[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogabachce mojej g³owy.Nie wspominaj¹c o sercu i w¹trobie na œniadanie.Jest teraztak szalony, ¿e rzuci³by siê na mnie, nawet gdybyœ sta³ tu¿ za mn¹.— Znajdê kogoœ innego.— Œwietny pomys³.— Ja pójdê — zaofiarowa³ siê £abêdŸ i wda³ siê w k³Ã³tniê z Matherem.Najwidoczniej £abêdŸ chcia³ sobie coœ udowodniæ, a Cordy nie chcia³ uwierzyæ,¿e nie powinien siê martwiæ.83Moja pozycja w obozie zmieni³a siê radykalnie.Nagle nie by³em ju¿ wiêŸniem inie zabraniano mi robiæ niczego, co s³u¿y³oby wspólnemu dobru.Jedynym problemem by³o zimno w namiocie.Wszystko, co mi zosta³o po Sahrze iNyueng Bao, to jadeitowy amulet, który Sahra wziê³a od Hong Tray, zanimwynios³a dziecko z miejsca rzezi.— Gotowy? — dopytywa³ siê Konowa³, kiedy spotka³ mnie przed namiotem mozol¹cegosiê nad sztandarem.Pokaza³em mu, co zrobi³em.— Mo¿e byæ?— Œwietny.Jesteœ gotów.— Jak nigdy.— Dotkn¹³em jadeitowego amuletu.— Jest a¿ tak ³adna?— Bardzo.— Chcê us³yszeæ wszystko o jej ludziach.— Mo¿e kiedyœ.Przeszliœmy przez wzgórza i zeszliœmy na brzeg.Sporych rozmiarów ³Ã³dŸ by³a ju¿na jeziorze.¯o³nierze Klingi przenieœli j¹ l¹dem po nieudanej próbieprzeprowadzenia kana³em z najbli¿­szej rzeki do jeziora.Zajêliœmy z Konowa³empozycje na wy¿­szym pagórku.Rozpostar³em sztandar.Zobacz¹ go w mieœcie, nawetjeœli nie rozpoznaj¹ mnie ani Starego.Mogaba chcia³ wiedzieæ, gdzie jest sztandar? Proszê bardzo, niech sam zobaczy.W czasie gdy ³Ã³dŸ przeciê³a jezioro i powróci³a, zastanawiali­œmy siê zKonowa³em, dlaczego Mogaba i Pani tak bardzo chc¹ dowodziæ.— Wygl¹da na to, ¿e £abêdŸ jest skuteczny.Widzisz, co siê dzieje?— Chyba ktoœ czarny wsiada do ³odzi.Tym kimœ okaza³ siê Sindawe.— Ten facet by³ zawsze wobec nas w porz¹dku.Na tyle, na ile móg³, maj¹c Mogabêza szefa — powiedzia³em do Stare­go.— Ochiba, Isi i jeszcze paru te¿ nie byliŸli.Ale nie odmówiliby wykonania rozkazu.Sindawe wysiad³ na brzeg.Konowa³ pozdrowi³ go.Odpowiedzia³ niepewnie ispojrza³ na mnie, czekaj¹c na wskazówki.Wzruszy³em ramionami.By³ sam.Niemia³em pojêcia, do czego to zmierza.Sindawe upewni³ siê, ¿e stoi twarz¹ w twarz z prawdziwym Kapitanem.— ZejdŸmy z widoku i porozmawiajmy — zaproponowa³, kiedy zadowoli³o go to, coujrza³.Stary uczyni³ niewielki gest, który da³ mi do zrozumienia, ¿e powinienemzostawiæ ich zupe³nie samych.Obeszli pagórek i usiedli na skale.D³ugorozmawiali przyciszonymi g³osami.W koñcu Sindawe podniós³ siê i poszed³ zpowrotem do ³odzi.Wygl¹da³ jak cz³owiek przygnieciony niewiarygodnie wielkimciê¿arem.— Co siê dzieje? — zapyta³em Konowa³a.— Wygl¹da, jakby przyby³o mu dwadzieœcialat i w³aœnie wyrwa³ siê z oblê¿enia.— Okrutne czasy, Murgen.Poczucie, ¿e jest siê moralnie zmuszonym do zdradykogoœ, kto od dzieciñstwa by³ twoim najlepszym przyjacielem.— Co?Nie chcia³ powiedzieæ ju¿ nic wiêcej.— Pójdziemy tam.Zamierzam siê spotkaæ z Mogab¹ nos w nos.Pomyœla³em o tysi¹cu argumentów przemawiaj¹cych przeciw, ale da³em sobiespokój.Nie pos³ucha³by.— Beze mnie.— Zadr¿a³em.Poczu³em na plecach ch³Ã³d, który ponoæ pojawia siê,kiedy ktoœ przejdzie po miejscu, w któ­rym wykopi¹ ci grób.Konowa³ spojrza³ na mnie twardo.Energicznie wbi³em drzew­ce sztandaru wziemiê, co znaczy³o: „Zostajê tutaj".Chrz¹kn¹³, odwróci³ siê i zszed³ do³odzi.Ta kreatura Sindhu wype³z³ nie wiadomo sk¹d i do³¹czy³ do nas.By³emciekawy, ile zdo³a³ pods³uchaæ z rozmowy Sindawe i Konowa³a.Prawdopodobnie anis³owa.Stary pos³ugiwa³ siê dialektem Miast Klejnotów.Kiedy ³Ã³dŸ znalaz³a siê na wodzie, usiad³em ko³o sztandaru, przywar³em dodrzewca i próbowa³em zrozumieæ, co uniemo¿­liwia mi powrót do miasta.84Przez jakiœ czas nie mia³em ataków.Ju¿ nie mia³em siê na bacznoœci.Ten zacz¹³siê zdradziecko.Po prostu straci³em os­troœæ widzenia i odp³yn¹³em w leniwysen na jawie.Patrzy³em na Dejagore, ale tak naprawdê nie widzia³em ju¿ miasta.Myœ­la³em o kobiecie, która wkroczy³a w moje ¿ycie, i o tej nie­gdysiejszej,która ju¿ z niego odesz³a.Têskni³em za Sahr¹ i po­wa¿nym To Tanem.Bia³a wrona usiad³a na poprzeczce sztandaru i zakraka³a na mnie.Zignorowa³emj¹.Sta³em na skraju lœni¹cego ³anu pszenicy.Na œrodku pola, trzydzieœci jardówode mnie, wyrasta³ poskrêcany i po³amany, czarny pieñ drzewa.W oddali lœni³yzaczarowane wie¿e Prze­oczenia.O dzieñ drogi st¹d.Rozpozna³em je, nierozumiej¹c, w jaki sposób.Nagle wrony wzbi³y siê i zaczê³y kr¹¿yæ wokó³, a potem polecia³y w tamtymkierunku, tworz¹c nietypowe dla wron stado.Albinos ko³owa³, trzymaj¹c siê zanimi.Pieñ rozb³ys³ i zgas³.Sta³a tam kobieta.By³a bardzo podobna do Pani, ale jeszcze piêkniejsza.Wydawa³a siê patrzeæ na wskroœ mnie.Albo we­wn¹trz mnie.Uœmiecha³a siêz³oœliwie, figlarnie, uwodzicielsko, a mo¿e ob³¹kañczo.Na chwilê bia³a wronaprzysiad³a na jej ramieniu.— Jesteœ niemo¿liwy.Jej uœmiech rozsypa³ siê kaskad¹ œmiechu.Je¿eli nie by³em zupe³nie, nieuchronnie szalony, mog³a to byæ tylko jednaosoba.Umar³a na d³ugo przedtem, zanim przy³¹czy­³em siê do Kompanii.Duszo³ap.Konowa³ by³ przy jej upadku.Duszo³ap.To by wiele wyjaœnia³o.To rozjaœnia³o mrok wielu tajemnic.Ale jak to mo¿liwe?Ogromna, czarna bestia, podobna trochê do hebanowego ty­grysa, przesz³a obokmnie i przysiad³a obok kobiety.W jej zachowaniu nie by³o nic s³u¿alczego.Ba³em siê.Jeœli Duszo³ap ¿y³a i zamierza³a wmieszaæ siê w koniec tego œwiata,mog³a siê staæ dla niego najwiêkszym zagro¿eniem.By³a potê¿niejsza ni¿ D³ugiCieñ, Wyjêæ czy nawet Pani.Ale jeœli pozosta³a taka jak w dawnych czasach,wola³a u¿ywaæ swoich talentów nieznacznie, dla czystej z³oœliwoœci lub zabawy.Mrugnê³a do mnie.Potem okrêci³a siê wokó³ i zniknê³a, zostawiaj¹c za sob¹œmiech tn¹cy powietrze.Jej radoœæ udzieli³a siê bia³ej wronie.Forwalaka znudzi³ siê przedstawieniem i odszed³.Zemdla³em.85Nad moj¹ g³ow¹ zakraka³a wrona.Czyjaœ d³oñ niezbyt ³agodnie potrz¹snê³a mnie za ramiê.— Nic panu nie jest? Wszystko w porz¹dku?— Co? — Siedzia³em na kamiennym stopniu, trzymaj¹c siê kurczowo masywnych,drewnianych drzwi.Wrona albinos przecha­dza³a siê tam i z powrotem po ichgórnej krawêdzi.Cz³owiek, który trzyma³ mnie za ramiê, próbowa³ przegoniæptaka, u¿ywaj¹c do tego wolnej rêki i soczystych przekleñstw.By³ ogromny iow³osiony.By³ œrodek nocy.Œwiat³o pochodzi³o z latarni, któr¹ cz³owiek ustawi³ na kocich³bach ulicy.Dawa³o wra¿enie oczu lœni¹cych nisko nad ulic¹.Przez chwilêmyœla³em, ¿e widzê przemykaj¹ce obok ogromne stworzenie podobne do kota.Mê¿czyzna by³ Shadarem z patrolu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •