienia siê.By³o w nim teraz nieco wiêcej mê¿czyzny ni¿ przedtem.Crask ukl¹k³, dotkn¹³cia³a.- Jest tak martwy, ¿e ju¿ stygnie.Dziwna sprawa.- To czary - mrukn¹³ Sadler.- Nie podoba mi siê to, Garrett.- Nie patrz tak na mnie.Nie potrafiê zamieniæ wody w lód.Skrzywili siê obaj,pewni, ¿e coœ przed nimi kryjê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •