[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, na przyk³ad zapasy hfrediumczy co tam akurat masz.Han patrzy³ prosto przed siebie, ale i tak czu³ na sobie piorunuj¹cy wzrokprzyjaciela.- Luke ci o tym powiedzia³, tak?- Byæ mo¿e coœ na ten temat wspomnia³ - przyzna³ Solo, wzruszaj¹c ramionami.- Uduszê go - sykn¹³ Calrissian.- Nie obchodzi mnie, czy jest rycerzem Jedi,czy nie: i tak go uduszê.- Spokojnie, Lando - Han próbowa³ ³agodziæ sprawê.- Pokrêcisz siê tutajprzez kilka dni, pos³uchasz, co mówi¹ ludzie; mo¿e uda ci siê dowiedzieæ, jakieinteresy prowadzi tu Fey'lya - i to wszystko.Wrócisz sobie spokojnie do domu ido swojej kopalni, a my nie bêdziemy ciê ju¿ wiêcej niepokoiæ.- Ju¿ to kiedyœ s³ysza³em - odci¹³ siê Calrissian, ale w jego g³osiezabrzmia³a rezygnacja.- Dlaczego s¹dzisz, ¿e Fey'lya mo¿e mieæ jakieœ kontaktyna Nowej Kowii?- Poniewa¿ w czasie wojny by³o to jedyne miejsce, gdzie Botañczycy samorzutniew³¹czyli siê do obrony.Solo urwa³ nagle i chwyciwszy Landa za ramiê, poci¹gn¹³ go za sob¹ w prawo, wkierunku centralnego filara, wokó³ którego wi³a siê spiralna rampa.- Co siê.? - wydusi³ Calrissian.- Cicho! - sykn¹³ Han.Os³oni³ twarz d³oñmi, ale w taki sposób, by móc dalejobserwowaæ postaæ, która o jeden poziom ni¿ej opuszcza³a rampê.- Widzisz tegoBotañczyka tam na lewo?Lando obróci³ siê nieznacznie, k¹tem oka zerkaj¹c we wskazanym kierunku.- Tak, i co z tego?- To jest Tav Breil'lya.Jeden z najbli¿szych wspó³pracowników Fey'lyi.- Chyba ¿artujesz.- Calrissian baczniej przyjrza³ siê obcemu.- A jak gopozna³eœ?- Po tej ozdobie, któr¹ ma na szyi; to jakiœ herb rodowy czy coœ w tymrodzaju.Widzia³em to dziesi¹tki razy na posiedzeniach Rady.- Solo zagryz³wargi i spróbowa³ spokojnie rozwa¿yæ sytuacjê.Jeœli to istotnie by³Breil'lya, to mogliby oszczêdziæ sporo czasu, gdyby uda³o im siê dowiedzieæ, coon tu robi.Ale w kawiarni na dole najprawdopodobniej czeka³ ju¿ na nichLuke.- Idê za nim - oznajmi³ Calrissianowi, oddaj¹c mu notes i plan miasta.- Ty pójdziesz do “Miszry”, zgarniesz Luke'a i obaj do³¹czycie do mnie.- Ale.- Jeœli nie spotkamy siê w ci¹gu godziny, to spróbujê was z³apaæ przezkomunikator - wpad³ mu w s³owo Han.Podszed³ do zewnêtrznej strony rampy.Zjechali ju¿ niemal na poziom, gdzie znajdowa³ siê Botañczyk.- Wy do mnie niedzwoñcie: mo¿e znajdê siê w miejscu, gdzie pikanie komunikatora by³oby mi niena rêkê.- Zszed³ z rampy na chodnik.- Powodzenia - zawo³a³ za nim cicho Lando.W wype³niaj¹cym ulice Ilik t³umie przewa¿ali ludzie, alenie brakowa³o te¿ przedstawicieli innych ras; kremowe futro Breil'lyi rzuca³osiê jednak w oczy na tyle, ¿e ³atwo go by³o œledziæ.Stanowi³o to naderpomyœln¹ okolicznoœæ.Skoro bowiem Han rozpozna³ Botañczyka, to ten tak¿emóg³by rozpoznaæ jego, a zatem by³oby niebezpiecznie trzymaæ siê zbyt bliskoœledzonego.Na szczêœcie Breil'lyi nawet nie przysz³o do g³owy, ¿e ktoœ móg³by go œledziæ.Szed³ ca³y czas równym krokiem i ani razu siê nie obejrza³.Mijaj¹c ulice,sklepy i budynki biurowe kierowa³ siê w stronê zewnêtrznych murów.Han pod¹¿a³za nim, ¿a³uj¹c, ¿e tak pochopnie odda³ Calrissianowi plan miasta; mi³o by³obymieæ jakieœ pojêcie o tym, dok¹d zmierza Botañczyk.Minêli jeszcze jeden, ostatni biurowiec i dotarli do grupy budynkówmagazynowych, które s¹siadowa³y z ogromnym malowid³em umieszczonym na œcianie,która prawdopodobnie stanowi³a wewnêtrzn¹ stronê miejskiego muru.Breil'lyaskierowa³ siê do jednego z magazynów i wszed³ do œrodka.Solo skry³ siê w jednej z uliczek, w miejscu oddalonym o oko³o trzydzieœcimetrów od magazynu.Nad drzwiami, za którymi znikn¹³ Botañczyk, widnia³sp³owia³y napis: “Ametyst” Transport i Sk³adowanie.- Mam nadziejê, ¿e to miejsce jest zaznaczone na mapie - mrukn¹³ pod nosem izaczai odpinaæ od pasa komunikator.- Owszem, jest - rozleg³ siê za jego plecami miêkki, kobiecy g³os.Han zastyg³ w bezruchu.- Dzieñ dobry - powiedzia³ niepewnie.- Dzieñ dobry - odpar³a nieznajoma.- Odwróæ siê.Naturalnie powoli.Solo zrobi³, co mu kazano.Wci¹¿ trzyma³ w d³oni komunikator.- Jeœli to napad.- Nie ¿artuj! - Kobieta by³a niska i szczup³a, i o jakieœdziesiêæ lat starsza od niego.Mia³a krótko obciête, siwiej¹ce w³osy i drobn¹twarz, która w innych warunkach wyda³aby siê Hanowi ca³kiem sympatyczna.Nieznajoma trzyma³a w rêku wycelowany w niego blaster - jak¹œ nieznan¹ odmianêpopularnego blastera Blas Tech DL-18.Broñ ta nie dorównywa³a moc¹ DL-44 Hana,ale w obecnej sytuacji to i tak nie mia³o znaczenia.- Po³Ã³¿ komunikator naziemi - rozkaza³a kobieta.- A przy okazji tak¿e blaster.Solo w milczeniu uklêkn¹³ i z przesadn¹ ostro¿noœci¹ wyci¹gn¹³ broñ z kabury.Maj¹c nadziejê, ¿e ca³a uwaga nieznajomej jest zwrócona na blaster, dyskretniew³¹czy³ komunikator.Po³o¿y³ oba przedmioty na ziemi, wyprostowa³ siê i zrobi³krok do ty³u, chc¹c w ten sposób pokazaæ, ¿e wie, jak powinien siê zachowywaæwiêzieñ.- Co teraz? - spyta³.- Zdaje siê, ¿e interesuje ciê tamto miejsce - powiedzia³a nieznajoma,schylaj¹c siê po blaster i komunikator.- Mo¿e masz ochotê na wycieczkê zprzewodnikiem?- To by³oby cudownie - odpar³ Han, podnosz¹c rêce.Ca³y czas modli³ siê wduchu, by kobieta schowa³a komunikator do kieszeni, nie przygl¹daj¹c mu siêzbyt uwa¿nie.I tak siê sta³o: nieznajoma nawet nie spojrza³a na urz¹dzenie.Ale wy³¹czy³aje.- Powinnam siê obraziæ - rzek³a ³agodnie.- To chyba najstarsza sztuczka naœwiecie.Solo wzruszy³ ramionami.Stara³ siê zachowaæ resztki godnoœci.- Nie mia³em czasu na to, by wymyœliæ coœ lepszego.- Przeprosiny przyjête
[ Pobierz całość w formacie PDF ]